środa, 8 marca 2017

Destiny - Maggie


Zjadam już ostatni kawałek mlecznej czekolady. Gdy kończę go konsumować, pocieram zmęczone oczy. Mam już dość tej szkoły. Czasami odnoszę wrażenie, że to wszystko, czym zapełniają nam głowy, jest kompletnie niepotrzebne. A ja zamiast uczyć się tego, mogłabym zrobić coś, co sprawia mi przyjemność...
Momentalnie zerkam na szkicownik, leżący na łóżku. Pokusa, jaka ciągnie mnie w stronę malowania jest tak silna, że nie potrafię się jej oprzeć. Ręce mnie  świerzbią, by dotknąć w końcu ołówek, żeby móc w końcu coś nim narysować...
Odchodzę od książek i na nic nie zdaje się zdrowy rozsądek, który z całych sił krzyczy „nie!”. Trudno, najwyżej dostanę jedynkę. Poprawię.
Kładę się na łóżku w wygodnej pozycji, a mianowicie na brzuchu. Biorę do rąk szkicownik i otwieram go na stronie, która jest zaznaczona ołówkiem. Gdy stwierdzam, że ołówek nadaje się do rysowania, zabieram się do roboty. Początkowo nie mam pojęcia co odzwierciedlić, dlatego wchodzą mi jakieś bohomazy...
W pewnym momencie moje powieki odmawiają posłuszeństwa i zaczynają opadać. Dzielnie walczę z sennością, jednak jest to ode mnie silniejsze i już po chwili zasypiam.

***

Powoli odzyskuję świadomość, jednak nie jestem jeszcze tak zdesperowana, żeby otworzyć oczy. Mam nadzieję, że może uda mi się jeszcze zasnąć, ale po minięciu chwili zaczynam w to wątpić. Poza tym nawet gdybym chciała, nie zrobiłabym tego, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że moja ręka porusza się. Nie gwałtownie, ale tak, jakby właśnie coś... szkicowała!  Zdziwiona gwałtownie otwieram oczy.
Sennym wzrokiem spoglądam na kartkę w szkicowniku. Jestem w niemałym szoku, ponieważ moim oczom ukazuje się portret mężczyzny. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że widzę go pierwszy raz na oczy. Nie jestem w  stanie przypomnieć sobie choć w małym stopniu podobnej osoby, którą mogłam kiedyś spotkać. A przecież zawsze rysuję rzeczy, a nawet postacie, które znajdują się w zasięgu mojego wzroku. Najczęściej odzwierciedlam zdjęcia, ponieważ nie potrafię narysować czegoś sama z siebie; próbowałam wiele razy, ale efekt zawsze był marny.
Żeby mieć pewność, czy aby na pewno to moje „dzieło”, spoglądam na dłoń, w której nadal trzymam ołówek. Jest umazana metalową barwą. Wcześniej była na pewno czysta.
Uważnie wpatruję się w twarz nieznajomego. Dziwi mnie to, że ma oczy takie same, jak moje, a rysy twarzy podobne. Początkowo przez szok tego nie dostrzegłam, ale teraz, gdy przyglądam mu się, widzę podobieństwo pomiędzy mną a nim.
Odkąd pamiętam mieszkam tylko ze swoją matką. Ojca nigdy nie poznałam. Mama powiedziała, że zginął w wypadku samochodowym, gdy ta jeszcze była ze mną w ciąży. Jako małe dziecko uwierzyłam jej. Do tej pory jednak zastanawia mnie, dlaczego nie ma ze sobą nic, co byłoby z nim w jakikolwiek sposób związane. Żadnych jego rzeczy, a nawet zdjęć... Podejrzewam, że być może mama z jakiegoś powodu chciała o nim zapomnieć, ale za każdym razem, gdy ją to pytam, ona milczy albo zmienia temat.
Jeszcze raz przyglądam się mężczyźnie. Przełykam ślinę. Nie mam pojęcia dlaczego go narysowałam.
Zamykam szkicownik i chowam go pod poduszkę. Postanawiam powrócić do nauki, gdyż jutro czeka mnie duży sprawdzian z biologii, na który nic nie umiem, ale gdy tylko siadam do biurka, mój wzrok wędruje na poduszkę, pod którą znajduje się szkicownik... W końcu stwierdzam, że nie ma sensu się uczyć. Wiem, że nie będę mogła się skupić, póki nie dowiem się, kim może być mężczyzna, którego narysowałam. Może to dziwne, ale postanawiam zapytać o niego mamę.
Zeskakuję z krzesła, biorę do rąk szkicownik i wybiegam z pokoju. Chyba za szybko, bo wychodząc z niego potykam się o własne nogi i gdyby nie ściana, to na pewno runęłabym na podłogę.
Mama jest w salonie i ogląda telewizję. Zatrzymuję się w progu i niepewnie na nią spoglądam. Tak nagle ogarnia mnie zdenerwowanie i zaczynam zastanawiać się, czy zrobić to, co mam w planach. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Równie dobrze mógł być to przypadek, że narysowałam postać podobną do mnie. Może to przez to, że brakuje mi ojca, którego nigdy nie miałam? Choć z drugiej strony... Nie. Chyba mam za bardzo wybujałą wyobraźnię. Jestem głupia.
 — Coś się stało, skarbie?
Słysząc głos mamy momentalnie cała sztywnieję. Powiedzieć, a może stchórzyć i uciec?
Spoglądam na portret mężczyzny. Nawet nie wiem kiedy otworzyłam na tej stronie. Gdy tak przyglądam się jego twarzy, ze zdziwieniem stwierdzam, że jednak już ją widziałam. Tyle że we śnie. Tak. Jakiś miesiąc temu ta twarz przyśniła mi się, jednak sen był tak dziwny, że aż zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno ze mą jest wszystko w porządku. Wprawdzie pamiętałam tylko urywki... Mężczyzna, dziwne odgłosy, ciemność, krzyk, oczy...
Chciałam... — zaczynam, lecz szybko zamykam usta.
Biorę głęboki wdech, mocno zaciskając dłonie na szkicowniku.
Najwyżej zrobię z siebie idiotkę, raz kozie śmierć.
Mam pytanie — mówię dosyć pewnym tonem.
Sztywnym krokiem podchodzę do mamy, po czym siadam obok niej na kanapie. Staram się ogarnąć zdenerwowane. Ach, gdybym mogła je choć w małym stopniu kontrolować...
Pokazuję mamie portret.
Znasz tego mężczyznę? — pytam.
Uważnie obserwuję mamę, kiedy spogląda na szkic. Mam wrażenie, że przez jej twarz przemyka cień zszokowania, jednak trwa to tak krótko, że zaczynam zastanawiać się, czy czasem coś mi się nie przywidziało.
Nie znam — odpowiada zachrypniętym głosem.
Spoglądam w jej oczy, w których widzę coś na kształt zdenerwowania. Kłamie.
Okej — mówię i szybko opuszczam pokój.

***

Siedzę w bibliotece już drugą godzinę i szukam na komputerze czegoś, co mogłoby odpowiedzieć na moje pytanie; nie chcę robić tego w domu, by mama mnie nie przyłapała — zawsze lubiła mnie kontrolować.
Doskonale zdaję sobie sprawę,  że głupie jest to, co robię. Narysowanie mężczyzny na pewno nie ma żadnego znaczenia, bo to przypadek, ale... coś we mnie domaga się, żeby węszyć. To uczucie jest denerwujące, zważywszy na to, że doskonale wiem jak bardzo mam wybujałą wyobraźnię i czasami chcę, żeby przytrafiały mi się niemożliwe rzeczy. Chyba powoli zaczyna mi odbijać.
Pocieram oczy, gdy przeszukuję kolejną stronę z nadzieją, że znajdę sytuację podobną do mojej. Nadzieja matką głupich, jak to się mówi.
Zrezygnowana wypuszczam z płuc cały zapas powietrza, gdy po przejrzeniu setnej strony nie znajduję nic wartego nawet najdrobniejszej uwagi. Opieram głowę na dłoni i zmęczonym wzrokiem spoglądam na monitor. Zamykam oczy. Dopiero po dłuższej chwili otwieram je. Wyłączam wszystkie otwarte strony, a następnie usuwam historię przeglądania. Nie chcę, żeby ktoś natknął się na takie głupoty.
Odchodzę od komputera. Nawet na myśl nie przychodzi mi, żeby przejrzeć książki. W końcu co mogłabym w nich znaleźć?
Mijam jeden regał z twórczością, później kolejny... Dopiero przy czwartym zatrzymuję się, ponieważ słyszę, jak coś upada na podłogę. Zdziwiona spoglądam w tamtą stronę i widzę, że jednak się nie przesłyszałam i tuż koło szafki leży książka. Z czystej ciekawości podchodzę do niej i od razu biorę w swoje ręce, siadam pod ścianą, a zdobycz ostrożnie kładę na kolanach.
Książka jest inna niż te, co znajdują się w bibliotece. Przypomina trochę te wszystkie księgi, jakie pojawiają się w bajkach. Jest stara, co wnioskuję po zniszczonej okładce. Co dziwne, nie posiada żadnego tytułu ani nawet autora.
Otwieram ją a następne kartkuję pożółkłe i gdzieniegdzie pomarszczone kartki. Nie czytam tego, co na nich pisze, tylko szybko przelatuję wzrokiem. Wnioskuję, że to chyba jakieś opowiadanie i z tego powodu mam ochotę ją zamknąć, jednak zaciekawia mnie jeden fragment:
Miała już szesnaście wiosen. Jej pasją było malowanie, lecz nie umiała narysować niczego, czego wcześniej nie zobaczyła.
Przestaję czytać, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że to odzwierciedla... mnie.
Przypadek — mówię pod nosem, po czym zabieram się za dalsze czytanie.
Pewnego dnia, śpiąc, naszkicowała postać mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widziała. Po przebudzeniu stwierdziła, że to niemożliwe, iż było to jej dzieło, jednak wszystko na to wskazywało — trzymany w dłoni ołówek i pobrudzone od niego dłonie. Była w szoku, jednak chciała dowiedzieć się, kim mógłby być mężczyzna, zważywszy na to, że był do niej podobny…
W tym celu poszła do swojej matki. Denerwowała się, nawet bardzo, jednak korzystając z nagłego przypływu odwagi postanowiła zadać ciążące jej na sercu pytanie. Dziewczyna uważnie przyglądała się twarzy rodzicielki, na której pojawiło się chwilowe zszokowanie. Kobieta jednak przecząco odpowiedziała, a Winter stwierdziła, że kłamie.
Na widok imienia bohaterki wstrzymuję oddech. Czy to możliwe, żeby nazywała się tak samo, jak ja? Żeby przytrafiła jej się identyczna sytuacja, co mi?
Mimowolnie zaczynam przesuwać wskazującym palcem po kartce. Przestaję w momencie, kiedy słyszę chichot; taki, jakby ktoś próbował go stłumić. Zdumiona podnoszę brwi. Rozglądam się dookoła, ale nikogo nie ma w zasięgu mojego wzroku. Ba! Jest cicho jak makiem zasiał. Wzruszam lekko ramionami, po czym palcem przejeżdżam po swoim imieniu. Teraz słyszę ponowny wybuch euforii; tym razem śmiech jest tak głośny, przez co odnoszę wrażenie, iż osoba pragnie, by ten ktoś przestał robić to, przez co ona się śmieje.
Książka na moich nogach zaczyna się ruszać. Podnoszę ręce, spodziewając się dalszych wydarzeń, jednak nic się nie dzieje. Przecieram oczy. Chyba jestem zmęczona.
[…]Komu można zaufać w tym świecie kłamstw, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że to wszystko to marna przykrywka?
Na widok tego zdania chcę przeczytać dalszą część, by dowiedzieć się, co autor książki dokładnie miał na myśli, ale gdy chcę się do tego zabrać, książka… ucieka. Dosłownie! W pierwszej chwili jestem tak zdezorientowana, że tylko patrzę, jak zaczyna biec — tak, ona ma nogi — w stronę innego regału.
Chyba powinnam się przespać…
Gdy znika mi z oczu, porywam się na równe nogi i zaczynam biec w jej ślad. Mało brakuje, abym upadła, bo potykam się o własne nogi.
Widzę, jak książka biegnie wzdłuż regałów. Zszokowana puszczam się za nią. Czuję się przez to głupio i mam wrażenie, że jestem obserwowana, choć w pobliżu nikogo nie widzę. Nadal nie mogę uwierzyć w nienaturalne zjawisko i próbuję wmówić sobie, że to jakiś sen. Dziwne, że nie chcę się z niego obudzić…
Gdy mijam jednego z czytelników biblioteki — wysokiego chłopaka o ciemnych włosach oraz tęczówkach i w okularach, z twarzy miłego i przystojnego — ten patrzy na mnie, krzywiąc się. W jego oczach pewnie wyglądam na osobę, która właśnie zbiegła ze szpitala psychiatrycznego. W końcu kto normalny biegnie za uciekającą książką?
Księga przenika przez drzwi wyjściowe. Zatrzymuję się, niemym wzrokiem spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilką była. Szybko jednak doprowadzam się do porządku, otwieram drzwi i wybiegam na korytarz. Przypomina to wejście smoka, ponieważ ludzie, którzy tam są, ze zdziwieniem na mnie patrzą. Czuję, jak moje policzki przybierają purpurowy kolor. Zażenowana uśmiecham się, po czym rozglądam za książką, żeby nie patrzeć na wszystkich zebranych. Po raz kolejny tego dnia czuję się jak idiotka.
Książkę dostrzegam w kącie na samym końcu korytarza. Biegnę w jej stronę, przepychając się przez ludzi, a kiedy już jestem na miejscu, krzyczę głośno:
Mam cię!
Sięgam w kierunku książki. Na twarzy mam wielki uśmiech, a cieszę się jak dziecko, które dostało obiecaną zabawkę. Jak już mam w ręce swój cel, słyszę chichot; ten sam, co w bibliotece. Gwałtownie mrugam oczami. Otwieram księgę w momencie, kiedy zaczyna tracić swoje kolory. Mocno łapię za jedną z kartek, w sumie to nie wiem dlaczego, po czym słyszę dźwięk rwanego papieru. Książka znika — rozpływa się w powietrzu, a ja pozostaję z kawałkiem wyrwanej strony w dłoni…
Siadam na zimnej podłodze, myśląc nad tym, co przed chwilą zaszło. Nie zwracam uwagi na dziwne spojrzenia ludzi.
***

Pierwszy tydzień mija raczej w spokoju. Staram się wykonywać swoje obowiązki, nie zważając na sytuację sprzed kilku dni, jednak momentami ciężko jest się skupić. Po głowie nadal chodzi mi przeczytany fragment, który nie daje spokoju. Usilnie wmawiam sobie, że to nic, że to na pewno jakiś zbieg okoliczności,  ale z drugiej strony... Nie. To nie może być prawda. Takie rzeczy się nie zdarzają, myślimy realistycznie!
Skąd to masz?! — krzyczy mama, wpadając do kuchni.
Z przerażenia aż upuszczam na podłogę swój ulubiony kubek, który roztrzaskuje się w drobny mak i rozlewa swoją zawartość.
Matka stoi przede mną i wymachuje mi przed oczami kartką, którą wyrwałam z księgi. Grzebała w moich rzeczach… Przełykam ślinę. Nie jestem pewna, czy mam jej o tym powiedzieć. Na pewno mi nie uwierzy. Ale dlaczego jest taka zła? Może dowiedziała się, że wyrwałam ten fragment z książki? Tylko że księga rozpłynęła się w powietrzu zaraz po tym, więc to niemożliwe, żeby ktoś wniósł na mnie skargę.
Oczy mamy nie są już niebieskie, jak kiedyś. Przybrały kolor głębokiej czerni, jak niebo nocą. Ta barwa doskonale kontrastuje się z nienaturalnie bladą cerą. Na jej skroni żyła niebezpiecznie pulsuje, przez co wydaje mi się, że zaraz wybuchnie.
Przeraża mnie.
Nie uratujesz go!
Wypowiada te słowa z takim jadem i nienawiścią, że przechodzi mnie dreszcz. Nie jestem w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stoję jak ten kołek i ze strachem spoglądam na matkę. Nie mam zielonego pojęcia o czym mówi.
Nie przypomina już tej samej osoby, co kiedyś. Oprócz jej oczu z przekrwionymi białkami, włosy również mają odcień czerni. Tak samo ubranie i paznokcie, które nagle stały się długie i ostre jak u jakieś bestii. A cerę ma tak bladą jak biała ściana w naszej łazience. Nie potrafię stwierdzić, skąd u niej taka zmiana. Rano jeszcze wyglądała normalne.
Cofam się o krok. Z ust matki wydobywa się krzyk, przez który mam wrażenie, że zaraz pękną mi bębenki w uszach. Odruchowo zakrywam je dłońmi, krzywiąc się na twarzy. To wszystko robi się coraz bardziej dziwne.
Mama wyciąga w moją stronę dłoń, jakby chciała mnie uderzyć. Odruchowo się cofam, chcąc tego uniknąć. Jednak wpadam na ścianę, a jedyna droga ucieczki znajduje się za moją rodzicielką. Jestem tak spanikowana, że nie wiem, co robić. Próbować się ratować, czy przeczekać furię matki?
Niespodziewanie moja matka staje tuż przede mną, a do gardła przykłada mi nic innego, jak nóż. Czuję, jak zimne ostrze dotyka mojej gładkiej skóry. Na czoło wstępuję mi zimny pot. Z przerażenia nie jestem w stanie wykrztusić choćby słowa albo wykonać ruch, by się obronić. Powoli zaczynam godzić się ze swoim marnym losem.
Mama w pewnym momencie odwraca się. Nóż rzuca gdzieś w kąt, a sama zaczyna krzyczeć, rozkładając przy tym ręce. Szyby w oknach i szafkach roztrzaskują się w drobny mak. Z szalenie bijącym sercem kulę się pod ścianą, zakrywając przy tym głowę. Czuję, jak na mnie spada szkło, choć znajdowałam się od niego w dosyć sporej odległości. Syczę, jak przecina ono moją skórę na dłoniach. Gdy jestem już niemalże pewna, że nie grozi mi nic złego, bo słychać głuchą ciszę, niepewnie podnoszę głowę, by rozejrzeć się dookoła. Moja rodzicielka właśnie odwraca się w moją stronę, by zadać mi cios. Dosyć spora, czara kula leci w moim kierunku. W ostatniej chwili przechylam głowę na bok, by uniknąć uderzenia. Magiczna kulka trafia w ścianę i pozostawia w niej dziurę wielkości dużo większej, niż sam jej rozmiar.
Już chcę powiedzieć mamie, żeby przestała, ale ona ze złością celuje we mnie kolejną kulą. Tym razem uciekam. Chowam się pod stołem, a gdy on jakimś cudem pęka na pół i każda z jego części spada w przeciwną stroną, puszczam się pędem do salonu. Tam kryję się za fotel.
Nie uciekaj, to nie ma sensu! — krzyczy.
W odpowiedzi biorę stojący nieopodal dzban, po czym z całych sił cisnę nim w matkę. Nie wiem czy się cieszyć, czy płakać, gdy robi unik.
Mój ulubiony wazon! — mówi donośnym głosem, a następnie kieruje we mnie swój morderczy wzrok.
Uśmiecham się blado.
W moją stronę leci kolejna kula, która robi wielką dziurę w oparciu fotela, całkowicie mnie odsłaniając. Otwieram szeroko oczy.
Czy moja matka naprawdę chce mnie zabić?
Dość! — krzyczę, wcale nie spodziewając się, że mnie posłucha.
Ale ona nagle znika. Pozostaje po niej jedynie ciemny obłok, który po chwili rozpływa się w powietrzu.
Ciężko dysząc opieram się o ścianę. Nawet nie wiem w którym momencie po moich policzkach zaczynają spływać pojedyncze łzy. Drżące dłonie zaciskam w pięści. Tak ciężko jest mi przyjąć do wiadomości, co właśnie przed chwilą zaszło. Czuję się jak w jakimś filmie. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę!
Chyba zwariowałam.
Masz mało czasu — odzywa się cichy, aczkolwiek zmęczony, męski głos.
Zaskoczona podskakuję, odruchowo łapiąc się za serce. Rozglądam się dookoła, ale nikogo nie widzę.
Spiesz się.
Chcę krzyknąć, kiedy przed sobą widzę niebieski, przeźroczysty obłok, kształtem przypominający ludzką postać; mężczyznę.
Gdzie ona jest?! — pytam piskliwym głosem, wzrokiem szukając matki.
Już ci nie zagraża. Przynajmniej na razie…
Patrzę na niego podejrzliwie.
Czym ty... — zaczynam, ale nie kończę.
On potrzebuje twojej pomocy — mówi... to coś.
Kto? — pytam szeptem.
Twój ojciec.
Już mam mówić, że mój ojciec nie żyje, że nawet nie był przy moich narodzinach, ale przed oczami ukazuje mi się pewna scena.
Moja mama stoi przed mężczyzną o twarzy takiej samej, jak ta, którą naszkicowałam. Kładzie mu swoją szczupłą dłoń na policzku, szepcząc słowa, których niestety nie słyszę. Później film przewija się tak szybko, że z trudem za nim nadążam. Moja matka więzi ojca w jaskini, zamykając go w jakieś przeźroczystej kopule. Pieczarę strzeże jakiś stwór; w tym momencie obraz jest tak rozmazany, że nie jestem w stanie mu się przyjrzeć.
Moja mama uwięziła tatę? Ale jak?
Dlaczego ona to zrobiła? — pytam ze ściśniętym gardłem.
Twoja matka jest czarownicą wysokiego rodu. Niebezpieczną i bezwzględną — mówi pospiesznie stworzenie. — Czerpała energię z twojego ojca, by dzięki temu nie stracić swojej potężnej mocy. Gdy ten zorientował się, co się dzieje, chciał odejść od żony, jednak ta nie pozwoliła mu na to. Uwięziła go, by nikt jej go nie odebrał.
Patrzę na stworzenie tępym wzrokiem. Nie mogę przyswoić tego, co przed chwilą usłyszałam. To wydaje mi się dziwne, głupie i nierealne! To musi być jakiś sen.
Dla pewności szczypię się w rękę, ale obraz nie zmienia się.
Musisz go uratować — mówi stworzenie.
Jak? — To pytanie wydaje mi się tak głupie, że aż dziwię się, iż je zadaję.
Czy gdzieś tu jest ukryta kamera?
Postać wyciąga w moja stronę dłonie, na których tworzy się mała góra, z czasem formująca się w ciemną fiolkę. Ze zdumienia podnoszę brwi.
To napój, którego sam opar powoduje śmierć u osoby, która się go nawdycha.
Dlaczego mi go dajesz? — pytam, niepewnie biorąc fiolkę do rąk.
Przyda ci się.
Już mam pytać w jaki sposób, ale zamykam usta, gdyż obraz wokół mnie momentalnie zaczyna się zmieniać. Jestem tak przerażona, że nie mogę się ruszyć, a co dopiero coś powiedzieć. Z niecierpliwością i niepokojem obserwuję, jak znikają kontury mebli, a wokół zaczyna pojawiać się wilgotna ziemia, drzewa bez liści, a nieopodal pieczara. Przełykam ślinę.
Jestem sama. Pozostałam jedynie z napojem w ręku.
Podnoszę się. Ledwie utrzymuję się na sztywnych nogach. Jestem tak zdenerwowana, że omal nie wypuszczam z rąk fiolki. Chowam ją do kieszeni w obawie, że w pewnej chwili jednak ją upuszczę. Wolę nie kończyć z życiem w taki sposób.
Niepewnie spoglądam na znajdującą się niedaleko jaskinię. To miejsce jest takie same, jak te, które zobaczyłam w wizji wywołanej przez stworzenie. Skręca mnie na samą myśl, że miałabym tam pójść, w głąb tej ciemnej pieczary. Przecież nie wiem, czego mogę się spodziewać. Skoro tam został uwięziony mój ojciec, to na pewno pieczara jest w jakiś sposób strzeżona.
Biorę głęboki wdech na uspokojenie.
Sztywnym krokiem idę w stronę jaskini. Z każdym kolejnym krokiem mam wrażenie, że tracę siły i że zaraz runę na ziemię, niezdolna do żadnego ruchu. Każda cząstka mnie krzyczy, bym czym prędzej uciekała, póki jeszcze nie jest za późno. Wyczuwam w powietrzu unoszące się zło, co mnie zaczyna paraliżować. Tak bardzo nie chcę tam iść. To na pewno nie dzieje się naprawdę. Jak ja mogłam uwierzyć w taką bajkę?
W momencie, kiedy mam już zamiar wejść w głąb jaskini, słyszę ciężkie kroki. Jestem tak sparaliżowana, że nie jestem w stanie się cofnąć. Wciągam ze świstem powietrze, gdy moim oczom ukazuje się ogromny potwór
W pierwszej chwili nie jestem zdolna do stwierdzenia, kim on tak naprawdę jest. Dopiero po dłuższym czasie — a może tylko mi wydaje się tak bardzo długi — okazuje się, że stojąca przede mną bestia to Minotaur. Prawdziwy, grecki Minotaur. Głowę ma byka — groźną z oczami, patrzącymi na mnie z mordem. Ciało natomiast ma ludzkie, aczkolwiek bardzo umięśnione, przez co jest masywny; o wiele bardziej, niż normalny człowiek. W pasie jest zakryty materiałem. Jego mięśnie wywołują u mnie nagły atak paniki. Mam ochotę uciekać jak najdalej od niego, ale jak na złość nie mogę się ruszyć. Co najlepsze — bestia w dłoniach trzyma ogromny topór, na którym znajduje się zaschnięcia krew. Nie chcę wiedzieć do ilu osób może ona należeć.
Zbiera mi się na wymioty, kiedy na twarz Minotaura wstępuje obrzydliwy uśmiech. Dopiero teraz widzę, że na wardze ma kolczyk wielkości mojej dłoni.
Widzę, że życie ci niemiłe, skoro tutaj przychodzisz — mówi tak donośnym głosem, że aż przypomina mi się, jak kiedyś stałam na koncercie tuż przy głośnikach. Było tak strasznie głośno...
Ja... — Nie mogę dokończyć.
Wiem po co przyszłaś. — Uśmiecha się jeszcze szerzej.
Serio?
Wiem, że moja twarz na pewno przybiera kolor białej kartki. Wykrzywiam usta w bladym uśmiechu. Chyba zaraz stracę przytomność.
W pewnym momencie Minotaur zamachuje się, by uderzyć mnie swoją bronią. W porę robię unik, ratując się tym samym przed śmiercią. Jestem w szoku, że udało mi się zmusić ciało do jakiegokolwiek ruchu.
Stwór uśmiecha się pod nosem, jednak w jego oczach widzę złość. Serce zaczyna bić mi szybciej, a oddech momentalnie staje się płytki. Cała się trzęsę. Nie mam żadnej broni ani nic, czym mogłabym się chociażby obronić. Nawet w pobliżu nie ma nic, co mogłoby posłużyć mi w tym celu. Jestem zawiedziona.
Gdy Minotaur wykonuje zamach, porywam się na równe nogi i po raz kolejny robię unik. Uciekam od niego na kilka kroków. Wiem, że to w niczym nie pomoże, ale w ten sposób mogę jakoś utrzymać się przy życiu. Nie jest mi spieszno kopnąć w kalendarz.
Musi być jakiś sposób na pokonanie stwora!
Walka” z bestią przypomina mi zabawę w kotka i myszkę. Niestety to ja jestem tą nieszczęsną myszką, która jest całkowicie bezbronna. Ta myśl wywołuje u mnie złość. Mam ochotę krzyknąć, by dać upust swojej irytacji. Najchętniej to uderzyłabym w coś. Albo cisnęłabym czymś w bestię.
Ale najbardziej to chciałabym zniknąć.
Minotaura musi denerwować moje ciągłe uciekanie, ponieważ zaczyna warczeć niczym zły pies, a nawet gorzej. Wymachuje swoim toporem na wszystkie strony, ale mam to szczęście, że jestem zwinna i unikam uderzeń. Z tego powodu w małym stopniu odczuwam spokój.
Walcz, a nie ciągle uciekasz! — ryczy bestia.
Jej wrzask jest tak głośny, że aż zaczyna mnie boleć głowa.
Nie zdobywam się na żadną odpowiedź. To wszystko z mojej strony musi wyglądać żałośnie. Gdyby ktoś to obserwował, miałby ze mnie niezły ubaw.
Podnoszę z ziemi dosyć duży kamień. Odwracam się, żeby cisnąć nim w Minotaura. Nie wiem czemu dziwi mnie, gdy ten zaczyna się głośno śmiać. Czuję się jak idiotka. Zaatakowałam wielkie bydlę kamieniem, który nie zrobił mu żadnej krzywdy; to było z góry przewidziane. Zaczynam żałować, że nie mam przy sobie żadnej broni, jednak po dłuższym namyśle stwierdzam, że przy toporze bestii żadna na nic by się nie zdała.
Uśmiecham się jak niewinne dziecko, po czym wyruszam w dalszą ucieczkę. Wiem, że to nie ma sensu, szczególnie że już zaczynam tracić siły. Nigdy nie lubiłam biegać przez to, że za szybko się męczę. Teraz zaczynam wypominać sobie, że zawsze leniuchowałam na zajęciach sportowych.
W pewnym momencie potykam się o własne nogi i upadam na ziemię. Na moje nieszczęście spadam na bok, gdzie w kieszeni mam ukryty napój; zdążyłam już o nim zapomnieć. Odruchowo wstrzymuję oddech, gdy słyszę dźwięk tłuczonego szkła. Dziwię się tylko, że ostre krawędzie dawnej fiolki nie ranią mnie. Może to dlatego, że szybko znajduję się w pozycji siedzącej.
Minotaur jeszcze nie wie, co się dzieje. Cieszy mnie to, gdyż zyskuję nad nim przewagę.
Opar napoju ma kolor ciemnego szkarłatu. Wytrzeszczam oczy. Nie sądziłam, że takie coś może mieć barwę! Z drugiej strony cieszę się z tego powodu, ponieważ mogę znaleźć się poza jego zasięgiem i spokojnie nabrać do płuc powietrza, które nie jest zatrute, a którego zaczyna mi brakować. Przed oczami robi mi się ciemno.
Z trudem odsuwam się na odległość kilkunastu kroków. Dopiero wtedy decyduję się wziąć pierwszy, niepewny wdech. Zimne powietrze dochodzi do moich płuc, a ja na powrót odzyskuję siły.
Obserwuję jak Minotaur powoli traci siły, a następnie upada na kolana. Łapie się za opuchniętą szyję, jednak trudno jest mi stwierdzić, czy rzeczywiście spuchła, ponieważ jego skóra wydaje się gruba. Poza tym w tych okolicach pokryta jest długimi włosami.
Po dłuższej chwili stwór całkowicie opada na ziemię. Nie rusza się. To znaczy, że umarł?
Dla pewności jeszcze przez jakiś czas stoję w bezruchu. Gdy decyduję się go wyminąć, robię to tak szybko, że mało brakuje, żebym upadła. Jakoś nie dociera do mnie, że właśnie przypadkiem zabiłam wielką bestię.
Teraz mogę wejść do jaskini i zobaczyć ojca...
Idąc w jej stronę jestem jeszcze bardziej zdenerwowana, niż wtedy, jak Minotaur jeszcze żył. Ciężko jest mi uwierzyć, że zaraz mogę zobaczyć tatę, z którym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia, ale mimo to na sercu robi się ciepło.
Idę poprzez ciemność, nawet na chwilę nie spoglądając za siebie. Prowadzi mnie jakaś niewidzialna siła, bo ja sama nie wiedziałabym dokąd podążać. Jest tak ciemno, że nic nie jestem w stanie zobaczyć. Dopiero po kilkuminutowej wędrówce zaczyna się przejaśniać. Początkowo jest to poświata, jakby słońce w końcu wschodziło. Im bliżej się jej znajduję, tym zdaję sobie sprawę, że to światło zapalonych świec.
Szybko dochodzę do miejsca. Nie spodziewam się tam widoku swojej matki, która... Odwracam wzrok.
I coś narobiła, dziewucho?  — pyta z wyrzutem.
Zakrywam dłońmi uszy. Nie chcę słyszeć jej głosu, przypominającego syk węży, których tak bardzo nie znoszę, których się boję.
Przemagam się i spoglądam na twarz mamy, która wygląda jak rozkładający się trup. Wywołuje to u mnie taki wstręt, że mam ochotę zwymiotować. Nie jestem w stanie na nią patrzeć, choć to moja mama; kobieta, która mnie urodziła, a następnie wychowała.
Zabijając Minotaura, zabiłaś również jej większą część duszy, którą w nim ukryła — mówi dziwne stworzenie, które odwiedziło mnie w domu. Skąd ono się tutaj wzięło?!
Nawet nie spoglądam na nie.
Nic jej już nie pomoże — dodaje.
Nienawidzę cię! — krzyczy matka, zbliżając się do mnie. Bijący od niej zapach przyprawia mnie o mdłości. — Jesteś najgorszym, co mnie spotkało! Moja własna córka sprawiła mi taki los.
Jej słowa bolą, tak bardzo bolą. Odnoszę wrażenie, że ktoś wbija mi nóż w serce.
Matka znika, rozpływając się w powietrzu. Pozostaje po niej jedynie ciemna mgła, która również przepada.
Załzawionymi oczami spoglądam na puste miejsce po niej. Chcę dać upust żalu, ale nie mogę zmusić się do tego. Uderzam pięścią o ścianę tak mocno, że zaczyna mnie boleć. To jest chore!
Nagle przypominam sobie o ojcu, nawet nie wiem skąd u mnie myśl o nim.
Zaczynam rozglądać się dookoła. Szybko jednak wzrokiem ogarniam leżącą nieopodal postać. Wstrzymuję na chwilę oddech.
Och, co ona ci zrobiła... — mówię cicho.
Podbiegam do mężczyzny, a następnie przy nim uklękam. Ma otwarte oczy i chyba cieszy się na mój widok. To… miłe?
Tata, jeśli wierzyć, wygląda tak samo jak na moim rysunku z tą różnicą, że twarz ma zmęczoną i ubrudzoną, a włosy pozlepiane ze sobą przez pot. Uśmiecha się lekko, tak sympatycznie.
Delikatnie dotykam jego policzka, o dziwo bez zarostu. Ojciec łapie mnie na dłoń. W jego brązowych oczach, dokładnie takich samych, jak moje, widzę połyskujące łzy wzruszenia. Mi samej zaczyna zbierać się na płacz, ale walczę z tym.
Dziękuję — szepcze.
Jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam tak bardzo szczerego uśmiechu. Mam ochotę go odwzajemnić, ale nie mogę się do tego zmusić. Tak trudno jest mi powiedzieć, jak bardzo cieszę się, że mogłam go w końcu zobaczyć. Mam nagłą ochotę opowiedzenia mu o wszystkim, co przydarzyło mi się w ostatnich latach.
Nie ma za co — wykrztuszam tylko przez ściśnięte gardło.
Jesteś taka śliczna — mówi, dotykając mojej twarzy.
Nie wytrzymuję i zaczynam płakać.
Kocham cię. — Po tych cichych słowach zamyka oczy.
Początkowo myślę, że przymyka je ze zmęczenia, ale jego dłoń, która jeszcze przed chwilą gładziła mnie po twarzy, upada na podłogę. Wstrzymuję oddech.
Tato? — pytam piskliwym głosem. — Tato...
Mierzę mu puls, ale nic nie wyczuwam. On umarł...
Zaczynam szlochać. Na początku cicho, nie mogąc jeszcze przyjąć do wiadomości jego śmierci, a później tylko coraz głośniej. Delikatnie zgarniam z jego twarzy kosmyki włosów.
Wydaje mi się, że moje serce właśnie rozpada się na drobne kawałeczki. Czy istnieje coś, co jest w stanie je skleić? Ból, jaki czuję, jest nie do opisania. Straciłam matkę, a teraz ojca. Czym sobie zasłużyłam?
Po szesnastu latach odnalazłam tatę. Uratowałam go od matki, która okazała się być bezwzględną czarownicą, po czym on umarł. Już nigdy więcej go nie zobaczę, nie dowiem się, jaki jest, jak sprawdziłby się w roli ojca…

Ale… chociaż umarł wolny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz