środa, 8 marca 2017

Kaj i Gerda - OliSz

Jest takie jedno miejsce... piękniejsze niż możesz sobie wyobrazić! Tam gwiazdy świecą jaśniej i można dotknąć nieba, na którym tańczą zielono-błękitne światła. Właśnie tam, w kryształowej komnacie, spoczywa tysiąc zamrożonych serc...

— N-naprawdę? — załkała dziewczynka, przerywając historię. — B-byłeś... t-tam?
— Nie, nie byłem — odparł szczerze, pochylony nad nią. Musiał znaleźć jakiś sposób na uspokojenie jej, nawet jeśli było to opowiedzenie słyszanej przed laty baśni. — Ale kiedyś o nim słyszałem. Nawet śniłem!
Zaułek był martwy, ciemny i zimny. Słabe płomienie Niegasnącego Ognia — jak chłopak lubił go nazywać — zamknięte w słoiku rzucały nijaki blask na lśniącą od łez twarz dziewczynki ściskającej zmechaconego, pluszowego kota.
Warga małej zadrżała niebezpiecznie. Pośpieszył z dalszą opowieścią:
— Mówią, że tam spoczywa tysiąc lodowych posągów, które kiedyś były ludźmi. Królowa Śniegu pozamrażała im serca...
— A-ale, dlaczego ona to zrobiła? D-dlaczego pozamrażała im serca?
— A bo ja wiem? Może to daje jej siłę? Albo to jej hobby? W każdym razie na końcu kryształowej komnaty znajdują się bramy strzeżone przez dwóch strażników z lodu. Ponoć oni i inne figury zawsze pytają, czy chcesz wrócić ze skarbem. Oczywiście, że każdy by chciał — bo to, co kryje się za drzwiami, jest niesamowite. Złoto! Diamenty! Perły...
— W-wygodne ł-łóżko... ciepły o-obiad? — wtrąciła z nadzieją w lśniących oczkach.
— No pewnie — potwierdził, chociaż nie planował o tym wspomnieć. — Najlepsze smakołyki: mleczna czekolada, lizaki, pierniki... — Co by tu jeszcze wymyślić? — I kielich, który napełnia się twoim ulubionym napojem! I bogate stroje. Biżuteria. Najfajniejsze zabawki...
— M-mama i t-tata?
Przygryzł wargę na chwilę.
— I w każdym razie... — Zignorował pytanie. — To wszystko jest w tym miejscu! Jednak dotrzeć tam nie jest łatwo. Droga jest bardzo ciężka. Ale kiedy już tam jesteś jedyna możliwość to wyjść tylko ze skarbem! Tak jak mówiłem, nawet ci strażnicy stamtąd radzą ci, abyś z nim wróciła!
— O! To c-chyba w tym skarbcu... już nic nie ma! — zawołała dziewczynka. — S-skoro każdy wychodzi ze skarbem!
— To nie jest takie łatwe — rzucił ze śmiechem. — Mało kto jest na tyle odważny i wytrwały, aby tam dotrzeć.
Mała otarła łzy z policzków.
— Ale m-my kiedyś tam pójdziemy, p-prawda? — zapytała.
Tak naprawdę jeszcze nie było żadnych ich. Znalazł ją przed chwilą i ledwo co udało mu się sprawić, aby przestała płakać.
— Hm... razem chyba nie — powiedział powoli, ale takim tonem, aby jej nie urazić. Dodał z uśmiechem: — Musisz przecież wracać do mamy i taty.
Dziewczynka spojrzała na niego dużymi oczyma, lekko marszcząc czoło.
— Ale ja nie mam mamy i taty. Mieszkają z aniołkami — odparła.
Poczuł gorycz w przełyku. Było to jak powrót niemiłego wspomnienia.
— Słuchaj, to kto się tobą teraz zajmuje? — zapytał spokojnie. — Masz ciocię? Babcię? Wujka? Albo rodzeństwo?
Dziewczynka przez chwilę się zastanawiała, po czym pokręciła głową przecząco.
Nie wiedział, co robić w tej sytuacji. Nie mógł jej zostawić. Była mała. Nie miała zupełnie nikogo. Bała się. Mogła sobie nie poradzić. On miał to szczęście, że znalazł sposób na przetrwanie. Jednak czy los do niej również się uśmiechnie?
A może właśnie się uśmiechnął? Może tym uśmiechem okazało się właśnie to, że odnalazł ją w tym ciemnym zaułku?
— Posłuchaj mnie — powiedział, kładąc dłonie na jej ramionach. — W takim razie ja się tobą zajmę. Hm... a ty się zajmiesz mną — dodał, parskając śmiechem.
— B-będziesz moim starszym bratem?
— Kimś w tym rodzaju. Tak w ogóle, jak masz na imię, mała?
Dziewczynka wyprostowała się.
— Gerda — odparła, szczerząc zęby, mimo że łzy dalej lśniły na jej policzkach.
— Miło mi cię poznać, Gerdo — odparł uroczystym tonem. — Ja jestem Kaj. — Uśmiechnął się. Wyciągnął z torby kolejne słoiki. Wystukał palcami w szkło dobrze znane sekwencje. Wewnątrz naczyń rozbłysły złote, ciepłe płomienie. — Chodź. Zrobimy ten zaułek przyjemniejszym.

Od spotkania małej, zapłakanej dziewczynki oraz chłopca w mrocznym zaułku minęły lata. Chłopiec i dziewczynka nie byli już tacy mali. Jednak tak jak wtedy ustalili — trzymali się razem i opiekowali sobą nawzajem.
Kaj posiadał niesamowity dar. Potrafił sprawić, że w słoikach samoistnie płonął ogień, którego nie potrafiło nic ugasić, jeśli sobie tego nie zażyczył. Stwarzał z patyków różnorakie stworzonka — jelenie, niedźwiedzie, ptaki i mitologiczne monstra — które jak żywe biegały po jego dłoniach lub latały wokół uszu. To i tak nie było wszystkim, co umiał. Gerda natomiast wpadła na pomysł, aby wykorzystać zdolności przyjaciela. Dzięki niemu nigdy nie narzekali na puste brzuchy.
Zaczęli organizować pokazy magicznych umiejętności Kaja. Początkowo robili to na rynkach wsi i niewielkich miasteczek. Widzowie szybko pokochali dwoje niezwykłych dzieciaków. Zachwyceni, widząc wyczarowane cuda, chętnie oddawali swoje monety. Czasami właściciele moteli zapewniali im nocleg w zamian za występ w ich lokalu.
Kaj i Gerda z czasem podróżowali do większych miast, zyskując coraz większą sławę. Zdarzyło się, że kilka razy, kiedy dopiero wjeżdżali do jakiejś miejscowości, słyszeli rozmowy:
To ten chłopiec, co sprawia, że ogniste ptaki tańczą w powietrzu!
Och! On potrafi stworzyć Minotaura z gałęzi! Prawdziwego, przerażającego, muczącego wściekle Minotaura! I tylko on potrafi go poskromić!
A to ta dziewczyna! Kazał kiedyś powietrzu unieść ją nad sceną i faktycznie tak się stało! Latała jak jakaś wróżka...
Tak życie płynęło Kajowi i Gerdzie — podróżowali z miasta do miasta, z wsi do wsi, doskonaląc magiczne zdolności chłopca, zachwycając ludzi i jednocześnie zarabiając na życie.
Mówili o nich rodzeństwo, chociaż nim nie byli. Nawet nie wyglądali podobnie.
On wyrósł na przystojnego młodzieńca. Miał ciemne, kręcone włosy i równie ciemne oczy. Twarz o ostrych rysach łagodniała, gdy się uśmiechał — a w towarzystwie swojej małej Gerdy robił to bardzo często.
Ona przypominała piękną wróżkę — szczególnie podczas pokazów, kiedy szybowała w powietrzu. Długie, jasne włosy codziennie spinała spinką z ozdobnym oczkiem — dostała ją na urodziny od Kaja dawno temu. Policzki zawsze się rumieniły. Jasne oczy od pierwszego spotkania z nim nigdy nie były zapłakane.
Kochali się jednak i to bardzo. Jedno nie wyobrażało sobie życia bez drugiego.
— Bo jakby ciebie nie było, to kto będzie nosił te rzeczy, kiedy się zmęczę? — śmiała się Gerda, dziękując tym samym przyjacielowi za noszenie jej ciężkiej torby, mimo że targał jeszcze swoją.
Kaj natomiast żartował:
— Tylko ty masz odwagę powiedzieć, że śmierdzi mi z buzi — zarechotał, kiedy Gerda wygoniła go umyć zęby. Ściskał w dłoni szczoteczkę i pastę.
— Dobra, ale teraz już idź! — rzuciła do niego, komicznie zasłaniając sobie usta rękawem. — Po wyczarowywaniu ognia masz oddech jak smok.
Przekomarzanki nie były u nich rzadkością, pojawiały się nawet lekkie kłótnie, ale szybko się godzili.

Właśnie dali występ w kolejnym mieście. Oklaski widowni nie pozwalały im zejść ze sceny. Zachwyceni widzowie rzucali monety do zgrabnej skrzyneczki.
Kaj jeszcze się popisywał na życzenie oglądających. Wziął złotą monetę w dłoń i obrócił między palcami. Zmieniła się w ślicznego motyla o błyszczących skrzydłach. Dzieciaki stojące najbliżej nie mogły wyjść z podziwu. Zaraz złapał go zręcznie koniuszkami palców, zmieniając znów w pieniądz.
Po jakimś czasie nareszcie mogli zakończyć przedstawienie i pozbierać swoje rzeczy. Gerda wybrała się załatwić nocleg, a Kaj kończył pakowanie rekwizytów.
— Ładne przedstawienie — usłyszał czyjś głos.
Ciągle kucając przy rzeczach, poderwał głowę do góry.
Nawet z tej nieciekawej perspektywy osoba, która się do niego odezwała, była piękna. Kiedy wstał, już nie myślał o niej: piękna. Okazała się zniewalająca. Nigdy nie widział takiej dziewczyny — a podróżując po świecie, widział wiele piękności. Ta wyglądała tak nierealnie bajecznie, że ledwo pamiętał chociażby o oddychaniu.
Dopiero po chwili jego ociężały mózg zrozumiał sens jej słów. Doprowadził się do porządku.
— Dziękuję pani — powiedział z wdzięcznością, lekko się kłaniając.
— Jaka znowu pani... — zachichotała cicho. Mogła mieć tyle lat, co on, chociaż ciężko było to stwierdzić. Oczy lśniły zimnym błękitem. — Jak ci na imię?
— Kaj.
— Kaj. — Powtórzyła to imię, jakby próbowała jakiejś egzotycznej potrawy. Chyba jej posmakowało. — Muszę przyznać, że nigdy nie widziałam czegoś takiego i jestem pod wrażeniem. Ta energia... ten ogień!
Poczuł teraz, jakby ten sam ogień, który przywoływał na przedstawieniu, zalał mu wnętrzności.
— Wiem, że magik nie zdradza swoich sztuczek... — zaczęła powoli — ale może malutki wyjątek? Przysięgam, zostanę twoją najwierniejszą fanką.
— Kusząca oferta — przyznał szczerze. — Jednak tu nie ma żadnych sztuczek. Po prostu magia i ćwiczenia.
Uniósł dłoń i pstryknął palcami. Zatańczyły między nimi iskierki ognia, jakby potarł o siebie dwa krzemienie. Nie poczuł nawet gorąca na skórze.
Oprócz iskier na dłoni rozpalił również błyski uznania w oczach rozmówczyni.
— Niesamowite — szepnęła do siebie. Jej słowa napełniły go dumą. — To na pewno prawdziwa magia?
— Najprawdziwsza — przyznał. — Chyba nie widać tu żadnych oszustw, prawda?
— Może to miejsce w górach jest również prawdziwie jak ta magia...— mruknęła pod nosem.
Kaj zmarszczył brwi.
— To miejsce w górach? — Musiał czegoś nie dosłyszeć.
— Jest taka legenda o pięknym, magicznym miejscu znajdującym się na szczycie najwyższej góry w okolicy — wyjaśniła, wskazując palcem na najwyższy szczyt widniejący na tle różowego nieba. — To miejsce, gdzie gwiazdy świecą jaśniej, gdzie można dotknąć nieba, gdzie śpi tysiące zamrożonych serc...
Przypominając sobie tę historię, ożywił wspomnienia. Jedno z nich było wyblakłe, rozwiane. To dzień, w którym usłyszał ją od już dawno zmarłych rodziców. I drugie — tak wyraźne, że aż poczuł zapach zatęchłego zaułka i znów widział blask łez na policzkach małej, zapłakanej dziewczynki. Tylko że wtedy to on opowiadał tę opowieść.
— Słyszałem tę legendę — powiedział. — W tym miejscu kryją się rozmaite bogactwa, tak wymyślili.
— Może wymyślili — odparła z uśmiechem. — Może to tylko głupie plotki... Jednak tak sobie myślę, że skoro istnieje młodzieniec o nadludzkich zdolnościach, a dodatkowo dane było mi go spotkać, to może ta legenda również jest prawdziwa?
Ściągnęła wisior noszony wcześniej na szyi. Na łańcuszku zawieszony był kryształ, który wyglądał, jakby wykonano go z lodu — błyszczący, kształtem przypominający serce.
— Widziałam, jak inni rzucali wam monety, bo przedstawienie się podobało — powiedziała, podchodząc bliżej Kaja. Włożyła do jego dłoni wisior — lodowaty. — Pomyślałam, że ja również mogę dać coś w podzięce za nadzwyczajny spektakl...
— To naprawdę miłe, a...
— Nie ma żadnego ale — powiedziała dobitnie, gładząc jego dłoń, w której ściskał podarek. — Nie jest on zbyt cenny, jednak możesz go potraktować jako pamiątkę. Od twojej największej fanki. Mam nadzieję, że będziesz go nosił. — Uśmiechnęła się uroczo.
Kaj nie mógł odmówić, widząc jej uśmiech.
Nie wiedział, kogo właśnie spotkał. Tą piękną dziewczyną była Królowa Śniegu. Upatrzyła go jako kolejnego nieszczęśnika, któremu miało zamarznąć serce. Nie podejrzewał, że naszyjnik od niej miał powoli pokrywać jego serce mrozem.
Podziękował szczerze, chowając prezent do kieszeni. Miał jeszcze chęć porozmawiać z tą pięknością, ale ona odeszła, widząc zmierzającą w ich stronę Gerdę radosną po znalezieniu noclegu.
I wtedy, po raz pierwszy nie ucieszył się, widząc przyjaciółkę.

Od spotkania z Królową Śniegu minęło kilka dni. Kaj już więcej jej nie spotkał, choć bardzo tego pragnął. Czuł, że ta rozmowa, mimo że krótka, coś w nim zmieniła.
Zaczął nieśmiało przypominać sobie legendę o kryształowej komnacie, gdzie spoczywają ludzie o zamrożonych sercach. Początkowo wspominał przy tym poznanie Gerdy. Jednak po jakimś czasie bardziej skupiał się na samej historii. Ona natrętnie go ciekawiła.
Może coś jest w słowach tej dziewczyny od naszyjnika... Skoro mam magiczne zdolności, to może legendarne miejsce jest równie prawdziwe jak one? — myślał coraz częściej Kaj.
Z każdym dniem coraz pewniej twierdził, że ono jest prawdziwe. Wspominał o tym Gerdzie, ale ona nie traktowała tego poważnie. Przeczucie chłopaka — chociaż tak silne jak nigdy — nie przekonywało jej do zmiany nastawienia.
Zastanawiał się, co by zrobił z legendarnym skarbem, gdyby go dostał. Jakaś tajemnicza siła ciągnęła jego myśli do kosztowności, które miały być ukryte obok kryształowej komnaty. Co było najgorsze — zaczął łaknąć bogactw z opowieści.
Kiedy nieskupiony na planowaniu kolejnych przedstawień wyczarowywał ogniste kształty, wszystkie przypominały sztabki złota lub diamenty.
— Kaj! Człowieku, skup się. — O losie, Gerda znowu zrzędzi. — Nie możemy pokazać samych ognistych kryształów...
— Mogłabyś mi nie przeszkadzać, z łaski swojej? — rzucił zdenerwowany.
— Przeszkadzam ci, jaśnie panie? — odparła, zaplatając ręce na piersiach.
Sarkastyczne zaczepki przerodziły się w ostrą kłótnię. Wtedy po raz pierwszy nakrzyczał na Gerdę.
Głupia Gerda. Od tamtej pory unikał spotkań dotyczących planowania przedstawienia.
Gdybym miał skarb z legendy, nie musiałbym planować, jak podlizać się tym przeklętym widzom — narzekał w myślach, jakby zupełnie inna osoba przejęła jego umysł. Przecież uwielbiał występować i lubił wymyślanie coraz bardziej efektownych sztuczek...
Wolał zająć się przyjemniejszymi rzeczami. Ilekroć tylko natrafiała się okazja — uciekał bez słowa. Chodził po mieście, zaglądając w witryny drogich sklepów i myśląc, że za legendarne bogactwa mógłby wykupić cały asortyment i jeszcze zostałaby mu spora reszta. Spoglądał na najwyższą górę, mimowolnie kalkulując, ile zajęłaby mu droga na jej szczyt i co powinien ze sobą zabrać.
Kiedy wracał do Gerdy, niewiele mówił. Nie chciała słuchać jego opowieści o bogactwie z legendy. Irytowało go to, ale jak nie, to nie!
Z dnia na dzień coraz bardziej się oddalał, a ona nie mogła tego nie zauważyć. Uśmiech zamienił na stalowy chłód w głosie. Zamiast życzliwości, którą zazwyczaj wszystkich darzył, wybrał niemiły ton i markotność, zupełnie jakby nie dostrzegał w otoczeniu niczego interesującego.
Mimo jego paskudnego zachowania starała się nie podzielać jego okropnego humoru i próbowała jakoś postawić chłopaka do pionu. Starała się wybierać jego ulubione zajęcia. Pomyślała o wspólnych przechadzkach. Zawsze, gdy zawitali do jakiegoś miasta, chodzili wspólnie po nim. Kaj uwielbiał poznawać nowe miejsca. Jednak nie miała kiedy zaproponować mu spaceru we dwoje — ciągle znikał bez słowa.
Martwiła ją jego obsesja na punkcie legendy, dzięki której się poznali. Owszem, dla niej też była ona ważna. Jednak Kaj zaczął traktować jak prawdziwą opowieść. Jeśli już odzywał się do Gerdy, mówił tylko o legendarnych bogactwach, które według niego, czekają na najwyższej górze w okolicy.
Dostrzegła, że od niedawna nosił również dziwny wisior z lodowym sercem. Kiedyś, kiedy o niego zapytała, odburknął jej zimno:
— Nie twoja sprawa.
Odnosiła wrażenie, że swoje prawdziwe, dobre serce, wymienił na to lodowate zawieszone na łańcuszku.
Nie wiedziała, jak blisko prawdy była — serca Kaja powoli zamarzało.

Pewnej nocy, kiedy spali, mróz przeszył Kaja jak nigdy dotąd.
Jak w transie poderwał się z łóżka, chociaż przed chwilą jeszcze chrapał w poduszkę. Niezwykle ożywiony jak na nagłą pobudkę cicho spakował najpotrzebniejsze rzeczy. Tak naprawdę nie zabrało mu to dużo czasu — od kilku dni pakował się po trochu. Ubrał się ciepło i ruszył ku drzwiom.
Spojrzał na Gerdę śpiącą na łóżku obok. Po policzku przyklejonym do poduszki ciekła strużka śliny, tworząca na poszewce malutką kałużę. Rozczochrane włosy przylepiły się do zaróżowionych policzków. Patrzył przez chwilę na nią — śpiącą, spokojną.
Kolejna fala mrozu. Oderwał wzrok. Wychodząc w ciemną noc, zawahał się. Znów wyczuł na swojej piersi, tuż przy sercu, chłód wisiora.
Ruszył w stronę najwyższego szczytu w okolicy. Był pewien, że odnajdzie tam bogactwa.
Wtedy po raz pierwszy opuścił Gerdę.

Wyruszywszy w swą okropną podróż, opanowany chorą żądzą bogactwa, nawet nie podejrzewał, że Gerda pójdzie za nim.
Budząc się wyjątkowo wcześnie, jakby jakieś przeczucie podpowiadało jej, że stało się coś złego, ujrzała puste łóżko i brak rzeczy przyjaciela. Od razu zrozumiała, co głupiego zrobił. Była na niego wściekła i rozżalona jednocześnie. Najbardziej tłamszącym i najmocniejszym uczuciem okazał się niepokój o Kaja, nawet jeśli ostatnio zachowywał się bardzo nie w porządku.
Może miał rację odnośnie do tego, że miejsce z legendy istnieje — pomyślała Gerda gorzko. Nie brała słów Kaja na poważnie. Może powinna... Słyszała, jak mówił, gdzie ono się znajduje (był pewien położenia). Przywołała w pamięci legendę, choć nieco zatartą od upływu czasu. Przypominając sobie Królową Śniegu, niepokój o przyjaciela stał się silniejszy. Kobieta z opowieśći zamrażała serca wybranym przez nią ludziom. Co, jeśli wybrała Kaja na kolejną ofiarę? W ciągu ostatnich dni zachowywał się, jakby zaczęły znikać z niego wszystkie uczucia, pozostawiając w nim tylko zmarzlinę. Powiązała to z lodowym sercem na łańcuszku, które dostał nie wiadomo od kogo.
Zresztą, nawet jeśli ta legenda nie jest prawdziwa, i tak zamierzała wyruszyć za przyjacielem. Czym prędzej zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, ciepło się ubrała i zapłaciła za nocleg, nawet nie biorąc reszty. Samotna podróż ją przerażała, więc tym bardziej liczyła na odnalezienie Kaja, zanim dotrze w miejsce z historii.
Gerda nie mogła pozwolić, aby stało mu się coś złego. Aby zatracił się w czyhających przy kryształowej komnacie kosztownościach. Aby jego serce zamarzło. Nie mogła pozwolić, aby utracił swój skarb — czymkolwiek on by nie był.

Droga nie należała do najłatwiejszych. Bądź co bądź Kaj znosił trudy podróży z uporem maniaka.
Złoto całkowicie zagórowało nad rozumem, a zmarzlina powoli wygrywała z sercem. Początkowo odczuwał wyrzuty sumienia, chociaż niesamowicie małe. Kilka razy przeszła mu przez głowę nieśmiała myśl, czy nie lepiej byłoby wrócić. Jednak szybko złoty trans wygrywał.
Nareszcie dotarł na miejsce. Opowiadał Gerdzie, że jego piękna nie da się opowiedzieć — i się nie pomylił.
Jaskinia ziała na zboczu góry. Zielono-błękitne zorze tańczyły na błyszczącym niebie i iskrzyły na białym śniegu. Gwiazdy świeciły jakby jaśniej i wydawały się tak bliskie — wręcz na wyciągnięcie ręki. W zimnym powietrzu wisiała o wiele potężniejsza magia, niż ta, którą Kaj mógłby kiedykolwiek przywołać. Po prostu ją czuł.
Przypatrywał się okolicy urzeczony. W jego pamięci zamigotało wspomnienie, jak opowiadał Gerdzie o tym miejscu. Było jak zapałka — zapłonęło słabym płomieniem i po chwili zgasło. Przemarznięty do szpiku kości, skierował swe kroki w stronę jaskini, zapadając się w puszystej warstwie niepodeptanego przez nikogo wcześniej śniegu.
Wewnątrz owiał go złowrogi chłód. Przez ramię zerknął na błyszczące zorze. Ruszył dalej, myśląc o bogactwach.
Wszedł do lodowej pieczary tak ogromnej, że ledwo dostrzegał jej koniec. Już wiedział, czemu w legendzie mówiono kryształowa komnata. Ściany pokrywały grudy lodu błyszczące jak diamenty, na wysokim suficie znajdowały się żyrandole z lśniących sopli niczym kryształów. Na posadzce ze szronu stało równe tysiąc błyszczących postaci. Wszystkie nieruchome, ciche, z wyrazem zawodu i rozczarowania na twarzy. To wybrańcy legendarnej Królowej Śniegu — ludzie, którym zamarzły serca.
Kaj poczuł lekkie dławienie w gardle i wątpliwości, przytłoczony widokiem zaklętych ludzi. Jakby sama ich obecność była ostrzeżeniem, aby brał nogi za pas. Odwaga, a właściwie chęć wzbogacenia się, zmusiły go do pozostania. Kazał powietrzu, aby uniosło go. Gdy zawisł nieco ponad posągami, dostrzegł na końcu komnaty ogromne, lśniące od szronu drzwi oraz dwie znacznie większe postacie stojące po obu ich stronach — strażników.
Nie miał siły dłużej kazać powietrzu unosić go. Opadł na ziemię i ruszył między zaklęte osoby, czując gęsią skórkę. Niestety, to jedyna droga, aby dotrzeć do drzwi. Mimo że ci ludzie byli zamrożeni, starał się unikać przypadkowego dotykania ich oraz patrzenia na twarze. Przytłaczały go uparte, martwe spojrzenia i usta zastygłe w grymasie. Figury wyglądały różnie, ale dało się zauważyć, że większość z nich to młodzi mężczyźni w podobnym wieku do niego. Każdy zamrożony nosił naszyjnik — identyczny z tym, który właśnie dyndał na szyi Kaja, siejąc spustoszenie wewnątrz chłopaka.
Dotarł do drzwi pilnowanych przez dwóch identycznych strażników. Podobnie jak inne figury lśnili lodem, a w ich oczach nie dało się odnaleźć ani krztyny życia. Różnili się jednak od pozostałych przede wszystkim wzrostem — liczyli co najmniej trzy metry wzrostu — oraz tym, że w dłoniach dzierżyli włócznie z grotami z ostrych sopli.
Kaj odważył się zrobić krok ku drzwiom. Wyciągał już dłoń w stronę klamki. Zastygłe stawy strażników zazgrzytały. W mgnieniu oka zagrodzili drogę chłopakowi, krzyżując włócznie.
Serce podskoczyło mu do gardła. Przywołał do dłoni Niegasnący Ogień. Jeśli będzie musiał walczyć o dostęp do skarbca — zrobi to. Nawet jeśli przepłaci życiem!
Oczy wszystkich posągów rozbłysły jasnym blaskiem.
— Wyzwól się z sideł królowej; ściągnij ten wisior, inaczej skończysz jak my. Odejdź, chłopcze. Odnajdź swój skarb, póki nie jest za późno. Takie nasze rady — odezwał się każdy zamrożony, łącznie ze strażnikami. Tysiące lodowatych głosów odbijało się od ścian jaskini, wwiercając się w czaszkę Kaja. — Jednak wybór jest twój: możesz zawrócić i zachować swój prawdziwy skarb. Możesz też wybrać tę marną, złotą zawartość pomieszczenia za drzwiami.
Kaj parsknął kpiąco pod nosem. Jaki skarb mógł on posiadać? Chyba te posągi nie mówiły o pieniądzach za przedstawienia! One niby miały być bardziej cenne niż zawartość legendarnego skarbca?
— Chyba sobie żartujecie — rzucił arogancko. — Nie mówicie chyba o tych marnych pieniądzach za przedstawienia.
— Nie mówimy o żadnych kosztownościach — odezwał się samotnie jeden strażnik.
— Moim skarbem było zdrowie — odezwała się jedna z tysiąca osób o zamrożonych sercach; chłopak niewiele młodszy od Kaja. Smutek w jego głosie był jak żywy. — Utraciłem je na rzecz złota... — Zakaszlał boleśnie.
— Moim radość z życia — dorzuciła smętnie druga, ożywszy. — Gdy już miałem te monety... moje życie straciło sens.
— Moim skarbem było życie w ojczyźnie — dopowiedział kolejny posąg z obcym akcentem.
— Moim dzieci...
— Ja straciłem żonę...
— A ty, chłopcze, nie dostrzegasz swego skarbu? — spytał drugi strażnik. — Nie dostrzegasz, że zostawiłeś go śpiącego, wymykając się na wyprawę po to marne złoto?
Kaj początkowo nie rozumiał, o czym mówił strażnik. Później, gdy do niego dotarło, kogo nazwano skarbem, poczuł, jak wewnątrz niego mróz walczy z gorącem. Gerda? To ona miała być niby tym skarbem, dla którego miał zrezygnować ze złota?
Lodowe serce na łańcuszku wysłało kolejną falę zimna. Z trudem powstrzymał parsknięcie kpiącym śmiechem. Poprawił naszyjnik na szyi.
— Zejdźcie mi z drogi — powiedział głośno.
Między tysiącem figur przebiegł szmer zawodu. Kilkoro z nich rzuciło Kajowi ostatnie spojrzenie, po czym zmartwiały. Dwaj strażnicy już nie zagradzali drogi. Stanęli prosto, wpatrzeni w dal — już się nie poruszyli.
Drzwi same się otworzyły.
Kaj musiał aż zmrużyć oczy przed złotym blaskiem. Wpadł natychmiast do środka.
Monety, złoto, diamenty i inne kosztowności piętrzyły się niczym kilkumetrowe zaspy w ogromnej komnacie! Naszyjniki z pereł lśniły porozrzucane niedbale. Meble z najdroższych materiałów walały się na górach cennych kruszców. Obrazy w pozłacanych ramach tonęły w monetach.
Chłopak przesypywał pieniądze między palcami. Brał w dłonie diamenty wielkości dojrzałych jabłek. Znalazł bogato zdobiony tron. Usiadł na nim, delektując się odnalezieniem skarbca z legendy.
Nie wiedział, jak długo cieszył oczy, siedząc na tronie i oglądając wszystko wokół — jakby był królem przyglądającym się swojemu królestwu. To jego królestwo. On to król, król Midas, otoczony pięknym i przeraźliwym złotem...
Rozkoszował się sytuacją, dopóki nie uznał, że już wystarczy, chociaż ciągle czuł niedosyt. Wtedy zaczął nieśpiesznie zastanawiać się, co zabrać ze sobą. Powoli pakował drogocenne kruszce do torby.
Zabrakło miejsca...
Wyrzucił część swoich rzeczy. Nie myślał o tym, że mogły przydać mu się podczas drogi powrotnej.
Delektując się każdym schowanym diamencikiem, rubinkiem, naszyjniczkiem z pereł, każdą monetą, sztabką złota, pakował kosztowności. Myślał już powoli o opróżnianiu kieszeni i tym, ile rzeczy uniósłby za pomocą magii.
Porzucił pakowanie. Przecież nawet nie zagłębił się w skarbiec, tylko trzymał się blisko drzwi. A pomieszczenie było ogromne! Może w jego dalszej części czekają jeszcze wspanialsze bogactwa?
Po pewnym czasie czuł niemiłe ssanie w żołądku. Zaczynało zasychać mu w gardle. Nie przejmował się tym. Całkowicie pochłonęło go oglądanie kosztowności i rozmyślanie nad tym, jak zgarnąć jak najwięcej z nich. Długo pracował nad tym, aby magią zwiększyć pojemność torby (chociaż na zewnątrz ciągle miała ten sam rozmiar). Zatracił pojęcie, ile czasu spędził otoczony złotem i innymi bogactwami. Szczerze powiedziawszy — niespecjalnie go to interesowało.
— Kaj? — Usłyszał swoje imię.
Ludzki głos sprawił, że jego serce nagle przyśpieszyło wystraszone. Ledwo uniósł głowę, nosząc na szyi kilka ciężkich, szczerozłotych łańcuchów.
— Kaj!
Spomiędzy złotych zasp wyłoniła się Gerda. Twarz miała bladą — nie licząc czerwonych plam na policzkach; usta zsiniałe; jasne włosy, zwykle dokładnie uczesane, rozczochrane do granic możliwości i pokryte śniegiem.
Kaj poczuł się jak sparaliżowany. Ona miała zostać w mieście. Nie miała tu przyjść. Nie... o-ona miała tam zostać!
Dysząc ciężko, pomaszerowała w jego stronę, zaciskając dłonie w pięści — co w puchatych rękawiczkach nie wyglądało zbyt groźnie. Usta jej zadrżały.
— Kaj... J-jak... jak ty mogłeś, na litość boską! — wykrzyczała mu prosto w twarz. Jej głos był przedziwnym połączeniem skrajnych uczuć: ulgi, gniewu i żalu. — Jak mogłeś mi to zrobić... ty... ty...
Przez chwilę wydawało się, jakby miała ochotę rozładować emocje, uderzając go. Powstrzymała się w pół ciosu. Jej dłonie, zamiast boleśnie uderzyć klatkę piersiową chłopaka, opadły na nią lekko. Rozpłakała się z nerwów.
Wędrówka prawie ją wykończyła i fizycznie, i psychicznie. Momentami myślała, że nie odnajdzie Kaja. Że zginął przez jakieś głupie bogactwa. Że straciła jedyną bliską osobę.
Teraz go odnalazła w tym strasznym miejscu z legendy. Prawdziwym — tak jak od dawna przypuszczał. Gdy strażnicy zagrodzili jej drogę i doradzili wybór, odpowiedziała im, że nie chce bogactw. Pragnęła tylko tego, aby wrócić wspólnie z Kajem do miasta.
Wtedy zrozumiała: byli dla siebie tymi skarbami cenniejszymi od kosztowności.
Swojego skarbu nie zamierzała stracić. Nie zamierzała pozwolić mu, aby dołączył do tysiąca osób o zamrożonych sercach.
Przyjaciel pewnie kiedyś stanąłby na głowie, aby pocieszyć Gerdę. Kiedyś po wyrządzeniu jej takiej krzywdy i narażeniu na ogromne nerwy, na pewno umierałby z wyrzutów sumienia.
Jednak teraz nie czuł zupełnie nic: ani nieprzyjemnego dławienia w gardle, ani poczucia, że postąpił źle.
— Już, lepiej? — zapytał sucho, niezgrabnie klepiąc przyjaciółkę po plecach. W tym geście nie było ani krztyny ciepłych uczuć.
Spojrzała na niego zapłakana i szczerze zagubiona przez jego zachowanie.
— Pomóż mi pakować te rzeczy — rozkazał lodowato. Dorzucił coś, co jak mu się wydawało, skłoni Gerdę do działania. — Proszę.
To proszę brzmiało bardziej jak: przestań się mazać i przydaj się na coś. Gerdą wstrząsnął wręcz lodowaty ton Kaja. W jego spojrzeniu dostrzegła jeszcze większą zmarzlinę niż przed jego nocną ucieczką — taką, jaką widziała jedynie u osób o zamrożonych sercach.
Chłopak ruszył przed siebie. Pobiegła za nim. Nie wiedziała, jak przemówić Kajowi do rozsądku.
— Kaj, ściągnij ten naszyjnik — powiedziała.
Zignorował ją.
— Kaj, ściągnij ten naszyjnik — powtórzyła, łapiąc go za rękaw.
Bez odrobiny delikatności strącił jej rękę. Patrzył na nią z mroźną nienawiścią.
— Pomóż mi, proszę, pakować rzeczy — wycedził dobitnie.
Zaciskał pięści. Monety wokół drżały lekko pod wpływem jego zdolności. Złote pagórki zaczęły falować jak morze.
— Ściągnij ten wisior! — krzyknęła Gerda. — Nie widzisz, co on z tobą zrobił!
Złapała za lodowe, kryształowe serce.
Kaj odepchnął ją brutalnie. Wylądowała boleśnie na górze złota, która uginała się pod nią. Wcale nie żałował popchnięcia Gerdy.
Fale stawały się coraz silniejsze.
— Odczep się ode mnie raz na zawsze, głupia smarkulo! — rzucił do niej rozwścieczony.
Chciała mu to wszystko odebrać. Odebrać całe to złoto... chciała go pogrążyć! Ta niewdzięczna... niewdzięczna idiotka!
— Mogłem ci pozwolić zdechnąć z głodu lub zimna na tej ulicy — wycedził lodowato. Tak bezmyślnie, jakby ktoś włożył mu te słowa w usta.
Gerda poczuła, jakby ktoś rozkruszył jej serce na tysiące malutkich kawałeczków. Z trudem podniosła się z góry monet.
— Nie odczepię się od ciebie — wydusiła, dławiąc się łzami. Po raz pierwszy w życiu bała się Kaja. — Zostaw to parszywe złoto... Pamiętasz, mieliśmy się sobą opiekować, trzymać się razem... Wrócimy do miasta, wszystko będzie dobrze... Kaj, błagam! Proszę!
Chciała wyszarpać z jego dłoni monety, które akurat w nich ściskał.
Wtedy coś w nim się wzburzyło jak niespodziewana zimowa zawierucha. Nigdy w życiu nie przywołał takiej magii. Czuł mróz i energię spływające od serca po koniuszki palców.
Niewidzialna siła odepchnęła Gerdę od niego. Dziewczyna gruchnęła na ziemię tak mocno, że było słychać trzask łamanych kości i jej przeraźliwie bolesny krzyk. Złote fale wzniosły się wysoko. Wściekle runęły na nią niczym lawina.
Krótki pisk.
Złoty świat istniejący tylko przez chwilę. Metaliczny huk przedmiotów spadających na ziemię.
Martwa cisza.
Morze bogactw opatulało Gerdę jak błyszcząca kołdra. Zmartwiało tak samo jak oczy dziewczyny.
Kaj dyszał ciężko. Energia ulatniała się z niego, sprawiając, że czuł się pusty jak wydmuszka. Wyparowała również cała złość na Gerdę, irytacja oraz fascynacja złotem. Osłabiony patrzył na swoje dzieło, nie rozumiejąc go.
Macki mrozu owinęły się wokół niego. Powoli docierała do niego świadomość, co zrobił, przysypując dziewczynę kilkoma tonami drogich kruszców. Jego umysł i serce uparcie się buntowały.
To nie może być prawda....
To nie może być prawda...
To nie może być prawda...
— G-gerda? — wydusił. Głos mu zadrżał. — C-co ja narobiłem?... G-gerda!
Ukląkł przy niej. Potrząsnął nią, jakby jeszcze liczył na jej przebudzenie. Nie obudziła się.
Nie żyła.
Gerda nie żyje,
nie żyje,
nie żyje...
Wstrząsnął nim szloch, kiedy ściskał jej martwe ciało.
Wtedy jego serce zamarzło do końca, zgodnie z wolą Królowej Śniegu.

Jest takie jedno miejsce... piękniejsze niż możesz sobie wyobrazić! Tam gwiazdy świecą jaśniej i można dotknąć nieba, na którym tańczą zielono-błękitne światła. Właśnie tam,

w kryształowej komnacie, spoczywa tysiąc jeden zamrożonych serc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz