Jest takie jedno miejsce...
piękniejsze niż możesz sobie wyobrazić! Tam gwiazdy świecą
jaśniej i można dotknąć nieba, na którym tańczą
zielono-błękitne światła. Właśnie tam, w kryształowej
komnacie, spoczywa tysiąc zamrożonych serc...
— N-naprawdę? — załkała
dziewczynka, przerywając historię. — B-byłeś... t-tam?
— Nie, nie byłem
— odparł szczerze, pochylony nad nią. Musiał znaleźć
jakiś sposób na uspokojenie jej, nawet jeśli było to opowiedzenie
słyszanej przed laty baśni. — Ale kiedyś o nim słyszałem.
Nawet śniłem!
Zaułek był martwy, ciemny i
zimny. Słabe płomienie Niegasnącego Ognia — jak
chłopak lubił go nazywać — zamknięte w słoiku rzucały
nijaki blask na lśniącą od łez twarz dziewczynki ściskającej
zmechaconego, pluszowego
kota.
Warga małej zadrżała
niebezpiecznie. Pośpieszył z dalszą opowieścią:
— Mówią,
że tam spoczywa tysiąc lodowych posągów, które kiedyś były
ludźmi. Królowa Śniegu pozamrażała im serca...
— A-ale,
dlaczego ona to zrobiła? D-dlaczego pozamrażała im serca?
— A
bo ja wiem? Może to daje jej siłę? Albo to jej hobby? W każdym
razie na końcu kryształowej komnaty znajdują się bramy strzeżone
przez dwóch strażników z lodu. Ponoć oni i inne figury zawsze
pytają, czy chcesz wrócić ze skarbem.
Oczywiście, że każdy by chciał — bo to, co kryje się za
drzwiami, jest niesamowite. Złoto! Diamenty! Perły...
— W-wygodne
ł-łóżko... ciepły o-obiad? — wtrąciła z nadzieją w
lśniących oczkach.
— No
pewnie — potwierdził, chociaż nie planował o tym wspomnieć.
— Najlepsze smakołyki: mleczna
czekolada,
lizaki, pierniki... — Co
by tu jeszcze wymyślić?
— I kielich, który napełnia się twoim ulubionym napojem!
I bogate stroje.
Biżuteria. Najfajniejsze zabawki...
— M-mama
i t-tata?
Przygryzł wargę na chwilę.
— I
w każdym razie... — Zignorował pytanie. — To wszystko
jest w tym miejscu! Jednak dotrzeć tam nie jest łatwo. Droga jest
bardzo ciężka. Ale kiedy już tam jesteś jedyna możliwość to
wyjść tylko ze skarbem! Tak jak mówiłem, nawet ci strażnicy
stamtąd radzą ci, abyś z nim wróciła!
— O!
To c-chyba w tym skarbcu... już nic nie ma! — zawołała
dziewczynka. — S-skoro każdy wychodzi ze skarbem!
— To
nie jest takie łatwe — rzucił ze śmiechem. — Mało
kto jest na tyle odważny i wytrwały, aby tam dotrzeć.
Mała otarła łzy z policzków.
— Ale
m-my kiedyś tam pójdziemy, p-prawda? — zapytała.
Tak
naprawdę jeszcze nie było żadnych ich.
Znalazł ją przed chwilą i ledwo co udało mu się sprawić, aby
przestała płakać.
— Hm...
razem chyba nie — powiedział powoli, ale takim tonem, aby jej
nie urazić. Dodał z uśmiechem: — Musisz przecież wracać
do mamy i taty.
Dziewczynka spojrzała na niego
dużymi oczyma, lekko marszcząc czoło.
— Ale
ja nie mam mamy i taty. Mieszkają z aniołkami — odparła.
Poczuł gorycz w przełyku.
Było to jak powrót niemiłego wspomnienia.
— Słuchaj,
to kto się tobą teraz zajmuje? — zapytał spokojnie. — Masz
ciocię? Babcię? Wujka? Albo rodzeństwo?
Dziewczynka przez chwilę się
zastanawiała, po czym pokręciła głową przecząco.
Nie wiedział, co robić w tej
sytuacji. Nie mógł jej zostawić. Była mała. Nie miała zupełnie
nikogo. Bała się. Mogła sobie nie poradzić. On miał to
szczęście, że znalazł sposób na przetrwanie. Jednak czy los do
niej również się uśmiechnie?
A może właśnie się
uśmiechnął? Może tym uśmiechem okazało się właśnie to, że
odnalazł ją w tym ciemnym zaułku?
— Posłuchaj
mnie — powiedział, kładąc dłonie na jej ramionach. — W
takim razie ja się tobą zajmę. Hm... a ty się zajmiesz mną
— dodał, parskając śmiechem.
— B-będziesz
moim starszym bratem?
— Kimś
w tym rodzaju. Tak w ogóle, jak masz na imię, mała?
Dziewczynka wyprostowała się.
— Gerda
— odparła, szczerząc zęby, mimo że łzy dalej lśniły na
jej policzkach.
— Miło
mi cię poznać, Gerdo — odparł uroczystym tonem. — Ja
jestem Kaj. — Uśmiechnął się. Wyciągnął z torby kolejne
słoiki. Wystukał palcami w szkło dobrze znane sekwencje. Wewnątrz
naczyń rozbłysły złote, ciepłe płomienie. — Chodź.
Zrobimy ten zaułek przyjemniejszym.
Od spotkania małej, zapłakanej
dziewczynki oraz chłopca w mrocznym zaułku minęły lata. Chłopiec
i dziewczynka nie byli już tacy mali. Jednak tak jak wtedy ustalili
— trzymali się razem i opiekowali sobą nawzajem.
Kaj posiadał niesamowity dar.
Potrafił sprawić, że w słoikach samoistnie płonął ogień,
którego nie potrafiło nic ugasić, jeśli sobie tego nie zażyczył.
Stwarzał z patyków różnorakie stworzonka — jelenie,
niedźwiedzie, ptaki i mitologiczne monstra — które jak żywe
biegały po jego dłoniach lub latały wokół uszu. To i tak nie
było wszystkim, co umiał. Gerda natomiast wpadła na pomysł, aby
wykorzystać zdolności przyjaciela. Dzięki niemu nigdy nie
narzekali na puste brzuchy.
Zaczęli organizować pokazy
magicznych umiejętności Kaja. Początkowo robili to na rynkach wsi
i niewielkich miasteczek. Widzowie szybko pokochali dwoje niezwykłych
dzieciaków. Zachwyceni, widząc wyczarowane cuda, chętnie oddawali
swoje monety. Czasami właściciele moteli zapewniali im nocleg w
zamian za występ w ich lokalu.
Kaj i Gerda z czasem
podróżowali do większych miast, zyskując coraz większą sławę.
Zdarzyło się, że kilka razy, kiedy dopiero wjeżdżali do jakiejś
miejscowości, słyszeli rozmowy:
To ten chłopiec, co
sprawia, że ogniste ptaki tańczą w powietrzu!
Och! On potrafi stworzyć
Minotaura z gałęzi! Prawdziwego,
przerażającego, muczącego wściekle Minotaura! I tylko on potrafi
go poskromić!
A to ta dziewczyna! Kazał
kiedyś powietrzu unieść ją nad sceną i faktycznie tak się
stało! Latała jak jakaś wróżka...
Tak życie płynęło Kajowi i
Gerdzie — podróżowali z miasta do miasta, z wsi do wsi,
doskonaląc magiczne zdolności chłopca, zachwycając ludzi i
jednocześnie zarabiając na życie.
Mówili
o nich rodzeństwo,
chociaż nim nie byli. Nawet nie wyglądali podobnie.
On
wyrósł na przystojnego młodzieńca. Miał ciemne, kręcone włosy
i równie ciemne oczy. Twarz o ostrych rysach łagodniała, gdy się
uśmiechał — a w towarzystwie swojej małej Gerdy
robił to bardzo często.
Ona
przypominała piękną wróżkę — szczególnie podczas
pokazów, kiedy szybowała w powietrzu. Długie, jasne włosy
codziennie spinała spinką z ozdobnym oczkiem — dostała ją
na urodziny
od Kaja dawno temu. Policzki zawsze się rumieniły. Jasne oczy od
pierwszego spotkania z nim nigdy nie były zapłakane.
Kochali się jednak i to
bardzo. Jedno nie wyobrażało sobie życia bez drugiego.
— Bo
jakby ciebie nie było, to kto będzie nosił te rzeczy, kiedy się
zmęczę? — śmiała się Gerda, dziękując tym samym
przyjacielowi za noszenie jej ciężkiej torby, mimo że targał
jeszcze swoją.
Kaj natomiast żartował:
— Tylko
ty masz odwagę powiedzieć, że śmierdzi mi z buzi — zarechotał,
kiedy Gerda wygoniła go umyć zęby. Ściskał w dłoni szczoteczkę
i pastę.
— Dobra,
ale teraz już idź! — rzuciła do niego, komicznie
zasłaniając sobie usta rękawem. — Po wyczarowywaniu ognia
masz oddech jak smok.
Przekomarzanki nie były u nich
rzadkością, pojawiały się nawet lekkie kłótnie, ale szybko się
godzili.
Właśnie dali występ w
kolejnym mieście. Oklaski widowni nie pozwalały im zejść ze
sceny. Zachwyceni widzowie rzucali monety do zgrabnej skrzyneczki.
Kaj jeszcze się popisywał na
życzenie oglądających. Wziął złotą monetę w dłoń i obrócił
między palcami. Zmieniła się w ślicznego motyla o błyszczących
skrzydłach. Dzieciaki stojące najbliżej nie mogły wyjść z
podziwu. Zaraz złapał go zręcznie koniuszkami palców, zmieniając
znów w pieniądz.
Po jakimś czasie nareszcie
mogli zakończyć przedstawienie i pozbierać swoje rzeczy. Gerda
wybrała się załatwić nocleg, a Kaj kończył pakowanie
rekwizytów.
— Ładne
przedstawienie — usłyszał czyjś głos.
Ciągle kucając przy rzeczach,
poderwał głowę do góry.
Nawet
z tej nieciekawej perspektywy osoba, która się do niego odezwała,
była piękna. Kiedy wstał, już nie myślał o niej: piękna.
Okazała się zniewalająca. Nigdy
nie widział takiej dziewczyny — a podróżując po świecie,
widział wiele piękności. Ta wyglądała tak nierealnie bajecznie,
że ledwo pamiętał chociażby o oddychaniu.
Dopiero po chwili jego ociężały
mózg zrozumiał sens jej słów. Doprowadził się do porządku.
— Dziękuję
pani — powiedział z wdzięcznością, lekko się kłaniając.
— Jaka
znowu pani... — zachichotała cicho. Mogła mieć tyle lat, co
on, chociaż ciężko było to stwierdzić. Oczy lśniły zimnym
błękitem. — Jak ci na imię?
— Kaj.
— Kaj. — Powtórzyła
to imię, jakby próbowała jakiejś egzotycznej potrawy. Chyba jej
posmakowało. — Muszę przyznać, że nigdy nie widziałam
czegoś takiego i jestem pod wrażeniem. Ta energia... ten ogień!
Poczuł teraz, jakby ten sam
ogień, który przywoływał na przedstawieniu, zalał mu
wnętrzności.
— Wiem,
że magik nie zdradza swoich sztuczek... — zaczęła powoli
— ale może malutki wyjątek? Przysięgam, zostanę twoją
najwierniejszą fanką.
— Kusząca
oferta — przyznał szczerze. — Jednak tu nie ma żadnych
sztuczek. Po prostu magia i ćwiczenia.
Uniósł dłoń i pstryknął
palcami. Zatańczyły między nimi iskierki ognia, jakby potarł o
siebie dwa krzemienie. Nie poczuł nawet gorąca na skórze.
Oprócz iskier na dłoni
rozpalił również błyski uznania w oczach rozmówczyni.
— Niesamowite
— szepnęła do siebie. Jej słowa napełniły go dumą. — To
na pewno prawdziwa magia?
— Najprawdziwsza
— przyznał. — Chyba nie widać tu żadnych oszustw,
prawda?
— Może
to miejsce w górach jest również prawdziwie jak ta
magia...— mruknęła pod nosem.
Kaj zmarszczył brwi.
— To
miejsce w górach? — Musiał czegoś nie dosłyszeć.
— Jest
taka legenda o pięknym, magicznym miejscu znajdującym się na
szczycie najwyższej góry w okolicy — wyjaśniła, wskazując
palcem na najwyższy szczyt widniejący na tle różowego nieba. — To
miejsce, gdzie gwiazdy świecą jaśniej, gdzie można dotknąć
nieba, gdzie śpi tysiące zamrożonych serc...
Przypominając sobie tę
historię, ożywił wspomnienia. Jedno z nich było wyblakłe,
rozwiane. To dzień, w którym usłyszał ją od już dawno zmarłych
rodziców. I drugie — tak wyraźne, że aż poczuł zapach
zatęchłego zaułka i znów widział blask łez na policzkach małej,
zapłakanej dziewczynki. Tylko że wtedy to on opowiadał tę
opowieść.
— Słyszałem
tę legendę — powiedział. — W tym miejscu kryją się
rozmaite bogactwa, tak wymyślili.
— Może
wymyślili — odparła z uśmiechem. — Może to tylko
głupie plotki... Jednak tak sobie myślę, że skoro istnieje
młodzieniec o nadludzkich zdolnościach, a dodatkowo dane było mi
go spotkać, to może ta legenda również jest prawdziwa?
Ściągnęła wisior noszony
wcześniej na szyi. Na łańcuszku zawieszony był kryształ, który
wyglądał, jakby wykonano go z lodu — błyszczący, kształtem
przypominający serce.
— Widziałam,
jak inni rzucali wam monety, bo przedstawienie się podobało
— powiedziała, podchodząc bliżej Kaja. Włożyła do jego
dłoni wisior — lodowaty. — Pomyślałam, że ja
również mogę dać coś w podzięce za nadzwyczajny spektakl...
— To
naprawdę miłe, a...
— Nie
ma żadnego ale — powiedziała
dobitnie, gładząc jego dłoń, w której ściskał podarek. — Nie
jest on zbyt cenny, jednak możesz go potraktować jako pamiątkę.
Od twojej największej fanki.
Mam nadzieję, że będziesz go nosił. — Uśmiechnęła się
uroczo.
Kaj nie mógł odmówić,
widząc jej uśmiech.
Nie wiedział, kogo właśnie
spotkał. Tą piękną dziewczyną była Królowa Śniegu. Upatrzyła
go jako kolejnego nieszczęśnika, któremu miało zamarznąć serce.
Nie podejrzewał, że naszyjnik od niej miał powoli pokrywać jego
serce mrozem.
Podziękował szczerze,
chowając prezent do kieszeni. Miał jeszcze chęć porozmawiać z tą
pięknością, ale ona odeszła, widząc zmierzającą w ich stronę
Gerdę radosną po znalezieniu noclegu.
I wtedy, po raz pierwszy nie
ucieszył się, widząc przyjaciółkę.
Od spotkania z Królową Śniegu
minęło kilka dni. Kaj już więcej jej nie spotkał, choć bardzo
tego pragnął. Czuł, że ta rozmowa, mimo że krótka, coś w nim
zmieniła.
Zaczął nieśmiało
przypominać sobie legendę o kryształowej komnacie, gdzie
spoczywają ludzie o zamrożonych sercach. Początkowo wspominał
przy tym poznanie Gerdy. Jednak po jakimś czasie bardziej skupiał
się na samej historii. Ona natrętnie go ciekawiła.
Może coś jest w słowach
tej dziewczyny od naszyjnika... Skoro mam magiczne zdolności, to
może legendarne miejsce jest równie prawdziwe jak one?
— myślał coraz częściej Kaj.
Z każdym dniem coraz pewniej
twierdził, że ono jest prawdziwe. Wspominał o tym Gerdzie, ale ona
nie traktowała tego poważnie. Przeczucie chłopaka — chociaż
tak silne jak nigdy — nie przekonywało jej do zmiany
nastawienia.
Zastanawiał się, co by zrobił
z legendarnym skarbem, gdyby go dostał. Jakaś tajemnicza siła
ciągnęła jego myśli do kosztowności, które miały być ukryte
obok kryształowej komnaty. Co było najgorsze — zaczął
łaknąć bogactw z opowieści.
Kiedy nieskupiony na planowaniu
kolejnych przedstawień wyczarowywał ogniste kształty, wszystkie
przypominały sztabki złota lub diamenty.
— Kaj!
Człowieku, skup się. — O losie, Gerda znowu
zrzędzi. — Nie możemy
pokazać samych ognistych kryształów...
— Mogłabyś
mi nie przeszkadzać, z łaski swojej? — rzucił zdenerwowany.
— Przeszkadzam
ci, jaśnie panie? — odparła, zaplatając ręce na piersiach.
Sarkastyczne zaczepki
przerodziły się w ostrą kłótnię. Wtedy po raz pierwszy
nakrzyczał na Gerdę.
Głupia Gerda. Od
tamtej pory unikał spotkań dotyczących planowania przedstawienia.
Gdybym miał skarb z
legendy, nie musiałbym planować, jak podlizać się tym przeklętym
widzom — narzekał w
myślach, jakby zupełnie inna osoba przejęła jego umysł. Przecież
uwielbiał występować i lubił wymyślanie coraz bardziej
efektownych sztuczek...
Wolał zająć się
przyjemniejszymi rzeczami. Ilekroć tylko natrafiała się okazja
— uciekał bez słowa. Chodził po mieście, zaglądając w
witryny drogich sklepów i myśląc, że za legendarne bogactwa
mógłby wykupić cały asortyment i jeszcze zostałaby mu spora
reszta. Spoglądał na najwyższą górę, mimowolnie kalkulując,
ile zajęłaby mu droga na jej szczyt i co powinien ze sobą zabrać.
Kiedy
wracał do Gerdy, niewiele mówił. Nie chciała słuchać jego
opowieści o bogactwie z legendy. Irytowało go to, ale jak
nie, to nie!
Z dnia na dzień coraz bardziej
się oddalał, a ona nie mogła tego nie zauważyć. Uśmiech
zamienił na stalowy chłód w głosie. Zamiast życzliwości, którą
zazwyczaj wszystkich darzył, wybrał niemiły ton i markotność,
zupełnie jakby nie dostrzegał w otoczeniu niczego interesującego.
Mimo jego paskudnego zachowania
starała się nie podzielać jego okropnego humoru i próbowała
jakoś postawić chłopaka do pionu. Starała się wybierać jego
ulubione zajęcia. Pomyślała o wspólnych przechadzkach. Zawsze,
gdy zawitali do jakiegoś miasta, chodzili wspólnie po nim. Kaj
uwielbiał poznawać nowe miejsca. Jednak nie miała kiedy
zaproponować mu spaceru we dwoje — ciągle znikał bez słowa.
Martwiła ją jego obsesja na
punkcie legendy, dzięki której się poznali. Owszem, dla niej też
była ona ważna. Jednak Kaj zaczął traktować jak prawdziwą
opowieść. Jeśli już odzywał się do Gerdy, mówił tylko o
legendarnych bogactwach, które według niego, czekają na najwyższej
górze w okolicy.
Dostrzegła, że od niedawna
nosił również dziwny wisior z lodowym sercem. Kiedyś, kiedy o
niego zapytała, odburknął jej zimno:
— Nie twoja sprawa.
Odnosiła wrażenie, że swoje
prawdziwe, dobre serce, wymienił na to lodowate zawieszone na
łańcuszku.
Nie wiedziała, jak blisko
prawdy była — serca Kaja powoli zamarzało.
Pewnej nocy, kiedy spali, mróz
przeszył Kaja jak nigdy dotąd.
Jak w transie poderwał się z
łóżka, chociaż przed chwilą jeszcze chrapał w poduszkę.
Niezwykle ożywiony jak na nagłą pobudkę cicho spakował
najpotrzebniejsze rzeczy. Tak naprawdę nie zabrało mu to dużo
czasu — od kilku dni pakował się po trochu. Ubrał się
ciepło i ruszył ku drzwiom.
Spojrzał na Gerdę śpiącą
na łóżku obok. Po policzku przyklejonym do poduszki ciekła
strużka śliny, tworząca na poszewce malutką kałużę.
Rozczochrane włosy przylepiły się do zaróżowionych policzków.
Patrzył przez chwilę na nią — śpiącą, spokojną.
Kolejna fala mrozu. Oderwał
wzrok. Wychodząc w ciemną noc, zawahał się. Znów wyczuł na
swojej piersi, tuż przy sercu, chłód wisiora.
Ruszył w stronę najwyższego
szczytu w okolicy. Był pewien, że odnajdzie tam bogactwa.
Wtedy po raz pierwszy opuścił
Gerdę.
Wyruszywszy w swą okropną
podróż, opanowany chorą żądzą bogactwa, nawet nie podejrzewał,
że Gerda pójdzie za nim.
Budząc się wyjątkowo
wcześnie, jakby jakieś przeczucie podpowiadało jej, że stało się
coś złego, ujrzała puste łóżko i brak rzeczy przyjaciela. Od
razu zrozumiała, co głupiego zrobił. Była na niego wściekła i
rozżalona jednocześnie. Najbardziej tłamszącym i najmocniejszym
uczuciem okazał się niepokój o Kaja, nawet jeśli ostatnio
zachowywał się bardzo nie w porządku.
Może miał rację odnośnie
do tego, że miejsce z legendy istnieje — pomyślała
Gerda gorzko. Nie brała słów Kaja na poważnie. Może powinna...
Słyszała, jak mówił, gdzie ono się znajduje (był pewien
położenia). Przywołała w pamięci legendę, choć nieco zatartą
od upływu czasu. Przypominając sobie Królową Śniegu, niepokój o
przyjaciela stał się silniejszy. Kobieta z opowieśći zamrażała
serca wybranym przez nią ludziom. Co, jeśli wybrała Kaja na
kolejną ofiarę? W ciągu ostatnich dni zachowywał się, jakby
zaczęły znikać z niego wszystkie uczucia, pozostawiając w nim
tylko zmarzlinę. Powiązała to z lodowym sercem na łańcuszku,
które dostał nie wiadomo od kogo.
Zresztą, nawet jeśli ta
legenda nie jest prawdziwa, i tak zamierzała wyruszyć za
przyjacielem. Czym prędzej zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, ciepło
się ubrała i zapłaciła za nocleg, nawet nie biorąc reszty.
Samotna podróż ją przerażała, więc tym bardziej liczyła na
odnalezienie Kaja, zanim dotrze w miejsce z historii.
Gerda nie mogła pozwolić, aby
stało mu się coś złego. Aby zatracił się w czyhających przy
kryształowej komnacie kosztownościach. Aby jego serce zamarzło.
Nie mogła pozwolić, aby utracił swój skarb — czymkolwiek
on by nie był.
Droga nie należała do
najłatwiejszych. Bądź co bądź Kaj znosił trudy podróży z
uporem maniaka.
Złoto całkowicie zagórowało
nad rozumem, a zmarzlina powoli wygrywała z sercem. Początkowo
odczuwał wyrzuty sumienia, chociaż niesamowicie małe. Kilka razy
przeszła mu przez głowę nieśmiała myśl, czy nie lepiej byłoby
wrócić. Jednak szybko złoty trans wygrywał.
Nareszcie dotarł na miejsce.
Opowiadał Gerdzie, że jego piękna nie da się opowiedzieć — i
się nie pomylił.
Jaskinia ziała na zboczu góry.
Zielono-błękitne zorze tańczyły na błyszczącym niebie
i iskrzyły na białym śniegu. Gwiazdy świeciły jakby jaśniej
i wydawały się tak bliskie — wręcz na wyciągnięcie ręki.
W zimnym powietrzu wisiała o wiele potężniejsza magia, niż ta,
którą Kaj mógłby kiedykolwiek przywołać. Po prostu ją czuł.
Przypatrywał się okolicy
urzeczony. W jego pamięci zamigotało wspomnienie, jak opowiadał
Gerdzie o tym miejscu. Było jak zapałka — zapłonęło
słabym płomieniem i po chwili zgasło. Przemarznięty do szpiku
kości, skierował swe kroki w stronę jaskini, zapadając się w
puszystej warstwie niepodeptanego przez nikogo wcześniej śniegu.
Wewnątrz owiał go złowrogi
chłód. Przez ramię zerknął na błyszczące zorze. Ruszył dalej,
myśląc o bogactwach.
Wszedł
do lodowej pieczary tak ogromnej, że ledwo dostrzegał jej koniec.
Już wiedział, czemu w legendzie mówiono kryształowa
komnata. Ściany pokrywały
grudy lodu błyszczące jak diamenty, na wysokim suficie znajdowały
się żyrandole z lśniących sopli niczym kryształów. Na posadzce
ze szronu stało równe tysiąc błyszczących postaci. Wszystkie
nieruchome, ciche, z wyrazem zawodu i rozczarowania na twarzy. To
wybrańcy legendarnej Królowej Śniegu — ludzie, którym
zamarzły serca.
Kaj poczuł lekkie dławienie w
gardle i wątpliwości, przytłoczony widokiem zaklętych ludzi.
Jakby sama ich obecność była ostrzeżeniem, aby brał nogi za pas.
Odwaga, a właściwie chęć wzbogacenia się, zmusiły go do
pozostania. Kazał powietrzu, aby uniosło go. Gdy zawisł nieco
ponad posągami, dostrzegł na końcu komnaty ogromne, lśniące od
szronu drzwi oraz dwie znacznie większe postacie stojące po obu ich
stronach — strażników.
Nie miał siły dłużej kazać
powietrzu unosić go. Opadł na ziemię i ruszył między zaklęte
osoby, czując gęsią skórkę. Niestety, to jedyna droga, aby
dotrzeć do drzwi. Mimo że ci ludzie byli zamrożeni, starał się
unikać przypadkowego dotykania ich oraz patrzenia na twarze.
Przytłaczały go uparte, martwe spojrzenia i usta zastygłe w
grymasie. Figury wyglądały różnie, ale dało się zauważyć, że
większość z nich to młodzi mężczyźni w podobnym wieku do
niego. Każdy zamrożony nosił naszyjnik — identyczny z tym,
który właśnie dyndał na szyi Kaja, siejąc spustoszenie wewnątrz
chłopaka.
Dotarł do drzwi pilnowanych
przez dwóch identycznych strażników. Podobnie jak inne figury
lśnili lodem, a w ich oczach nie dało się odnaleźć ani krztyny
życia. Różnili się jednak od pozostałych przede wszystkim
wzrostem — liczyli co najmniej trzy metry wzrostu — oraz
tym, że w dłoniach dzierżyli włócznie z grotami z ostrych sopli.
Kaj odważył się zrobić krok
ku drzwiom. Wyciągał już dłoń w stronę klamki. Zastygłe stawy
strażników zazgrzytały. W mgnieniu oka zagrodzili drogę
chłopakowi, krzyżując włócznie.
Serce
podskoczyło mu do gardła. Przywołał do dłoni Niegasnący
Ogień. Jeśli będzie musiał
walczyć o dostęp do skarbca — zrobi to. Nawet jeśli
przepłaci życiem!
Oczy wszystkich posągów
rozbłysły jasnym blaskiem.
— Wyzwól
się z sideł królowej; ściągnij ten wisior, inaczej skończysz
jak my. Odejdź, chłopcze. Odnajdź swój skarb, póki nie jest za
późno. Takie nasze rady — odezwał się każdy zamrożony,
łącznie ze strażnikami. Tysiące lodowatych głosów odbijało się
od ścian jaskini, wwiercając się w czaszkę Kaja. — Jednak
wybór jest twój: możesz zawrócić i zachować swój prawdziwy
skarb. Możesz też wybrać tę marną, złotą zawartość
pomieszczenia za drzwiami.
Kaj parsknął kpiąco pod
nosem. Jaki skarb mógł on posiadać? Chyba te posągi nie mówiły
o pieniądzach za przedstawienia! One niby miały być bardziej cenne
niż zawartość legendarnego skarbca?
— Chyba
sobie żartujecie — rzucił arogancko. — Nie mówicie
chyba o tych marnych pieniądzach za przedstawienia.
— Nie
mówimy o żadnych kosztownościach — odezwał się samotnie
jeden strażnik.
— Moim
skarbem było zdrowie — odezwała się jedna z tysiąca osób
o zamrożonych sercach; chłopak niewiele młodszy od Kaja. Smutek w
jego głosie był jak żywy. — Utraciłem je na rzecz złota...
— Zakaszlał boleśnie.
— Moim
radość z życia — dorzuciła smętnie druga, ożywszy. — Gdy
już miałem te monety... moje życie straciło sens.
— Moim
skarbem było życie w ojczyźnie — dopowiedział kolejny
posąg z obcym akcentem.
— Moim
dzieci...
— Ja
straciłem żonę...
— A
ty, chłopcze, nie dostrzegasz swego skarbu? — spytał drugi
strażnik. — Nie dostrzegasz, że zostawiłeś go śpiącego,
wymykając się na wyprawę po to marne złoto?
Kaj
początkowo nie rozumiał, o czym mówił strażnik. Później, gdy
do niego dotarło, kogo nazwano skarbem, poczuł, jak wewnątrz niego
mróz walczy z gorącem. Gerda? To ona miała być niby tym skarbem,
dla którego miał zrezygnować ze złota?
Lodowe serce na łańcuszku
wysłało kolejną falę zimna. Z trudem powstrzymał parsknięcie
kpiącym śmiechem. Poprawił naszyjnik na szyi.
— Zejdźcie
mi z drogi — powiedział głośno.
Między tysiącem figur
przebiegł szmer zawodu. Kilkoro z nich rzuciło Kajowi ostatnie
spojrzenie, po czym zmartwiały. Dwaj strażnicy już nie zagradzali
drogi. Stanęli prosto, wpatrzeni w dal — już się nie
poruszyli.
Drzwi same się otworzyły.
Kaj musiał aż zmrużyć oczy
przed złotym blaskiem. Wpadł natychmiast do środka.
Monety, złoto, diamenty i inne
kosztowności piętrzyły się niczym kilkumetrowe zaspy w ogromnej
komnacie! Naszyjniki z pereł lśniły porozrzucane niedbale. Meble z
najdroższych materiałów walały się na górach cennych kruszców.
Obrazy w pozłacanych ramach tonęły w monetach.
Chłopak przesypywał pieniądze
między palcami. Brał w dłonie diamenty wielkości dojrzałych
jabłek. Znalazł bogato zdobiony tron. Usiadł na nim, delektując
się odnalezieniem skarbca z legendy.
Nie wiedział, jak długo
cieszył oczy, siedząc na tronie i oglądając wszystko wokół
— jakby był królem przyglądającym się swojemu królestwu.
To jego królestwo. On to król, król Midas, otoczony pięknym i
przeraźliwym złotem...
Rozkoszował się sytuacją,
dopóki nie uznał, że już wystarczy, chociaż ciągle czuł
niedosyt. Wtedy zaczął nieśpiesznie zastanawiać się, co zabrać
ze sobą. Powoli pakował drogocenne kruszce do torby.
Zabrakło miejsca...
Wyrzucił część swoich
rzeczy. Nie myślał o tym, że mogły przydać mu się podczas drogi
powrotnej.
Delektując się każdym
schowanym diamencikiem, rubinkiem, naszyjniczkiem z pereł, każdą
monetą, sztabką złota, pakował kosztowności. Myślał już
powoli o opróżnianiu kieszeni i tym, ile rzeczy uniósłby za
pomocą magii.
Porzucił pakowanie. Przecież
nawet nie zagłębił się w skarbiec, tylko trzymał się blisko
drzwi. A pomieszczenie było ogromne! Może w jego dalszej części
czekają jeszcze wspanialsze bogactwa?
Po pewnym czasie czuł niemiłe
ssanie w żołądku. Zaczynało zasychać mu w gardle. Nie przejmował
się tym. Całkowicie pochłonęło go oglądanie kosztowności i
rozmyślanie nad tym, jak zgarnąć jak najwięcej z nich. Długo
pracował nad tym, aby magią zwiększyć pojemność torby (chociaż
na zewnątrz ciągle miała ten sam rozmiar). Zatracił pojęcie, ile
czasu spędził otoczony złotem i innymi bogactwami. Szczerze
powiedziawszy — niespecjalnie go to interesowało.
— Kaj?
— Usłyszał swoje imię.
Ludzki głos sprawił, że jego
serce nagle przyśpieszyło wystraszone. Ledwo uniósł głowę,
nosząc na szyi kilka ciężkich, szczerozłotych łańcuchów.
— Kaj!
Spomiędzy złotych zasp
wyłoniła się Gerda. Twarz miała bladą — nie licząc
czerwonych plam na policzkach; usta zsiniałe; jasne włosy, zwykle
dokładnie uczesane, rozczochrane do granic możliwości i pokryte
śniegiem.
Kaj poczuł się jak
sparaliżowany. Ona miała zostać w mieście. Nie miała tu przyjść.
Nie... o-ona miała tam zostać!
Dysząc ciężko, pomaszerowała
w jego stronę, zaciskając dłonie w pięści — co w
puchatych rękawiczkach nie wyglądało zbyt groźnie. Usta jej
zadrżały.
— Kaj...
J-jak... jak ty mogłeś, na litość boską! — wykrzyczała
mu prosto w twarz. Jej głos był przedziwnym połączeniem skrajnych
uczuć: ulgi, gniewu i żalu. — Jak mogłeś mi to zrobić...
ty... ty...
Przez chwilę wydawało się,
jakby miała ochotę rozładować emocje, uderzając go. Powstrzymała
się w pół ciosu. Jej dłonie, zamiast boleśnie uderzyć klatkę
piersiową chłopaka, opadły na nią lekko. Rozpłakała się z
nerwów.
Wędrówka prawie ją
wykończyła i fizycznie, i psychicznie. Momentami myślała, że nie
odnajdzie Kaja. Że zginął przez jakieś głupie bogactwa. Że
straciła jedyną bliską osobę.
Teraz go odnalazła w tym
strasznym miejscu z legendy. Prawdziwym — tak jak od dawna
przypuszczał. Gdy strażnicy zagrodzili jej drogę i doradzili
wybór, odpowiedziała im, że nie chce bogactw. Pragnęła tylko
tego, aby wrócić wspólnie z Kajem do miasta.
Wtedy zrozumiała: byli dla
siebie tymi skarbami cenniejszymi od kosztowności.
Swojego skarbu nie zamierzała
stracić. Nie zamierzała pozwolić mu, aby dołączył do tysiąca
osób o zamrożonych sercach.
Przyjaciel pewnie kiedyś
stanąłby na głowie, aby pocieszyć Gerdę. Kiedyś po wyrządzeniu
jej takiej krzywdy i narażeniu na ogromne nerwy, na pewno umierałby
z wyrzutów sumienia.
Jednak teraz nie czuł zupełnie
nic: ani nieprzyjemnego dławienia w gardle, ani poczucia, że
postąpił źle.
— Już,
lepiej? — zapytał sucho, niezgrabnie klepiąc przyjaciółkę
po plecach. W tym geście nie było ani krztyny ciepłych uczuć.
Spojrzała na niego zapłakana
i szczerze zagubiona przez jego zachowanie.
— Pomóż
mi pakować te rzeczy — rozkazał lodowato. Dorzucił coś, co
jak mu się wydawało, skłoni Gerdę do działania. — Proszę.
To
proszę brzmiało
bardziej jak: przestań się mazać i przydaj się na coś.
Gerdą wstrząsnął wręcz lodowaty ton Kaja. W jego spojrzeniu
dostrzegła jeszcze większą zmarzlinę niż przed jego nocną
ucieczką — taką, jaką widziała jedynie u osób o
zamrożonych sercach.
Chłopak ruszył przed siebie.
Pobiegła za nim. Nie wiedziała, jak przemówić Kajowi do rozsądku.
— Kaj,
ściągnij ten naszyjnik — powiedziała.
Zignorował ją.
— Kaj, ściągnij ten
naszyjnik — powtórzyła,
łapiąc go za rękaw.
Bez odrobiny delikatności
strącił jej rękę. Patrzył na nią z mroźną nienawiścią.
— Pomóż
mi, proszę, pakować
rzeczy — wycedził dobitnie.
Zaciskał pięści. Monety
wokół drżały lekko pod wpływem jego zdolności. Złote pagórki
zaczęły falować jak morze.
— Ściągnij
ten wisior! — krzyknęła Gerda. — Nie widzisz, co on z
tobą zrobił!
Złapała za lodowe,
kryształowe serce.
Kaj odepchnął ją brutalnie.
Wylądowała boleśnie na górze złota, która uginała się pod
nią. Wcale nie żałował popchnięcia Gerdy.
Fale stawały się coraz
silniejsze.
— Odczep
się ode mnie raz na zawsze, głupia smarkulo! — rzucił do
niej rozwścieczony.
Chciała mu to wszystko
odebrać. Odebrać całe to
złoto... chciała go pogrążyć! Ta niewdzięczna... niewdzięczna
idiotka!
— Mogłem
ci pozwolić zdechnąć z głodu lub zimna na tej ulicy — wycedził
lodowato. Tak bezmyślnie, jakby ktoś włożył mu te słowa w usta.
Gerda poczuła, jakby ktoś
rozkruszył jej serce na tysiące malutkich kawałeczków. Z trudem
podniosła się z góry monet.
— Nie
odczepię się od ciebie — wydusiła, dławiąc się łzami.
Po raz pierwszy w życiu bała się Kaja. — Zostaw to parszywe
złoto... Pamiętasz, mieliśmy się sobą opiekować, trzymać się
razem... Wrócimy do miasta, wszystko będzie dobrze... Kaj, błagam!
Proszę!
Chciała wyszarpać z jego
dłoni monety, które akurat w nich ściskał.
Wtedy coś w nim się wzburzyło
jak niespodziewana zimowa zawierucha. Nigdy w życiu nie przywołał
takiej magii. Czuł mróz i energię spływające od serca po
koniuszki palców.
Niewidzialna siła odepchnęła
Gerdę od niego. Dziewczyna gruchnęła na ziemię tak mocno, że
było słychać trzask łamanych kości i jej przeraźliwie bolesny
krzyk. Złote fale wzniosły się wysoko. Wściekle runęły na nią
niczym lawina.
Krótki pisk.
Złoty świat istniejący tylko
przez chwilę. Metaliczny huk przedmiotów spadających na ziemię.
Martwa cisza.
Morze bogactw opatulało Gerdę
jak błyszcząca kołdra. Zmartwiało tak samo jak oczy dziewczyny.
Kaj dyszał ciężko. Energia
ulatniała się z niego, sprawiając, że czuł się pusty jak
wydmuszka. Wyparowała również cała złość na Gerdę, irytacja
oraz fascynacja złotem. Osłabiony patrzył na swoje dzieło, nie
rozumiejąc go.
Macki mrozu owinęły się
wokół niego. Powoli docierała do niego świadomość, co zrobił,
przysypując dziewczynę kilkoma tonami drogich kruszców. Jego umysł
i serce uparcie się buntowały.
To nie może być prawda....
To nie może być prawda...
To nie może być prawda...
— G-gerda?
— wydusił. Głos mu zadrżał. — C-co ja narobiłem?...
G-gerda!
Ukląkł przy niej. Potrząsnął
nią, jakby jeszcze liczył na jej przebudzenie. Nie obudziła się.
Nie żyła.
Gerda nie żyje,
nie żyje,
nie żyje...
Wstrząsnął nim szloch, kiedy
ściskał jej martwe ciało.
Wtedy jego serce zamarzło do
końca, zgodnie z wolą Królowej Śniegu.
Jest takie jedno miejsce...
piękniejsze niż możesz sobie wyobrazić! Tam gwiazdy świecą
jaśniej i można dotknąć nieba, na którym tańczą
zielono-błękitne światła. Właśnie tam,
w kryształowej komnacie,
spoczywa tysiąc jeden zamrożonych serc...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz