sobota, 16 września 2017

Gdy spadną z gwiazd

– Za godzinę powinniśmy być na miejscu – poinformowałam, wzdychając już nieco poirytowana.
Tylko zadzwoń, jak już dojedziecie. – Usłyszałam znów to samo, przez co miała ochotę krzyczeć.
– Po co mam dzwonić, skoro ty robisz to co pół godziny, choć wiesz, że jeszcze nie dojechaliśmy.
Nie zaczynaj, dobrze? Po prostu zadzwoń.
– Dobrze, mamo. Zadzwonię. Pa. – Rozłączyłam się, po czym rzuciłam telefon do wnęki pod radiem.
– Nie rozmawia się przez komórkę, gdy się prowadzi – skwitowała moja młodsza siostra, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
– Gdybyś ty odbierała od niej, nie dzwoniłaby do mnie – wyrzuciłam z siebie i zacisnęłam palce na kierownicy, żeby przypadkiem nie walnąć Octavii w łeb, gdy wzruszyła ramionami.
– Chce mnie kontrolować, a ja nie mam zamiaru jej na to pozwalać. – Zrobiła balon z gumy, po czym wciągnęła go i przeżuła. – Nie wiesz jak to jest, bo mieszkasz z ojcem.
– Przestań – warknęłam. – Sama chciałaś zostać z mamą i Paulem. Poza tym masz siedemnaście lat i ona ma pełne prawo do tego, żeby cię kontrolować.
– Dziewczyny... – Margot wsadziła głowę między siedzenia i popatrzyła na nas niemal błagalnie.
– Przepraszam – odparłam, uśmiechając się do niej delikatnie, a moja siostra znów wzruszyła ramionami.
Przyhamowałam nieco zbyt ostro, bo auto przed nami zaczęło skręcać, bez wcześniejszego włączenia kierunkowskazu, ale co się dziwić skoro za kierownicą siedział Christopher. Octavia spojrzała na mnie spode łba i już otwierała usta, ale ją uprzedziłam.
– Zamknij się – syknęłam, nawet na nią nie spoglądając. Wzięłam głęboki wdech i skręciłam za samochodem Chrisa.
Jeszcze nawet nie dojechaliśmy na miejsce, a ja już miałam dość tego wyjazdu. Chciałam spędzić miło czas z przyjaciółmi, a za to dostałam do pilnowania młodszą siostrę. Zdecydowanie nie było mi to na rękę, zwłaszcza, że nasze relacje znacznie się pogorszyły, choć tak naprawdę nie widziałam dlaczego. Może Octi przechodziła jakiś okres buntu, co wydawało się wysoce prawdopodobne zwłaszcza po rewelacjach, jakie usłyszałam od mamy, ale nigdy nie zachowywała się tak wobec mnie.
Istniała tez inna opcja, która sugerowała, że Octavia czuła się przeze mnie porzucona, tylko dlaczego pokazywała to dopiero teraz? Przecież już osiem lat nie mieszkałyśmy razem i wydawało mi się, że przywykła do tej sytuacji. Ona została z mamą i jej nowym mężem, a ja wyprowadziłam się do taty. Do cholery! Doskonale wiedziała, że nie potrafiłam dogadać się z Paulem. Wszyscy bez wyjątku mieli już dość naszych kłótni.
Odruchowo spojrzałam we wsteczne lusterko i napotkałam spojrzenie Margo, które wyrażało zaniepokojenie. Ona nie musiała nic mówić, żebym wiedziała, że myślała o tym samym, co ja. Przyjaźniłyśmy się od dziecka i praktycznie się nie rozstawałyśmy. Przesiadywałyśmy u mnie albo u niej, i to nieważne czy za dnia, czy w nocy. Nawet gdy rodzice się rozwiedli i na kilka miesięcy się wyprowadziłam, utrzymywałyśmy kontakt, a gdy wróciłam, znów przesiadywałyśmy u siebie nawzajem. Porozumiewałyśmy się bez słów i to w naszej przyjaźni było cudowne.
Jakieś czterdzieści minut później dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam auto obok Chrisa i wysiadłam, a razem ze mną Margot, tylko Octavia została w środku z słuchawkami w uszach i wyglądało na to, że nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca. A i został jeszcze Kenneth, który i tak całą drogę przespał, a gdy Margo trzasnęła drzwiami, tylko poprawił bluzę pod głową i spał dalej.
– Twój barat, to ma coś z leniwca. – Zaśmiałam się do przyjaciółki, gdy szłyśmy w stronę ganku, na którym pozostali już na nas czekali.
– Całą noc grał. Gdy weszłam, żeby go obudzić, to się zdziwił, że już wyjeżdżamy, a on się jeszcze nawet nie położył, więc wiesz... – Margo zrobiła swoją potępiającą minę, na co ja tylko pokręciłam z rozbawieniem głową.
– Przynajmniej nie warczy na ciebie. – Westchnęłam ciężko i wróciłam do szukania kluczy w plecaku.
– To taki głupi wiek, przejdzie jej.
– Oby, inaczej ją uduszę. – Uśmiechnęłam się szeroko, bo znalazłam klucze. – I zobaczysz, że nie pójdę za to siedzieć.
Wskazałam głową Margo, żeby otworzyła drzwi, a sam wystukałam wiadomość do mamy, że dotarliśmy na miejsce, po czym zanim zdążyła zadzwonić, wybrałam numer taty.
Co jest, skarbie? – Usłyszałam po kilku zbyt długich sygnałach.
– Jesteśmy, auto też całe.
Li, nie rób ze mnie wrednego ojca, co? – Zaśmiał się do telefonu, a na moich ustach pojawił się szczery uśmiech.
– To jest ten moment, kiedy powinnam zacząć zaprzeczać, żebyś poczuł się lepiej?
Dokładnie. I nie rozumiem dlaczego jeszcze tego nie robisz. – I znów ten jego śmiech. – Li?
– Tak? – Gdy tylko usłyszałam tę szczególną nutkę w jego już poważnym głosie, wiedziałam o co albo raczej o kogo chciał zapytać. Spojrzałam na siostrę, która szła w moją stronę z miną „mam wszystko w dupie” i czekałam, aż tata znów się odezwie.
Jest tam gdzieś Octi?
– Tata dzwoni, przywitasz się chociaż? – Zasłoniłam mikrofon dłonią i popatrzyłam pytająco na siostrę, która właśnie mnie mijała. Spojrzała mi w oczy, robiąc balon z gumy, który po chwili pękł, a ona po prostu odeszła. Wzięłam głęboki, uspokajający wdech, żeby nie złapać tej gówniary za włosy i uderzyć jej głową o najbliższe drzewo. – Przykro mi, tato.
Nie przejmuj się. – Mimo że próbował powiedzieć to beztroskim tonem, to ja i tak wiedziałam, że obojętność Octavii go zabolała. – Kocham was, bawcie się dobrze.
– My ciebie też. Do zobaczenia. – Przeciągnęłam palcem po ekranie, kończąc tym samym połączenie.
Stałam w miejscu, ściskając w ręce telefon. Musiałam ochłonąć, bo w innym przypadku rozszarpałabym siostrę na strzępy. Przetarłam dłonią twarz, a następnie rozejrzałam się po okolicy. Od ostatnich wakacji spędzonych właśnie tutaj, chyba nic się nie zmieniło, no może drzewa były ciut większe, a w jeziorze przybyło wody. Wpatrywałam się w pomost, a na moich ustach pojawił się nikły uśmiech. Doskonale pamiętałam, gdy tata uczył mnie i Octavię pływać. Smarkula załapała szybciej niż ja i do końca dnia się ze mnie naśmiewała, a gdy zapadł zmrok, tata ustawił auto tak, aby reflektory oświetlały taflę wody. Trzęsłam się z zimna, ale za nic nie chciałam wyjść. W końcu popłynęłam. Octi liczyła wtedy pięć lat, a ja dziesięć i nie miałyśmy takich problemów w komunikacji, ale wtedy też stanowiliśmy rodzinę – tata, mama, ja i moja młodsza siostrzyczka. Po tamtych czasach zostały już tylko wspomnienia.
– Dlaczego nikt mnie nie obudził? – Przeniosłam wzrok na Kennetha, który zarzucił mi rękę na ramię i ziewnął.
– Bo spałeś jak suseł. – Skrzywiłam się, gdy jego oddech podrażnił mój nos. – I umyj zęby, bo wali ci z paszczy.
– Jak zwykle miła i pełna taktu. – Nachylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek.
– Powiem Margo, że mnie źle dotykasz. – Wysunęłam się spod jego ramienia, ale zdążył musnąć moją skroń. Ruszyłam w stronę domu, a Kenn szedł za mną z głupkowatym uśmiechem na ustach.
– Stwierdzi, że skoro ona ma mieć przerąbane, to i ty.
Roześmiałam się, bo tak faktycznie mogło być. Pomimo że wciąż sobie dogryzali, to Margot  i tak powtarzała, że lepszego brata rodzice nie mogli jej spłodzić. I chcąc nie chcąc, musiałam przyznać jej rację, bo Kenneth zawsze stał murem za Margo, a i z czasem za mną. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam traktować go jak brata.
W domu towarzystwo zdążyło rozsiąść się na kanapie i fotelach, w ogóle się nie fatygując, żeby pościągać płachty materiału, które chroniły meble przed kurzem, światłem i czasem, choć to ostatnie oddziaływało na wszystko wokół, a szczególnie na nas samych. Rozejrzałam się po obszernym pomieszczeniu i przy okazji twarzach znajomych. Wszyscy wyglądali na wycieńczonych, ale co się dziwić, skoro jechaliśmy przeszło cztery godziny.
Odłożyłam plecak na blat wysepki, która oddzielała kuchnię od salonu, a jednocześnie służyła za stół. Sprawdziłam włącznik światła oraz odkręciłam kurki w kranie, ale tak jak myślałam i zapewniał tata – wszystko było wyłączone.
– Ma ktoś latarkę? – rzuciłam przez ramię, przeglądając kuchenne szafki i szuflady. – Zostawiłam swoją w samochodzie.
– Ja mam! – zaszczebiotała Helena i zanurkowała do swojej torby, a gdy już znalazła to, czego tak zawzięcie szukała, przybiegła do mnie jak pies do właściciela. – Proszę.
– Dzięki. – Wzięłam od niej latarkę, ale jakoś nie miałam ochoty odwzajemnić przesłodzonego uśmiechu.
Ta dziewczyna działała mi na nerwy, a jak głębiej się nad tym zastanowić, to chyba mogła konkurować z Octavią. Helena niby nic mi nie zrobiła, w sumie to jej nie znałam zbyt dobrze, ale ciągłe próby wkupienia się w nasze łaski, doprowadzały mnie i Margo do białej gorączki. Może reprezentowała sobą coś więcej niż cycki i tyłek, ale jak na razie, to skrupulatnie to ukrywała. Gdyby nie fakt, że John się z nią spotykał i to od przeszło roku, w ogóle nie zamieniłabym z nią słowa... nigdy...
– Li! – Kenneth wyszedł z łazienki ze szczoteczką w ustach. – Nie ma wody.
– Przecież wiem, głupku. – Uniosłam teatralnie oczy do nieba. – Ale skoro się tym zainteresowałeś, to idziesz ze mną do piwnicy.
– Przecież tam na pewno są pająki. – Kenn skrzywił się lekko, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
– Właśnie dlatego cię zabieram. Rzucę cię na pożarcie, a sama nawieję. – Mimo że Kenneth nie wyglądał na zadowolonego z mojego pomysłu, to posłusznie poszedł za mną. Akurat w kwestii tych małych kurwiszczy mieliśmy takie samo zdanie, czyli oboje się ich panicznie baliśmy, choć on publicznie by się do tego nie przyznał.
Schodziłam powoli po schodach, jedną ręką podtrzymując się ściany, a drugą trzymając latarkę i oświetlając sobie drogę. Kenn natomiast dosłownie się do mnie przyczepił, chwytając za moją koszulkę. Pokręciłam tylko z rozbawieniem głową i brnęłam dalej w egipskie ciemności.
– Li? – zaczął szeptem, jakby w tej piwnicy mogło nas coś usłyszeć.
– No? – mruknęłam zbyt skupiona na tym, gdzie stawiałam stopy, niż na tym, co chciał mi powiedzieć.
– Octavia ma chłopaka? – Zatrzymałam się gwałtownie, a on przez to na mnie wpadł. Zamrugałam lekko oszołomiona, po czym naprawdę powolutku się okręciłam.
– Zabujałeś się w mojej siostrze?! – syknęłam, świecąc mu latarką prosto w oczy.
– No weź się... – jęknął, próbując zasłonić dłonią światło. – Tylko pytam...
– Nie łżyj mi tu! – zażądałam i nawet mi się nie śniło, żeby odpuścić jego oczom. – Ona nie jest pełnoletnia! A ja już wiem, co ci chodzi pod tą rozczochraną kopułą!
– Liana. – Głos Kennetha nagle przestał być jęczący, za to stał się twardy i pewny. Chwycił moją dłoń, w której trzymałam latarkę i skierował ją w dół, dzięki czemu w ciemnościach widzieliśmy swoje twarze. Moje serce na moment dosłownie zamarło, bo prawie nigdy nie widywałam takiej powagi na twarzy przyjaciela. – Musiałbym być skończonym kretynem, gdybym chciał zaliczyć Octi. Przecież pamiętam, gdy uczyła się jeździć na rowerze. Ba! Sam za nią biegałem, bo tobie się nie chciało.
– Do czego zmierzasz? – Zmrużyłam podejrzliwie oczy, przyglądając mu się badawczo.
– Lubię ją. Zawsze lubiłem, a jakiś czas temu dotarło do mnie, że każdą napotkaną dziewczynę porównuję właśnie do Octavii... – Przez jego twarz przebiegł jakiś dziwny grymas, którego wcześniej nie widywałam.
– Ty naprawdę się w niej zadłużyłeś – stwierdziłam, jeszcze bardziej zszokowana niż na początku tej dziwnej rozmowy. Przyjaciel przytaknął mi z ociągnięciem i patrzył na mnie tak, jakby oczekiwał co najmniej błogosławieństwa. Chociaż z drugiej strony, to był Kenneth, znałam go przecież od dzieciaka. Wypuściłam głośno powietrze i wzruszyłam ramionami, a on się szeroko uśmiechnął. – Dobra, ale pamiętaj, jeśli się dowiesz, że Octi chce nas wszystkich wymordować we śnie, masz na nią donieść.
Odwróciłam się plecami do przyjaciela i przesunęłam snopem światła po ścianie w poszukiwaniu bezpieczników.
– Co wy tam tak długo robicie?! – Margot stała na schodach i dosłownie darła się do nas, jakbyśmy znajdowali się przynajmniej dziesięć kilometrów dalej.
– Walczymy ze zgrają gnomów! – odkrzyknął Kenneth, a ja tylko przewróciłam oczami, bo już wiedziałam, co będzie dalej. – Chcą odzyskać swoją królową! Margo Upierdliwa Wielka Dupa Trzecia!
– Wal się, dupku!
Czekały mnie długie dwa tygodnie wakacji, gdzie mogłam tylko pomarzyć o odpoczynku w spokoju. Nie dość, że byłam skazana na obrażoną Octavię, to jeszcze na ciągłe pyskówki mojego ulubionego rodzeństwa, choć po nich mogłam się tego spodziewać. Zawsze jednak pozostawała mi nadzieja, że Kenn jakoś dotrze do mojej siostry i odczepi się od Margot, tylko wtedy ona będzie próbowała poderwać Christophera, John z Heleną zajmą się sobą w sposób, o którym nawet nie chciałam myśleć, a ja zostanę na lodzie. Tak... wakacje zapowiadały się wprost zajebiście.
Cofnęłam rękę z latarką i niemal podskoczyłam z radości, bo na ścianie zamajaczyła upragniona skrzynka z bezpiecznikami. Szybkim krokiem przemierzyłam odległość dzielącą mnie od elektryczności i energicznym ruchem otworzyłam drzwiczki. Przebiegłam wzrokiem po każdym oznaczeniu, aż w końcu z szerokim uśmiechem na ustach przesunęłam kilka tych cholernych pstryczków ku górze. Rozejrzałam się po suficie, ale nadal tkwiliśmy w ciemnościach. Przeniosłam pytające spojrzenie na Kennetha, na co on tylko wzruszył ramionami.
– A włączyłeś światło, czy raczej cały czas trzymasz się mojego tyłka? – Uniosłam wysoko brwi, a on wyszczerzył się, po czym wepchnął szczoteczkę do buzi i ruszył w kierunku włącznika.
– Voilà! – krzyknął uradowany, gdy jasne światło oślepiło zarówno mnie, jak i jego.
Uśmiechnęłam się półgębkiem, wyłączyłam latarkę i wskazałam głową na kilka rur, z których dumnie wyrastały jakieś pokrętła. Kenneth podszedł do nich z potężną zmarszczką na czole, która świadczyła o niezwykłej konsternacji. Obejrzał wszystko z każdej strony, dwa razy kopnął jedną z rur czubkiem buta, po czym przekręcił jeden zawór i ruszył w stronę schodów, a tuż za nim szłam ja. Wdrapaliśmy się na górę, zawierając po drodze umowę, że rozmowa z piwnicy pozostanie między nami, a jeśli Margo się o czymś dowie, to mnie rodzony ojciec nie pozna, i choć to były pogróżki bez pokrycia, to obiecałam mu, że się nie wygadam. Poza tym aż za dobrze wiedziałam, jak w takiej sytuacji zachowałaby się moja przyjaciółka, czyli pierwsze co by zrobiła, to opowiedziała o wszystkim Octavii, ta z kolei obraziłaby się na cały wszechświat, a Kenneth czułby się jak zbity pies, więc tak, chciałam zachować wszystko tylko i wyłącznie dla siebie.
W kuchni odkręciłam jeden z kurków przy zlewie, coś zacharczało, zadudniło, kilka razy strzeliło, aż w końcu popłynęła woda. Przybiłam przyjacielowi żółwika, a on zniknął za drzwiami łazienki, zapewne dokończyć mycie zębów.
Omiotłam spojrzeniem salon, ale nigdzie nie dostrzegłam mojej siostry. Podeszłam do Margot, która wydawała polecenia co do sprzątania i przy tym sama ściągała materiał z fotela.
– Gdzie Octavia? – Szarpnęłam białą tkaninę, która leżała na niskiej ławie.
– Na górze – sapnęła, a po chwili kichnęła. – O mało co, a nie dostałam w twarz drzwiami.
Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka i spojrzałam w kierunku schodów prowadzących na piętro. Zrobiłam głęboki wdech, postanawiając porozmawiać z siostrą i przy tym się nie zirytować, co zapewne graniczyło z cudem.
Na górze znajdowały się trzy pokoje, z czego tylko przy jednym zamknięto drzwi, a znaczyło to tyle, że właśnie tam siedziała Octi. Weszłam do środka i się nie pomyliłam, bo blondynka leżała na dużym łóżku ze słuchawkami w uszach i wzrokiem wbitym w komórkę. Przysiadłam na skraju materaca, ale nawet nie zauważyła mojej obecności. Szturchnęłam ją w nogę, a gdyby spojrzenie mogło zabijać, to zostałaby ze mnie kupka popiołów.
– Co? – Wyciągnęła jedną słuchawkę, ale trzymała ją w gotowości, żeby tylko umieścić ją z powrotem w uchu.
– Pomogłabyś posprzątać. – Naprawdę starałam się, żebym nie zabrzmiała, jakbym miała do niej pretensje, czy o coś ją oskarżała, ale po jej wyrazie twarzy wnioskowałam, że wszystko co powiem, tak odbierze.
– Nie chciałam tu przyjeżdżać, więc nie mam zamiaru sprzątać. – Zacisnęła zęby, a ja pięści.
– Z tatą też nie chciałaś zostać.
– Nie jestem już dzieckiem, które trzeba pilnować – wydusiła, patrząc mi prosto w oczy.
– Octi, do cholery, chciałaś spędzić dwa tygodnie sama? – Patrzyłam na nią i nie dowierzałam.
– Nie twój, pieprzony, interes – syknęła i chciała włożyć słuchawkę do ucha, ale chwyciłam za jej nadgarstek.
– Przecież wiesz, że nie mogłaś jechać z mamą i Paulem. – Rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, wyrwała rękę i znów zajęła się swoim telefonem.
Przetarłam dłońmi twarz, po czym po prostu wyszłam. Jeśli ona chciała zachowywać się tak przez cały czas, to od razu mógł mnie ktoś zastrzelić. Z każdą kolejną chwilą, coraz poważniej zastanawiałam się nad spaniem w salonie, a nie z nią w jednym pokoju. Może nawet wolałabym pokój z Chrisem i Kennethem niż z własną siostrą, ale z drugiej strony nie mogłam zostawić Margot samej.
Pogrążona w ponurych myślach zeszłam na dół, aby pomóc reszcie w doprowadzaniu domu do stanu używalności. Niestety było gorzej niż nam się wydawało na początku, przez co porządki skończyliśmy późnym popołudniem, ale nawet to nie przeszkodziło nam w oficjalnym rozpoczęciu wspólnych wakacji. Zaledwie pół godziny później siedzieliśmy wszyscy przy ognisku i smażyliśmy kiełbaski, popijając przy tym piwo. Nawet Octawia wyszła do nas, a co najważniejsze – nie stroiła fochów. Usiadła z dala ode mnie, ale przynajmniej na chwilę zapomniała o swoim telefonie, bo Kenneth zajął ją rozmową.
Po kilkunastu opróżnionych butelkach już wszystkim szumiało w głowach, a wtedy Christopher włączył muzykę w samochodzie i porwał Margo do tańca. Zawsze uważałam ich za idealną parę, zresztą tak samo jak cała nasza paczka, ale tylko Chris tego nie zauważał, no chyba że wypił trochę, bo wtedy dosłownie nie odstępował mojej przyjaciółki na krok.
Przeniosłam wzrok na Helenę, która siedziała na kolanach Johna, a po chwili na siostrę i Kennetha. Wyciągnęłam się na krześle, krzyżując nogi w kostkach. Przez jedną, krótką chwilę żałowałam, że pozostawałam sama, ale gdy tylko przypomniałam sobie pieczenie policzka i maskowanie siniaka toną pudru, uczucie żalu zniknęło. Wzięłam głęboki wdech i pociągnęłam łyk piwa. Tak zdecydowanie było lepiej. Nie potrzebowałam fałszywej miłości.
Zmarszczyłam brwi, bo coś usłyszałam. Skupiłam się na dźwięku, który zdawało się, że nie posiadał swojego źródła; dochodził zewsząd i stawał się coraz głośniejszy, a do tego nieprzyjemny. Zupełnie jakby otoczyło nas mnóstwo pszczół i z każdą kolejną sekundą ich przybywało. W pewnym momencie ten uciążliwy dźwięk zagłuszył nawet muzykę. Każdy rozglądał się dookoła w poszukiwaniu wyjaśnienia, ale takiego nie znalazł.
W jednej sekundzie irytujące brzęczenie zakończyło się hukiem i serią rozbłysków, które rozchodziły się falami po niebie, aż docierały do ziemi, niosąc ze sobą podmuchy powietrza. Na krótką chwilę w domu zrobiło się jasno, po czym usłyszałam pękanie szkła. W autach reflektory również się zaświeciły, żarówki strzeliły i zgasły. Zapanowała martwa cisza, mącona jedynie naszymi przyśpieszonymi oddechami.
Zerwałam się z krzesła, przy okazji je przewracając i pobiegłam do domu. Przesunęłam włącznik światła, ale lampy nie zareagowały. Przeszłam przez salon do części kuchennej, a pod moimi butami chrzęściły kawałki szkła. Odnalazłam po omacku latarkę, którą dała mi Helena, lecz i tu żarówka pękła. Wyszłam na zewnątrz, gdy Chris wysiadał akurat z auta.
– Akumulator siadł – zakomunikował, a ja z kieszeni spodenek wyciągnęłam swoje kluczyki i je mu rzuciłam.
– Wszystkie żarówki szlag trafił, nawet latarka nie działa. – Podparłam ręce na biodrach, czekając aż Christopher do nas wróci.
– Też padł. – Przyjaciel wzruszył ramionami i oddał mi kluczyki. – A w domu jest prąd? Najwyżej się coś pomyśli, żeby podładować.
– Nie wiem. Światła nie ma, a do piwnicy nie zejdę po ciemku, bo sobie kark skręcę. – Przygryzłam wargę, ale po chwili uświadomiłam sobie, że przecież mój telefon miał latarkę. Przez chwilę siłowałam się ze sobą, żeby wyciągnąć komórkę z kieszeni, ale gdy okazało się, że i ona nie działała, mój entuzjazm się ulotnił. – Padła. A wasze?
Każdy bez wyjątku sprawdził swój telefon, ale żaden nie dawał znaku życia.
– Widzieliście? – Helena zmrużyła oczy, wypatrując czegoś pomiędzy drzewami. – Chyba coś tam jest.
– Raczej za dużo wypiłaś – skwitował John i zaczął się podnosić, czym zmusił Helenę do wstania z jego kolan.
Zgarnęłam kilka butelek z ziemi, żeby wrzucić je do skrzynki, która stała nieopodal ogniska, ale zatrzymałam się w pół kroku, bo dostrzegłam ruch w miejscu, w które tak zawzięcie wpatrywała się Helena. Gdy chmury przesunęły się na niebie, a nikły blask księżyca padł na postać między drzewami, moje serce o mało nie wyrwało się z piersi, i to z głośnym krzykiem.
– Uciekajcie – wyszeptałam, nie spuszczając wzroku z intruza, który trzymał w dłoniach broń.
– Co? – Margot zatrzymała się tuż obok mnie.
– Uciekajcie! – wrzasnęłam w momencie, gdy rozległ się pierwszy strzał.
Wszystko działo się błyskawicznie. Biegłam przed siebie ile tylko miałam sił, co chwilę spoglądając przez ramię, czy ten koleś nie deptał mi po piętach. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym znalazłam się całkowicie sama pośrodku ciemnego lasu. W jednej chwili widziałam przed sobą Octavię, a z boku Kennetha, żeby w kolejnej sekundzie stracić oboje z oczu.
Opadłam na ziemię za zwalonym pniem i oparłam się o niego plecami. Serce waliło w mojej piersi jak oszalałe, a płuca piekły niemiłosiernie, żądając dostatecznej ilości tlenu do funkcjonowania, ale mój oddech stał się na tyle płytki i urywany, iż niewykluczonym było, że się uduszę.
Po kilku próbach, w końcu udało mi się nad sobą zapanować. Zamrugałam kilkukrotnie, chcąc wyostrzyć obraz, który w tych warunkach wydawał się jedna, ciemną plamą barw. Wyjrzałam zza pień, ale nikogo nie widziałam. Przetarłam twarz dłońmi, jednocześnie starając się wychwycić jakikolwiek dźwięk. Nie słyszałam już żadnych wystrzałów, ani też krzyków. W lesie znów panowała cisza, a ja poczułam pod powiekami pieczenie. Nie liczyłam ile razy ten ktoś strzelił i nie wiedziałam czy kogoś trafił. Miałam tylko nadzieję, że wszystkim udało się uciec i ten wariat ich nie znalazł.
Siedziałam na ziemi z podciągniętymi kolanami do piersi, zastanawiając się, co powinnam zrobić dalej. Tata zadbał o to, żebym wiedziała co robić w sytuacjach zagrażających życiu, w końcu pracował w wojsku, więc znał się na tym jak mało kto, ale skąd mógł wiedzieć, że w takim momencie mój mózg się wyłączy i każe radzić sobie samej?
Przymknęłam na moment oczu i wciągałam powietrze nosem, żeby przetrzymać je w płucach, a następnie powoli wypuścić ustami. Powtórzyłam tę czynność kilka razy, aż zaczęłam się uspokajać. Bezwiednie oblizałam suche wargi i podniosłam się na nogi. Musiałam znaleźć przyjaciół, a przede wszystkim Octavię. W samochodzie leżał klucz do kół, który mógł posłużyć do samoobrony, jeśli koleś nie mierzyłby do mnie z broni, a najlepiej, gdyby stał tyłem. A jeśli udałoby mi się obejść dom, to mogłabym dotrzeć do miasteczka, a tam znalazłabym pomoc. Tak, mój plan był idealnie do bani, ale do głowy nie wpadł mi żaden inny, więc zmusiłam się do ruszenia się z miejsca, co okazało się niezwykle trudne, bo moje nogi w ogóle nie chciały ze mną współpracować.
Powoli przesuwałam się w stronę, z której przybiegłam, a w moim sercu zatliła się głupia iskierka nadziei, że psychol sobie poszedł i dom stanowił bezpieczne miejsce. Objęłam się ramionami, a przy każdym kroku nasłuchiwałam, czy na pewno nikt nie czaił się w ciemnościach. Na nawet najcichszy dźwięk moje mięśnie spinały się boleśnie, a oddech wiązł w płucach i tylko cudem dotarłam do miejsce, w którym stał dom, nie uciekając w popłochu.
Przykucnęłam przy jednym z drzew i obserwowałam drzwi wejściowe, które były otwarte na oścież. W głowie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, bo nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy zamykałam je za sobą. Wzięłam głęboki wdech, po czym przeniosłam spojrzenie na miejsce, gdzie zrobiliśmy ognisko, które ktoś zagasił. Krzesła leżały poprzewracane, butelki walały się na ziemi tak samo jak kiełbaski i chleb. Jednak z ulgą przyjęłam, że nie widziałam ani siostry, ani przyjaciół, co oznaczało, że musieli uciec. Chwyciłam się tej myśli kurczowo i podniosłam się, ale nim zrobiłam krok, poczułam dłoń na ustach i uścisk w pasie. Próbowałam się wyrwać, ale ten ktoś bez większego wysiłku podniósł mnie, po czym wycofał się głębiej w las.
– Nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał męski głos tuż przy moim uchu, a ja znieruchomiałam. Zamrugałam, chcąc powstrzymać wciąż napływające do oczu łzy, ale z marnym skutkiem. – Rozumiesz mnie?
Skinęłam głową na tyle, na ile pozwalała mi jego ręka i kłębiący się we mnie strach. Chwilę trwaliśmy w bezruchu, gdy on wciąż przyciskał mnie do swojego ciała. Przełknęłam z trudem ślinę i chwyciłam za jego rękę, chcąc odciągnąć ją od ust, bo zaczynało brakować mi tchu.
– Puść mnie, proszę – wyjąkałam przez łzy, gdy w końcu zabrał dłoń.
– Ciii... – Usłyszałam znów przy uchu. – On tam nadal jest.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam, bo w progu pojawiła się postać. Gapiłam się tępo i nawet nie wiedziałam na kogo, bo z pewnością nie na zwykłego wariata biegającego z wiatrówką i strzelającego do ludzi. Ten ktoś miał na sobie kombinezon, którego jeszcze nigdy nie widziałam, a przecież doskonale znałam umundurowanie naszych wojsk – w końcu całe życie mieszkałam z żołnierzem pod jednym dachem. Intruz skrywał twarz za dziwnym kaskiem, a w dłoniach trzymał broń, która przypominała taką z gier Kennetha, a nie używaną w realnym świecie. I dźwięk wystrzału był zupełnie inny, niż pistolety, z których strzelał ojciec. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam?
Obcy zniknął w mrokach domu, a ja powoli odwróciłam głowę. Niemal pisnęłam, gdy zobaczyłam obok siebie niemal identyczny kask, jaki posiadał tamten psychopata. Zadrżałam mimowolnie, a moje serce znów podjęło szaleńczy galop.
– Zaraz zwymiotuję – wyszeptałam, a wtedy on zabrał rękę z mojego pasa i stanęłam pewniej na nogach.
Pochyliłam się, opierając dłoń o najbliższe drzewo i wzięłam kilka głębokich wdechów. Nim zdążyłam zupełnie spanikować, rzuciłam się przed siebie z nadzieją, że jeden z mężczyzn mnie nie zauważy, a drugi nie złapie. Uświadomiłam sobie, jak błahe były to nadzieję, gdy ostry ból przeszył moje udo, a twarzą zaryłam w liściach. Przekręciłam się na plecy i chwyciłam za nogę, ale tylko sprawiłam sobie tym więcej cierpienia. Zacisnęłam zęby, starając się odczołgać jak najdalej. Krew spływa po mojej skórze i skapywała na ziemię, przez co znów zaczęłam płakać.
Dopiero gdy nastała cisza, a nade mną stanął jeden z mężczyzn, dotarło do mnie, że strzelali do siebie nawzajem. Podniosłam głowę, chcąc sprawdzić, z którym przyszło mi się mierzyć i odetchnęłam z ulgą, gdy ten przede mną zarzucił broń na plecy, żeby bez słowa podnieść mnie z ziemi.
– W bagażniku mam apteczkę. – Wskazałam drżącą dłonią na terenówkę ojca.
– Mówiłem, że nie zrobię ci krzywdy. Widziałaś go. – W głosie mojego obrońcy wyraźnie pobrzmiewała złość. – Wy ludzie jesteście naprawdę głupi.
Zamrugałam zdezorientowana, gdy postawił mnie na nogi. Wpatrywałam się w niego, nie rozumiejąc, co miał na myśli, a może po prostu nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, co podsuwał mi umysł. Z jednej strony mogłam zrzucić moje domysły na wypity alkohol, ale z drugiej adrenalina, która wciąż krążyła w moich żyłach, sprawiła, że zupełnie wytrzeźwiałam.
– Kim jesteś? – Głos mi się załamał i jęknęłam, gdy cofnęłam się o krok.
– Krwawisz – rzucił, zupełnie ignorując moje pytanie. Otworzył bagażnik, po czym po prostu mnie w nim posadził. Chwycił czerwone pudełko i wysypał jego zawartość.
– Kim jesteś? – powtórzyłam, zaciskając dłonie w pięści. – Bo domyślam się, że nie człowiekiem. A tamten? I czego chciał? Czego ty chcesz?
– Za dużo pytań. – Odwrócił głowę w moją stronę, po czym kawałkiem gazy wytarł krew.
– Nie! – Odepchnęłam jego rękę, starając się zignorować ból, który rozchodził się falami od rany na nodze. – Chcę wiedzieć, kim jesteś.
Odrzucił poplamiony materiał na ziemię i nawet nie starał się ukryć złości. Rozejrzał się dookoła, powiedział coś w nieznanym mi języku, po czym przyłożył dłonie do własnej szyi. Usłyszałam ciche pstryknięcie, a w kolejnej sekundzie wpatrywałam się w twarz obcego.
Gwałtownie przesunęłam się do tyłu, przez co krzyknęłam z bólu, bo zawadziłam nogą o karoserię auta.
– Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę. – Spojrzał mi prosto w oczy i nawet nie mrugnął. Przysłoniłam usta dłonią, a po moich policzkach znów popłynęły łzy. – Powtarzam kolejny raz, że nic ci nie zrobię. Chcę ci tylko pomóc.
– Boli. – Pokręciłam głową, chcąc zaprzeczyć, że płaczę przez niego. Może i jego wygląd mnie przerażał, ale w tamtej chwili schodziło to na dalszy plan.
Jego wzrok przeniósł się na ranę, a napięcie z twarzy zniknęło. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo co niby mogłam wiedzieć o mimice kosmitów, przecież ja nawet nie wierzyłam w ich istnienie, a tu jeden zabierał się za opatrywanie mojej nogi.
– Będzie bolało jeszcze bardziej. – Położył kask na ziemi i znów chwycił gazę. Gdy wycierał krew, ja wpatrywałam się w jego czarne oczy z kocią źrenicą w kolorze lawy. – Co?
– Mogę... – Przygryzłam wargę i na moment spuściłam wzrok, ale gdy znów na niego spojrzałam, on wpatrywał się we mnie wyczekująco. – Mogę dotknąć?
Uniosłam dłoń, ale zatrzymałam ją kilka centymetrów od jego twarzy. Korciło mnie, żeby sprawdzić jaką miał skórę w dotyku, czy twardą i szorstką, jak można by sądzić po kolorze grafitu, który przywodził na myśl kamień.
– Nie.
– No weź. Ty mnie dotykasz. – Spojrzałam wymownie na już zabandażowaną nogę.
– Krwawiłaś. Pomogłem ci, a nie chciałem traktować jako eksperyment. – Chwycił kask i już chciał go założyć, ale przytrzymałam się jego ramienia, zeskakując na ziemię, co nie obeszło się bez głośnego jęknięcia. – Jeszcze kilka minut temu byłaś przerażona.
– Nadal jestem. – Wzięłam głęboki wdech. – Tak reaguję na stres. Poza tym nie chcesz mnie skrzywdzić, tak? A mi znacznie łatwiej, gdy zajmę myśli choćby tobą, niż trupem leżącym na ganku i dziurą w nodze.
– Dziwna jesteś. – Przekrzywił delikatnie głowę. – Za grosz instynktu zachowawczego.
– A ty jesteś niemiły. Nawet się nie przedstawiłeś. – Uniosłam dumnie głowę, jednocześnie zakładając ręce na piersi.
– Nie nadwyrężaj nogi, jeszcze sporo musisz przejść. – Wcisnął kask na głowę, po czym ruszył przed siebie. – Na imię mi Ansel.
– Liana – rzuciłam, po czym pokuśtykałam za nim. – Chciałabym zmyć krew.
Zdawało mi się, że westchnął, ale bez słowa skręcił w stronę jeziora. Ostrożnie położyłam się na pomoście, uważając, aby nie urazić rany. Skrzywiłam się, gdy w ciemnej tafli zobaczyłam własne odbicie. Mój wygląd doskonale odzwierciedlał to, jak się czułam. Z każdą sekundą zmęczenie dawało się coraz mocniej we znaki, a adrenalina stopniowo opuszczała moje ciało, pozostawiając miejsce na strach i niepewność.
Umyłam dokładnie ręce i twarz, a nawet udało mi się zmyć krew z uda, nie sprawiając sobie tym większego bólu. Podźwignęłam się na nogi, a raczej na jedną nogę, bo lewa w zaistniałej sytuacji nie nadawała się do czegokolwiek.
Wzdrygnęłam się, gdy deski zatrzeszczały. Gwałtownie odwróciłam głowę, a Ansel zatrzymał się w pół kroku.
– W porządku?
– A jak myślisz? – rzuciłam cynicznie. – Moja siostra i przyjaciele zniknęli, nawet nie wiem czy żyją, zostałam postrzelona, a towarzyszy mi kosmita. Tak, zdecydowanie wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– Twoim przyjaciołom nic nie jest. Są w drodze do punktu ewakuacyjnego. – Otworzyłam już usta, chcąc zasypać go pytaniami, ale ubiegł mnie. – Znaleźliśmy sześć osób, powiedzieli, że ty zostałaś, dlatego tu jestem. Jeśli przez to będziesz spokojniejsza, to wszyscy są cali i zdrowi.
– Skąd ta pewność, skoro jesteś tutaj? – Zmrużyłam oczy, przyglądając się mu podejrzliwie.
– Cały czas mam z nimi kontakt. – Uniósł lewą dłoń wewnętrzną stroną w moim kierunku. Pośrodku rękawicy znajdował się jakiś przycisk. – Dzięki temu, gdy mówię, mój oddział mnie słyszy.
– A ty ich? – Przesunęłam się kawałek do przodu, przygryzając policzek od środka, a Ansel skinął w potwierdzeniu głową. – Co z Octavią?
Wpatrywałam się w mężczyznę, gdy zgiął dwa palce, które dotknęły pięciokątnego przycisku i zaczął mówić. Jego rozmowa, a dla mnie monolog, trwała zaledwie kilka minut, w czasie których nawet na ułamek sekundy nie odrywałam od niego wzroku.
– Nic jej nie jest. Martwi się tylko twoim stanem.
– A to coś nowego. – Uśmiechnęłam się ironicznie, po czym pokuśtykałam przez pomost.
– Mówisz tak, jakby u was więzy rodzinne były czymś zaskakującym.
– Są różne sytuacje. Ostatnim czasem się nam nie układa. – Spojrzałam na Ansela przez ramię. – A właściwie skąd to wiesz? I dlaczego znasz mój język?
– Uczyłem się o was. – Przeszedł obok mnie, po czym pomógł mi wejść pod górkę. – A nauka języka zajmuje kilka waszych minut. Znam wszystkie te, których używacie na Ziemi.
– Niby jak to możliwe? – Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc, o czym on tak naprawdę mówił. W porządku, mógł potrafić i wiedzieć więcej, skoro pochodził z innej, ponoć bardziej rozwiniętej planety, ale nauka języka w chwilę? Nie, to po prostu nie mieściło mi się w głowie, choć z drugiej strony wydawało się naprawdę ciekawe. – Ja uczyłam się hiszpańskiego przez trzy lata i potrafię powiedzieć tylko Hola! Me llamo Liana.
– Ludzkie mózgi nie są w pełni wykorzystywane. Używacie tyle ile potrzebujecie, a reszta jest uśpiona. Gdy przejdziesz przebudzenie będziesz potrafiła mówić płynie w języku hiszpańskim i każdym ci znanym, ale też Zjednoczonych Galaktyk, który swoją drogą zna każda sprzymierzona jednostka we wszechświecie.
– Będziecie na mnie eksperymentować? – Zatrzymałam się, czego Ansel w pierwszej chwili w ogóle nie zauważył.
Stałam jak wryta i starałam się przyswoić wszystko to, co mi powiedział, a jakaś część mnie podpowiadała, że to tylko niewielki kawałek góry lodowej, która zmierzała w moim kierunku, żeby mnie zmiażdżyć nadmierną dawką informacji. Zadrżałam na samą myśl, że ktoś mógłby grzebać w mojej głowie, nawet jeśli chodziło o poprawienie wydajności mózgu. Zdecydowanie wolałam nie znać języków, niż pozwolić na szperanie w moich myślach.
– To nie są eksperymenty. – Ansel stał pomiędzy wysokimi drzewami skierowany przodem do mnie. – Każdy, z ocalonych planet, przez to przechodzi. Przebudzenie pomaga nam w utrzymaniu pokoju i ogólnym porozumiewaniu się. Niestety wy jesteście jedną z bardziej zacofanych cywilizacji, a przez to i agresywniejszych.
– Po czym to wnioskujesz?
– Gdybyś wtedy miała broń, wysłuchałabyś mnie, czy strzeliła? – Otworzyłam usta, ale zamknęłam je z powrotem, bo do tarło do mnie, że nie chciałabym go słuchać. – Właśnie. Nie przyjmujecie do świadomości, że nie jesteście jedynymi myślącymi istotami, a na dodatek reagujecie złością, gdy okazuje się, że są znacznie mądrzejsi od was.
– Jesteś niesprawiedliwy – odparłam oburzona. – Mierzysz wszystkich jedną miarą, a przecież każdy jest inny.
– A jakie ma to znaczenie, skoro każdy z was reaguje w ten sam sposób? Jesteście samolubnymi stworzeniami. – Po tych słowach Ansel się odwrócił i ruszył dalej w las.
Chciałam zaprzeczyć jego poglądom, ale nie potrafiłam, bo miał rację. Sama w pierwszym odruchu uciekłam, zostawiając Octavię i przyjaciół, a dopiero gdy pierwszy szok minął, przypomniałam sobie o nich. W tamtym momencie byłam egoistką i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Ale nie umiałam stwierdzić, czy wtedy wybierałam świadomie, czy zadział instynkt przetrwania.
Wzięłam głęboki wdech, po czym skierowałam się w stronę, gdzie w ciemności zniknął mi z oczu Ansel. Jeszcze tego mi brakowało, żebym zgubiła się w lesie, szukając zarozumiałego kosmity, który jak na złość nie zamierzał za mną poczekać, tylko parł do przodu.
W końcu się poddałam. Każdy krok sprawiał mi coraz większy ból, a po nodze spływała kolejna strużka. Dotknęłam palcami bandaża i uniosłam je na wysokość twarzy. Nawet mimo panującego wszędzie półmroku, widziałam na opuszkach świeżą krew. Oparłam się o najbliższe drzewo i przymknęłam na moment oczy. Musiałam chwilę odpocząć.
Szarpnięcie wyrwało mnie z płytkiego snu. Podparłam się rękoma o ziemię i zamrugałam zdezorientowana. Wpatrywałam się w grafitową twarz, nie wiedząc, co się tak właściwie wydarzyło. Ansel pomógł mi usiąść i dopiero wtedy dotarło do mnie, że zasnęłam i wylądowałam na suchych liściach.
– Mogłaś powiedzieć, że chcesz odpocząć. – Wyciągnął coś z kieszeni, która znajdowała się na jego kombinezonie i podał mi to. – Zjedz.
– Nie zdążyłam. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, po czym z uwagą przyjrzałam się czemuś, co przypominało czarną gumę do żucia. – Co to jest?
– Energia. – Taki sam listek wsadził do swoich ust i przeżuł. – Wszystko to, co organizm potrzebuje do funkcjonowania.
– Przecież nasze organizmy są inne – zauważyłam przytomnie, ale ugryzłam kawałek tego czegoś, co w smaku przypominało cytrynę i migdał, a w konsystencji faktycznie było jak guma.
– Wbrew pozorom są bardzo podobne. – Uśmiechnął się lekko, gdy wsadziłam resztę do buzi. – Nasze łańcuchy genetyczne różnią się w niewielkim stopniu, ale to wystarcza, żeby istniały różne gatunki. Zresztą takich kombinacji jest znacznie więcej. Mój oddział liczy pięć jednostek, a każda pochodzi z innej planety. Ja jestem lavianinem, jest też latianin, metriana, izadrian i nox.
Przekrzywił głowę, przyglądając się zakrwawionemu bandażowi, po czym z innej kieszeni wyciągnął jakiś materiał, który po rozłożeniu przypominał zwykłą chustę. Ściągnął rękawice, a następnie przesunął się bliżej mnie, żeby mieć lepszy dostęp do nogi.
– I żadne z was nie ma macek? – zapytałam, nie spuszczając wzroku z jego dłoni, które w blasku księżyca przypominały kolorem po części zastygłą lawę.
– Z tego co mi wiadomo, to nie. – Spojrzał na chwilę mi w oczy, po czym wrócił do zawijania chusty. – Niedobrze, że nie przestaje krwawić.
– Bo trzeba to zaszyć. Samo z siebie nie przestanie. – Ansel uniósł wysoko białe brwi, co potraktowałam jako pytanie, że niby skąd ja, głupie stworzenie, wiem takie rzeczy. – Mój tata jest żołnierzem, nasłuchałam się i naoglądałam. Chciał, żebym poszła w jego ślady, ale jakoś nie bawiło mnie bieganie po poligonie. Ałć! – Odruchowo uderzyłam Ansela otwartą dłonią w ramię, gdy zacisnął materiał na mojej nodze.
– Obecnie musi wystarczyć to. W kolonii zajmą się tym porządnie. – Odsunął się ode mnie, po czym założył rękawice. – Nie wydaje mi się, żebyś nadawała się na żołnierza.
Zamrugałam szybko i przez chwilę błądziłam spojrzeniem po jego twarzy. Nic nie mogłam poradzić na to, że przerażenie, które początkowo czułam na jego widok, zamieniło się w fascynację i przez to ciężko mi było oderwać wzrok.
– Skąd taki wniosek? – Przesunęłam się delikatnie w tył, żeby oprzeć się wygodniej o drzewo, o ile chropowata powierzchnia w ogóle mogła nosić miano wygodnej.
– Twoje fale mózgowe są... przyjemne. – Odgarnął białe włosy z czoła i sięgnął po swój kask, co oznaczało, że zaraz ruszymy dalej, a rozmowa dobiegnie końca. – Gdyby w odpowiedni sposób cię ukierunkować, to lepiej sprawdziłabyś się w pomaganiu innym istotom, niż w ich zabijaniu.
– Jeszcze niedawno mówiłeś, że jestem agresywnym gatunkiem i bez oporów strzeliłabym do ciebie – odparłam raczej nieprzyjemnym tonem.
– I nadal tak twierdzę, ale nie jesteś jednoznaczna. Masz w sobie dużo... wy mówicie na to dobro. – Wstał z ziemi i wcisnął kask na głowę, po czym pomógł mi wstać. – I zaskakująco dobrze znosisz moją obecność, choć wciąż myślisz o mnie jak o kosmicie.
– Bo nim jesteś – prychnęłam pod nosem, a on w odpowiedzi się zaśmiał.
– Tak jak i ty dla mnie. – Chwycił moje ramię, gdy zachwiałam się niebezpiecznie, bo noga dosłownie się pode mną ugięła.
– W sumie masz rację. – Westchnęłam ciężko i ruszyłam powoli przed siebie. – Choć nie podoba mi się, że wiesz jakie mam fale mózgowe. I nie ma znaczenie, że są przyjemne.
– To akurat nic niezwykłego. W ten sposób dobieramy się w pary. Sprawdzamy wzajemnie kompatybilność fal i wiemy, czy uda się nam stworzyć zgodny związek, aby mieć potomstwo.
– Żartujesz sobie? – Rozszerzyłam oczy do granic możliwości. – A gdzie uczucia?
– Raczej mało jednostek praktykuje tę formę.
– I tak sobie latasz po galaktyce i sprawdzasz mózgi, żeby sobie dziewczynę znaleźć? – Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– Nie, nie latam. W moim oddziale jest metriana, z którą mamy osiemdziesiąt trzy procent kompatybilności.
– I ta metriana, jak mówisz, jest twoją dziewczyną?
– Nie. – Spojrzał przelotnie na mnie. – Jeszcze się nie zdeklarowałem.
– Skoro macie taki duży procent, to dlaczego nie? Bo przecież nie chodzi o uczucia.
– Nie potrafię tego określić. – Wzruszył ramionami. – Coś jest w jej falach mózgowych, co mi nie do końca odpowiada.
– Nie są przyjemne? – Zaśmiałam się pod nosem.
– Można tak powiedzieć.
– A ile ja mam tej spójności z tobą? – palnęłam zanim zdążyłam ugryźć się w język, a na moje policzki wypływa rumieniec. – Tak z ciekawości.
– Niecałe trzydzieści sześć procent.
Nie wiedzieć dlaczego, poczułam się dotknięta tym wynikiem. Nie uważałam się za najlepszą partię pod słońcem, może czasami moja samoocena szwankowała, ale ogólnie uznawano mnie za całkiem znośną i dającą się lubić dziewczynę, a okazywało się, że nie nadawałam się nawet dla kosmity.
Na drugie powinnam mieć porażka, a nie Felicity.
Cała ochota na dalsze wypytywanie Ansela zniknęła. Wolałam iść za nim i już w ogóle się nie odzywać, niż znów usłyszeć, że byłam tylko agresywnym i samolubnym stworzeniem o niskim ilorazie inteligencji.
Wzięłam głęboki wdech, po czym wypuściłam powoli powietrze. Miało mi to pomóc odegnać wszystkie myśli związane z tym, jak postrzegał mnie Ansel, ale zdawało się, że nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Skupiłam się więc na swoim samopoczuciu i z zaskoczeniem odkryłam, że zmęczenie ustąpiło, co prawdopodobnie zawdzięczałam tajemniczemu listkowi od Ansela. Ból nogi trochę zelżał, choć może już po prostu przywykłam i nie zwracałam na niego aż takiej uwagi.
W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdowała się niewielka polana, ale nikogo na niej nie widziałam. Moje serce zabiło na alarm, a w ustach zaschło. Podparłam się ramieniem o drzewo, chcąc odciążyć trochę nogę, po której znów spływała krew.
Ansel rozglądał się dookoła i mówił coś w języku, którego ponoć miałam się w przyszłości nauczyć. Gdy skończył rozmawiać, odwrócił się w moją stronę i znieruchomiał, a mi po plecach przebiegł zimny dreszcz. Wyczułam za sobą ruch, ale zareagowałam za późno. Coś wbiło się w moje plecy i wyszło przez klatkę piersiową w okolicach serca. Przez całe ciało przetoczyła się tak ostra fala bólu, że nawet nie mogłam krzyknąć. W momencie, gdy przedmiot został wyszarpnięty, tuż obok mojej głowy przeleciał pocisk. Upadłam na kolana i zamrugałam zdezorientowana, bo już nic nie czułam. Spojrzałam w dół, a na niebieskiej koszulce pojawiła się niemal czarna plama, która powiększała się z każdym kolejnym uderzeniem serca.
Podniosłam wzrok na Ansela, który biegł w moją stronę, krzycząc, ale nie rozróżniałam słów. Nawet nie umiałam określić w jakim języku mówił. Po drodze ściągnął kask, a gdy znów mrugnęłam klękał obok mnie i przyciskał dłoń do mojej piersi.
Otworzyłam usta, ale on tylko pokręcił głową. Siły opuszczały mój organizm razem z kolejnymi kroplami krwi, które wsiąkały w ziemię i plamiły Ansela, choć zdawało się, że on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wciąż podtrzymywał moją głowę i dociskał rękę do rany, co rusz spoglądając na niebo. Powędrowałam za jego spojrzeniem i uśmiechnęłam się delikatnie. Gwiazdy błyszczały i bez problemu można było odczytać konstelacje.
Lubiłam patrzeć w nocy na niebo, choć nigdy nie spodziewałam się, że poznam jednego z mieszkańców obcej planety, a w dodatku okaże się dość sympatycznym kosmitą.
– Nie zasypiaj! – Ansel potrząsnął mną, lecz nie potrafiłam się zmusić do otwarcia oczu.

W jednej chwili ogarnęła mnie błogość. Chłód, który wdzierał się do żył, zamienił się w przyjemne ciepło, a panująca wokół cisza pieściła zmysły. Gdy mrok pod powiekami ustąpił miejsca światłu, z moich ust wydobył się ostatni wydech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz