Dawno, dawno temu, za wysokimi
górami, za gęstymi lasami i bezkresnymi morzami...
No może wcale nie tak dawno,
bo od wydarzeń, które wywróciły moje życie do góry nogami,
minęły zaledwie dwa lata. A już zupełnie nie było to tak daleko,
choć... Zależy jak kto postrzega inny wymiar. Ale może zacznijmy
od początku...
Natarczywe pukanie, zmusiło
mnie do zwleczenia się z łóżka. Z przeciągłym ziewnięciem,
poczłapałam w stronę irytującego dźwięku. Zanim jednak
chwyciłam za klamkę, odwróciłam się w stronę budzika, który
stał na nocnej szafce. Jęknęłam cicho, bo wyświetlacz wskazywał
minutę po północy. Gdy zdecydowałam się otworzyć drzwi, aż
cofnęłam się o kilka kroków, bo do mojego pokoju wpadła
rozwrzeszczana burza, jasnych i ciemnych włosów.
– Sto
lat! Sto lat! – śpiewały moje współlokatorki, wspólnie
trzymając torcik.
– Zdmuchnij
świeczkę! – zaszczebiotała Emilii, ale zanim zdążyłam to
zrobić, brunetka odsunęła na moment ciasto. – Najpierw pomyśl
życzenie!
Początkowa złość
całkowicie wyparowała, a na ustach rozkwitł szeroki uśmiech. Jak
miałam się na nie gniewać, skoro nie dość, że pamiętały o
urodzinach, to jeszcze czekały do dwunastej, żeby złożyć mi
życzenia. I jeszcze tort!
Życzenie? Spojrzałam
podejrzliwie na mały płomyk. Czego niby miałam sobie życzyć.
Przecież moje życie było dobre. Nie potrzebowałam życzeń. Ale
skoro to urodziny, to pomyślałam, że po prostu chcę być
szczęśliwa. Nabrałam powietrza do płuc, po czym dmuchnęłam,
jakby tam było z dwieście świeczek, a nie jedna.
Okrzyki radości przetoczyły
się przez pokój, a mnie zapiekły oczy od łez, które się tam
zaczęły zbierać.
– Ubieraj
się! – Amy klepnęłam mnie w tyłek, zarzucając blond grzywą, a
w jej oczach pojawił się błysk. Znałam to spojrzenie aż za
dobrze, żeby nie wiedzieć o co chodzi. Pokręciłam przecząca
głową, ale dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i nie miała
zamiaru słuchać moich protestów. – Cara, to twoje dwudzieste
pierwsze urodziny.
Zabieramy cię na imprezę i koniec dyskusji.
– Czekamy
w kuchni, masz piętnaście minut – poinformowała radośnie Em,
gdy zamykała za nimi drzwi.
Stałam zrezygnowana pośrodku
pokoju. Nie miałam ochoty iść do klubu. Było tam dla mnie za
tłoczno, ale wiedziałam też, że dziewczyny mi nie odpuszczą. I
jeśli je do tego zmuszę, to wywloką mnie z mieszkania w piżamie.
Wzięłam więc głęboki wdech i ruszyłam w stronę szafy.
Może nie miałam zbyt wielu
ubrań na takie wyjścia, a szczerze, to nie miałam ich w ogóle,
ale na poprzednie urodziny dostałam od dziewczyn sukienkę –
sięgająca przed kolano, z dekoltem, na który w normalnych
warunkach bym sobie nie pozwoliła. Ona zdecydowanie nadawała się
na imprezę.
Zrzuciłam z siebie koszulkę
i szorty, po czym zastąpiłam je bielizną, a na nią wciągnęłam
czarny, dopasowany materiał. Boże! Jak się cieszyłam, że zanim
się położyłam, to zrobiłam sobie wieczór spa. Jeśli miałabym
jeszcze depilować nogi, z całą pewnością nie zdążyłabym w
kwadrans.
– Jeszcze
chwila! – rzuciłam do współlokatorek, gdy biegłam z pokoju do
łazienki, a one w kuchni obżerały się tortem.
Przed lustrem spojrzałam na
siebie krytycznym wzrokiem. Co ja niby miałam ze sobą zrobić?
Dziewczyny były przyzwyczajone do pindrzenia się, bo co weekend
wychodziły na miasto, a ja byłam raczej szarą myszką. Makijaż,
który nakładałam, był niemal niewidoczny.
Wypuściłam powietrze
zrezygnowana, patrząc wprost w swoje czekoladowe oczy.
– Nigdy,
nikt cię nie zauważy, jeśli będziesz się chować przed światem,
Caro – wyszeptałam do swojego lustrzanego odbicia i zacisnęłam
usta, aż stały się pojedynczą, cienką linią.
Otworzyłam szufladę, w
której znajdowały się moje kosmetyki i zmarszczyłam nos. Nawet
jeśli chciałam coś ze sobą zrobić, to z tym co widziały moje
oczy, nie było szans.
– Mogłaby
mi któraś pomóc? – Wystawiłam głowę zza drzwi łazienki i
popatrzyłam na koleżanki.
Nic nie odpowiedziały, tylko
zerwały się jak poparzone i pognały w moją stronę. Amy otworzyła
zarówno swoją jak i szufladę Emili, po czym zaczęła wyciągać z
nich przeróżne cienie, tusze, szminki, aż zaczęło przerażać
mnie to, że zdecydowałam się, prosić je o pomoc.
Em postawiła hoker naprzeciw
lustra i poleciła mi usiąść. Skoro sama się w to wplątałam, to
nie było sensu się opierać. Gdy tylko moje pośladki dotknęły
powierzchni siedziska, w łazience rozpętał się armagedon.
– Ty
zajmij się włosami, a ja zrobię makijaż. – Blondynka
rozdzieliła zadania, a Em tylko skinęła i już rozgrzewała
prostownicę.
Dziesięć minut później,
nie mogłam poznać się w lustrze. Moje brązowe włosy były
delikatnie podkręcone i swobodnie opadały na ramiona. Policzki
miałam lekko zaróżowione, za sprawą różu, a na powieki Amy
nałożyła grafitowy cień i przeciągnęła eyelinerem, a rzęsy
podkręciła tuszem. Nie zrobiły nic nadzwyczajnego, ale wyglądałam
zupełnie inaczej. Byłam seksowna, uwodzicielska. Z pewnością
zarumieniłam się, ale pod podkładem nie było tego widać.
Emili podała mi przezroczysty
błyszczyk, a gdy go od niej przyjęłam, to spryskała mnie swoimi
perfumami, które zawsze uwielbiałam.
Uśmiechnęłam się nieśmiało
do swojego odbicia, a już po chwili przeniosłam wzrok na koleżanki,
które wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Tylko
załóż te czarne szpilki, a nie baleriny. – Em zmrużyła oczy,
ale gdy przytaknęłam, przestała bawić się swoimi niemal czarnymi
włosami, uśmiechnęła się szeroko i posłała mi całusa.
Przed pierwszą znalazłyśmy
się przed barem, o osobliwej nazwie „Minotaur”.
Byłam w szoku, bo to było wręcz niepodobne do moich
współlokatorek, że wybrały jakąś knajpę, a nie klub. Jednak
zachowałam te myśli dla siebie i pozwoliłam, żeby wprowadziły
mnie do środka. Od razu otoczył nas zapach dymu papierosowego, a na
uszy napierała rockowa muzyka, wymieszana z odgłosami rozmów.
Rozejrzałam się dookoła szeroko otwartymi oczami. Krzyknęłam
wystraszona, gdy podbiegła do mnie grupka osób.
– STO
LAT! STO LAT! – śpiewali, albo raczej krzyczeli, wciągając mnie
w głąb pomieszczenia.
Oszołomiona nadal rozglądałam
się wokół, a obcy ludzie przyłączali się do śpiewu, co jeszcze
bardziej mnie zaskoczyło. Otrzeźwiałam dopiero, gdy Amy
szturchnęła mnie łokciem w bok. Popatrzyłam na nią, po czym
uśmiechnęłam się szeroko. Objęłam jej szyję rękoma i mocno do
siebie przytuliłam.
– Dziękuję
– wyszeptałam wprost do jej ucha.
Blondynka odsunęła się ode
mnie i pogładziła po policzku. Była jak siostra, której nigdy nie
miałam, choć to Emili była jej najlepszą przyjaciółką.
Kochałam obie. Nigdy nie sprawiły, żebym czuła się przez nie
odtrącona. Poznały mnie ze swoją paczką, za co byłam im
niezmiernie wdzięczna, tym bardziej, że sama miałam problemy z
nawiązywaniem nowych znajomości.
Gdy w końcu przestali
śpiewać, każdego z osobna przytuliłam i podziękowałam za to, że
są tu ze mną.
– No
kochanie – zaczął Zack podchodząc do mnie z kieliszkiem.
Zlustrował całą moją sylwetkę i nabrał powietrza w płuca, po
czym je wypuścił. – Odjęło mi mowę. Wyglądasz bosko!
Zaśmiałam się wesoło, bo
Zi już był wstawiony, a w takim stanie przystawiał się do każdej
laski. Wzięłam od niego alkohol, który jak się okazało, każdy
dzierżył w dłoni. Uniosłam szkło delikatnie w górę, wzruszyłam
ramionami, po czym opróżniłam zawartość, a pozostali poszli moim
śladem. Jakiś młody chłopak podszedł do nas, postawił tacę na
stoliku i pościągał z niej napełnione kolorowym alkoholem
kieliszki i pozbierał puste. Najwidoczniej był kelnerem, a my dziś
mieliśmy zamiar upić się shotami.
Nie jestem pewna ile czasu
minęło, ile alkoholu upłynęło, ale zaczynało szumieć mi w
głowie. Wstałam z kanapy, zachwiałam się nieznacznie, ale gdy
tylko złapałam pion, dziarskim krokiem skierowałam się do
toalety.
W małym pomieszczeniu
przyjrzałam się swojemu odbiciu i zrobiłam kilka głębszych
wdechów. Musiałam chwilę odpocząć od towarzystwa, albo
przynajmniej ominąć kilka kolejek, bo padła bym trupem, a nie
miałam najmniejszej ochoty, żeby ktoś odnosił moje zwłoki do
mieszkania.
Z jednej, z trzech kabin
wyszła dziewczyna, w wściekle różowych włosach. Zmierzyła mnie
od góry do dołu, a na jej usta wypłynął dziwny uśmiech.
Chciałam zwrócić jej uwagę, że ma się nie gapić, ale
zwyczajnie nie mogłam. Zupełnie odjęło mi mowę i stałam z
rozdziawioną buzią. Oderwała ode mnie wzrok, umyła ręce i
zniknęła za drzwiami, dopiero wtedy odzyskałam zdolność
panowania nad sobą. Rzuciłam się w stronę wyjścia z toalety,
żeby jeszcze ją złapać, choć w sumie nie wiedziałam po co.
Miałam zaiste refleks szachisty.
Wypadłam na korytarz i nim
się spostrzegłam, wylądowałam na jakimś kolesiu. Chociaż
lepszym określeniem było, że się od niego odbiłam i wylądowałam
na podłodze.
– Jak
łazisz?! – warknął mężczyzna, sprawdzając czy go przypadkiem
czymś nie oblałam.
Podniosłam wzrok na jego
twarz i mnie wmurowało, a po plecach przebiegł dziwny dreszcz.
Facet przede mną, wyglądał jak diabelnie seksowny kryminalista, aż
zaschło mi w ustach. Nie wiedziałam czy to wina alkoholu w mojej
krwi, czy późnej pory, ale pierwszy raz w życiu zareagowałam tak
na jakiegoś kolesia. Z jednej strony mnie przerażał, a z drugiej
miałam ochotę rzucić mu się w ramiona.
Wodziłam cielęcym wzrokiem
po jego sylwetce, a że nadal tkwiłam na podłodze, to pierwszym co
przyciągnęło moją uwagę, były ciężkie, motocyklowe buty,
oczywiście niezawiązane. Później zwykłe, niebieskie jeansy,
opinające się na udach. Przełknęłam z trudem ślinę, gdy mój
wzrok powędrował wyżej. Czarna koszulka z jakimś nadrukiem,
przylegała do szerokich ramion, podkreślając umięśnione ciało
mężczyzny. Od prawego nadgarstka biegł tatuaż, który pokrywał
całą rękę i chował się dopiero pod rękawkiem, zostawiając
wyobraźni to, gdzie mógł się kończyć. Na drugim nadgarstku miał
zegarek na srebrnej bransolecie i opaskę z ćwiekami, na co
zmarszczyłam brwi. No ale skoro taki miał styl, to nic mi do tego.
W końcu przyjrzałam się
dokładnie jego twarzy. Ostre rysy, mocno zarysowana szczęka,
dwudniowy zarost. Ciemne włosy miał wygolone po bokach na jakieś
trzy centymetry, a reszta była dłuższa i zaczesana do tyłu.
Dopiero gdy spojrzałam w jego czarne oczy, zadrżałam. W jego
spojrzeniu było coś takiego, co wręcz krzyczało, żeby schodzić
mu z drogi.
Nim zdążyłam cokolwiek
powiedzieć, choćby przeprosić, po prostu mnie wyminął, a do
moich uszu dobiegło jeszcze jedno, wypowiedziane przez niego słowo
– idiotka.
Wypuściłam powoli powietrze,
znów zdolna normalnie oddychać. Podźwignęłam się na nogi i
wróciłam do stolika. Gdy tylko usiadłam wciśnięto mi w dłoń
kieliszek, ale już zupełnie przeszła mi ochota na zabawę. Za to
wzrokiem wodziłam po pomieszczeniu z nadzieją, że gdzieś go
zobaczę. I był. Siedział z kilkoma osobami, a dziewczyna w
różowych włosach opierała się o jego ramię, śmiejąc się przy
tym głośno.
– Coś
się stało? – Amy wyszeptała mi do ucha. – Gdzie się tak
gapisz?
Blondynka powiodła za moim
wzrokiem, a na jej usta wypłynął krzywy uśmieszek. Szturchnęła
mnie łokciem i uniosła wysoko jedną brew. Nic nie powiedziałam,
tylko pokręciłam przecząco głową i wlałam w siebie zawartość
szkła.
– Wpadłam
na niego – burknęłam pod nosem i się zarumieniłam, choć teraz
mogłam zrzucić to na wypite shoty.
– Lubimy
złych chłopców? – Am uśmiechnęła się szeroko, niezrażona
moim wściekłym spojrzeniem. – Mads. Nie jedna już do niego
wzdychała, ale na żadną nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi.
Siedzi tylko z tą podróbą Pink, blondyną i trzema kolesiami. Ale
– dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej – jeśli
chciałabyś poznać Madsa...
– Nie
– zaprzeczyłam szybko, kręcąc głową dla podkreślenia, jak
bardzo tego nie chcę.
Ku mojemu zaskoczeniu Amy
skinęła, że się zgadza i chwyciła kolejny kieliszek, po czym
opróżniła go do dna. Na co odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie
miałam ochoty, stawać z nim twarzą w twarz. Odebrałoby mi znów
mowę, a on znów nazwałby mnie idiotką.
W pewnym momencie poczułam
się słabo. Musiałam wyjść na świeże powietrze. Poinformowałam
o tym fakcie blondynkę i na chwiejnych nogach ruszyłam do wyjścia.
Na zewnątrz zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów. Od razu
rozjaśniło mi to w głowie. Kiedy chciałam wrócić do baru coś
mnie zaniepokoiło. W bocznej uliczce ktoś był i mi się
przyglądał. Zrobiłam krok w stronę wejścia, a nieznajomy ruszył
pospiesznie w moją stronę. Nie myślałam nad tym co robię, tylko
rzuciłam się do ucieczki.
Serce w piersi waliło jak
oszalałe, a po chwili zaczęło brakować mi tchu. Dodatkowo na
nierównym chodniku i w szpilkach, bieg był katorgą. Poczułam
szarpnięcie za ramię, przez co prawie straciłam równowagę, ale
nieznajomy nie pozwolił mi upaść. Odwrócił mnie twarzą do
siebie, a krzyk uwiązł mi w gardle. Gdy kaptur zsunął się z jego
głowy, po policzkach spływały mi łzy. Może i napastnik
przypominał człowieka, ale z pewnością nim nie był. Skórę
pokrywały gadzie łuski, nie miał włosów, a w jego oczach źrenice
były podłużne. Chciałam się cofnąć, ale mocniej zacisnął
palce na moich ramionach, uśmiechając się przy tym z dziką
satysfakcją. Jego zęby wyglądały jak dwa rzędy śmiercionośnych
igieł.
Przybliżył twarz do mojej, a
jego wężowy język tańczył na mojej skórze. Usłyszałam własny
szloch, ale nie miałam odwagi na nic więcej. Zacisnęłam powieki,
a w uszach cały czas rozbrzmiewał mi jego śmiech, wymieszany z
sykiem.
Nagle wylądowałam na twardym
podłożu. Przekoziołkowałam, ale nie wstałam, nie byłam w
stanie. Choć nie do końca wiedziałam czy to ze strachu, czy z
powodu obolałego ciała. Otworzyłam oczy, chcąc rozeznać się w
sytuacji, ale ciemność i zawroty głowy mi to utrudniały. Jednak
po chwili zobaczyłam przed sobą plecy, z których wyrastały
ogromne skrzydła. Zupełnie takie, jakie są przedstawiane we
filmach u smoków. Pisk wyrwał mi się z gardła i odczołgałam się
kawałek do tyłu, ale moją uwagę przykuły buty. Już je
widziałam. Gdy dotarło do mnie do kogo należały, poczułam zimny
pot na ciele.
Ryk, który wydał z siebie
mężczyzna przede mną, sprawił że otrzeźwiałam. Ściągnęłam
szpilki, jakimś cudem udało mi się wstać i zaczęłam biec, ile
miałam sił w nogach. Strach, który odczuwałam w tym momencie był
moim sprzymierzeńcem. Nie paraliżował, tylko podnosił adrenalinę
i pchał do działania, czyli w moim przypadku – tchórzliwej
ucieczki.
Wybiegłam na asfalt, chcąc
znaleźć się po drugiej stronie ulicy, ale zamarłam na środku
jezdni, bo w moją stronę pędziły światła auta. Z mojego gardła
wyrwał się krzyk, a po chwili poczułam potężne uderzenie.
Myślałam, że to koniec, ale coś się nie zgadzało. Odsunęłam
drżące dłonie od twarzy, a za sobą usłyszałam jęk. Chciałam
się ruszyć, ale nie mogłam. Czyjeś ramiona obejmowały mnie w
pasie, a na plecach czułam ciepło obcego ciała.
Wyciągnęłam dłoń przed
siebie, chcąc dotknąć to, czym byłam otoczona. Przełknęłam z
trudem ślinę, a gdy dotknęłam gładkiej powierzchni, ona
zadrżała. Cofnęłam wystraszona rękę, a w następnej sekundzie
stałam na własnych nogach, uścisk na mojej tali zniknął, zresztą
tak samo jak kokon, w którym się wcześniej znajdowałam.
Odwróciłam się, żeby
sprawdzić kto mnie uratował przed zderzeniem z samochodem i aż
zachłysnęłam się powietrzem. Przede mną stał Mads i mierzył
mnie groźnym spojrzeniem. Koszulkę miał podartą, z łuku
brwiowego sączyła się krew, a za nim majaczyły ogromne skrzydła.
Przycisnęłam dłonie do ust,
żeby nie zacząć krzyczeć, a może wymiotować. Sama nie do końca
byłam pewna, na co zdecyduje się moje ciało. To co wcześniej
wzięłam za ochronny kokon, było niczym innym jak... Boże! Ten
człowiek ma skrzydła!
Pisnęłam i cofnęłam się
gwałtownie, gdy on zrobił krok w moją stronę. Westchnął
poirytowany, po czym chwycił boleśnie za ramię i zaczął ciągnąć
w przeciwnym kierunku, niż droga do mieszkania. Wyrywałam się, ale
miał zdecydowanie więcej siły
niż ja. Po policzkach zaczęły toczyć się drobne kropelki, nad
którymi nie mogłam zapanować. Jak zbawienie przyjęłam stukot
szpilek na chodniku. Rozglądałam się za źródłem owego dźwięku,
a gdy dostrzegłam dwie, dobrze mi znane sylwetki, uśmiechnęłam
się z ulgą. Byłam pewna, że Amy i Emili mi pomogą, ale jak tylko
do nas dotarły, zmieniłam zdanie.
– Jak
jej pilnujesz, kretynie? – warknęła Am w stronę bruneta, po czym
przeniosła wzrok na mnie, ale nie widziałam w jej oczach tej
życzliwości co zawsze.
– Uważaj
na słowa czarownico, nadal jest pod twoją opieką. – Głos
mężczyzny był o dziwo łagodny, ale pobrzmiewała w nim nuta
groźby.
Em uśmiechnęła się do mnie
przepraszająco i dmuchnęła mi w twarz jakimś pyłem. Zaniosłam
się kaszlem, a potem ogarnęła mnie ciemność.
Z trudem uniosłam powieki. W
pokoju panował półmrok, co przyjęłam z ulgą. Nadal byłam
zmęczona, a na dodatek cała obolała, ale wracała mi pełna
świadomość. Gdy tylko obrazy z moich urodzin ułożyły się w
jeden spójny ciąg, zesztywniałam. Przecież to, co widziałam nie
mogło być prawdziwe. Ludzie nie wyglądają jak gady i nie mają
smoczych skrzydeł, a moje współlokatorki nie są czarownicami!
Potrząsnęłam energicznie
głową, chcąc pozbyć się tych wspomnień, co oczywiście było
niemożliwe. Usiadłam na łóżku i skupiłam się na otoczeniu. Z
pewnością byłam w pokoju, ale nie swoim. Zsunęłam bose stopy na
podłogę. Gdy wstałam, drewniane deski zaskrzypiały pod moim
ciężarem, ale żaden inny dźwięk nie zmącił ciszy. Dopiero po
kilku krokach, zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie czarnej
sukienki, tylko satynową koszulkę nocną. Rozejrzałam się za
czymś, w co mogłabym się przebrać, ale nic nie znalazłam.
Podeszłam do okna, chcąc
sprawdzić jaka jest pora dnia i w jakiej części miasta się
znajduję. Jeśli ten cały Mads mnie porwał, to może uda mi się
stąd wydostać i znajdę najbliższy posterunek policji. Gdy
odsunęłam zasłonę, znów doznałam szoku. Nie dość, że była
noc, to wszędzie był śnieg, a mieliśmy środek lata. Poza tym,
nie byłam już w mieście. Przynajmniej nie było widać, żadnych
budynków, tylko ogród i ścianę lasu, choć drzewa wydały mi się
nienaturalnie duże. Gwałtownie zasunęłam materiał, a moje serce
podjęło szaleńczy galop.
Na palcach podeszłam do drzwi
i chwyciłam za okrągłą klamkę. Na moje szczęście, nie byłam
zamknięta na klucz. Wyszłam na wąski korytarz, ale wydawało się,
że nikogo nie ma, więc korzystając z tej okazji, przemknęłam do
schodów, które prowadziły na dół. Popatrzyłam na stopnie, które
były już dość stare, przynajmniej o tym świadczyło wytarcie
pośrodku każdego z nich. Modliłam się w duchu, żeby nie
zdradziły mojej obecności.
Byłam już na ostatnim
stopniu, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Zamarłam, nie wiedząc czy
biec do drzwi, które majaczyły niemal na wprost mnie, czy uciec do
pokoju, w którym się obudziłam. Po kilku sekundach w pole mojego
widzenia wszedł młody mężczyzna. Bawił się czymś w dłoniach i
ogólnie nie zwracał uwagi na otoczenie, jednak musiał dostrzec
moje stopy, bo zatrzymał się i sunął wzrokiem w górę, aż
napotkał moje wystraszone spojrzenie.
– Obudziłaś się –
stwierdził i uśmiechnął się lekko. – Z pewnością jesteś
głodna.
Chciałam zaprzeczyć, ale
głośne burczenie w brzuchu, potwierdziły jego słowa.
– Może trochę –
wyszeptałam.
– Chodź. – Mężczyzna
odchylił się na moment, wpatrując się w jakiś punkt za sobą, po
czym chwycił moją dłoń i pociągnął. – Na imię mam Ewan.
Weszliśmy do kuchni, w której
nikogo obecnie nie było. Usiadłam na krześle i obserwowałam
poczynania blondyna. Zachowywał się podejrzanie, jakby starał się
każdą czynność wykonać jak najciszej. Z jednej z szafek
wyciągnął pieczywo, z innej jakiś słoiczek, któremu się przez
chwilę przyglądał, po czym postawił na blacie i sięgnął po
kolejny. Z szuflady wyciągnął nóż i deskę. Z tym wszystkim
podszedł do stołu. Zanim jednak usiadł, wstawił wodę i uszykował
kubek. Dopiero wtedy wrócił do mnie i zajął się przygotowaniem
kanapek.
– Mam dżem... Nie mam
pojęcia jaki i krem o smaku mlecznej
czekolady.
– Posłał mi pytające spojrzenie.
– To
może czekolada.
– Świetny wybór. – Zajął
się smarowaniem kromki chleba. Gdy się z nią uporał, podał mi ją
z przepraszającym uśmiechem na ustach. – Przepraszam, że tak
skromnie, ale to nie mój dom i nie wiem gdzie, co jest.
– Też jesteś tu
przetrzymywany? – Nim zdążyłam ugryźć się w język, zadałam
pytanie.
– Przetrzymywany? –
Popatrzył na mnie dziwnie, ale przerwał mu gwizdek. Ewan doskoczył
do czajnika i ściągnął go z ognia. Przez moment wpatrywał się w
kuchenne drzwi, ale chyba uznał, że nikt się nie zbliża, bo
westchnął z ulgą. Nalał wody do kubka i podał mi gorący napój.
– Nie jestem przetrzymywany, zresztą ty też nie. Ale teraz jedz i
pij, bo jak się zorientują, że nie śpisz, to nie będzie czasu.
Blondyn wydał mi się
szczery, a przede wszystkim przyjazny, choć z drugiej strony, czy
mało było psychopatów, którzy wyglądali na sympatycznych ludzi?
Nie pytałam już o nic, tylko jadłam. Kilka minut później
zrozumiałam o czym mówił Ewan, bo do kuchni wszedł nie kto inny
jak Mads. Najpierw zmierzył wściekłym spojrzeniem mnie, a później
przeniósł je na blondyna, który i tak nic sobie z tego nie zrobił.
– Ty se, kurwa, jaja
robisz?! Myślałem, że uciekła.
– Stary, przecież na cały
teren jest nałożone zaklęcie. Niby jak miałaby uciec? Poza tym
jest zima. Idiotką nie jest. – Blondyn westchnął głośno, po
czym wzruszył ramionami i wskazał na stół. – Była głodna, a
znając ciebie i czarownice, najpierw było by przesłuchanie, a może
później, któreś łaskawie by ją nakarmiło.
– Nie tobie o tym decydować.
– Mads warknął, a ja poczułam jak oblewam się zimnym potem.
Za drzwiami było słychać
głosy, które stawały się coraz głośniejsze, a już po chwili
błądziłam przerażonym wzrokiem po twarzach, które kolejno
pokazywały się w wejściu do kuchni, ale chyba największy szok
wywołała obecność Amy i Emili. Chwyciłam się skraju blatu, żeby
nie zjechać z krzesła, a szczęki bolały od ich zaciskania.
– Co to ma znaczyć? –
wyszeptałam, z ledwością powstrzymując łzy, które napływały
mi do oczu.
Nikt nie kwapił się z
udzieleniem odpowiedzi. Moje współlokatorki patrzyły na mnie
dziwnie, jakby ze smutkiem, ale i ulgą, w oczach Ewana gościło
współczucie, a w Madsa złość. Reszta była po prostu
zaciekawiona.
– Cara, to nie jest takie
proste. – Em zrobiła kilka kroków w moją stronę, a ja jak
oparzona, poderwałam się z miejsca i uciekłam pod ścianę.
– Tam był jakiś stwór, on
– wskazałam palcem na bruneta – miał skrzydła, a Amy nazwał
czarownicą! – wykrzyczałam przez łzy. – A ty... Ty mi coś
zrobiłaś.
– Użyłam pyłu, żeby cię
uśpić – przytaknęła, jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie. – Wszystko ci wytłumaczymy, ale chodźmy do salonu.
– Nie ruszę się, dopóki
się nie dowiem, co to wszystko ma znaczyć. – Otarłam policzki i
spojrzałam jej prosto w oczy, ale niemal natychmiast odwróciła
wzrok.
– Boże! Skończcie z tą
szopką! – Dziewczyna o różowych włosach przepchnęła się obok
Madsa i uśmiechnęła się do mnie krzywo. – Te dwie ladacznice są
czarownicami, my jesteśmy Smokami, a ty jesteś Aserenką.
Otworzyłam już usta, żeby
ją wyśmiać, ale nikt nie zwrócił jej uwagi, że jest
nienormalna, ani też nie zaprzeczył jej słowom. Kolana się pode
mną ugięły i osunęłam się na podłogę. Byłam niemal pewna, że
oszalałam. To wszystko, co działo się wokół mnie, było tylko
wytworem mojej wyobraźni, w której się zatraciłam. Choroba
psychiczna wyjaśniłaby wszystko.
Serce uderzało o moje żebra
tak głośno, że pewnie i oni je słyszeli. Klatka piersiowa unosiła
się w nierównym rytmie i byłam tylko o krok od załamania.
Nawet nie zauważyłam, kiedy
Mads podszedł i wziął mnie na ręce. Poczułam się jak zagubione,
samotne dziecko. Zanim wyszedł ze mną z kuchni, zarejestrowałam
jeszcze, że warknął na nich wszystkich.
Po kilku minutach znalazłam
się w pokoju, w którym się obudziłam. Gdy posadził mnie na
łóżku, zrobiło mi się zimno. Objęłam się ramionami i starałam
zapanować nad drżeniem własnego ciała. Mads zniknął na chwilę
za drzwiami, a gdy wrócił, kucnął przede mną.
– Powinny pasować. –
Podał mi ubrania, zwinięte w kostkę. – Tilda mówiła prawdę.
Jesteś Aserenką, a ja i inne Smoki, jesteśmy twoimi strażnikami.
Podniosłam na niego
załzawione spojrzenie i wpatrywałam się w ciemne oczy, które
równie dobrze mogły być studniami bez dna. Zamrugałam kilka razy
i potrząsnęłam głową.
– Nie – wyszeptałam. –
To nie może być prawda.
Brunet westchnął cicho, po
czym wyprostował się i ściągnął koszulkę, a już po chwili z
jego pleców wyrosła para skrzydeł, które ledwie mieściły się w
pokoju. Jakby tego było mało, to w jego oczach zapłonęły
płomienie, a skóra wydawała się być pokryta czerwoną łuską.
Wpatrywałam się w niego
szeroko otwartymi oczami. Początkowo sądziłam, że to jakaś
sztuczka, po chwili jednak poczułam niepokój, ale ciekawość
okazała się silniejsza. Wstałam z łóżka i z ręką wyciągniętą
przed siebie, podeszłam do niego. Opuszkami palców dotknęłam jego
brzucha, po czym przesunęłam je na klatkę piersiową. Przeszłam
pod ogromnym skrzydłem i wodziłam dłonią po jego strukturze, aż
zadrżał.
– Łaskocze – stwierdził,
a w kolejnej sekundzie wciągał bluzkę przez głowę.
– Czym ty jesteś? –
zapytałam już pewniejszym głosem.
– Smokiem. – Odwrócił
się w moją stronę. – Tak jak Ewan, Tilda, Clara, Matt i Lucas.
Różnimy się typem żywiołu.
– A Emili i Am, naprawdę są
czarownicami?
– Tak. – Skinął głową,
po czym skierował się do drzwi. – Do dwudziestych pierwszych
urodzin, to one miały się tobą opiekować. Później przeszłaś
pod naszą ochronę. Zresztą, ubierz się i porozmawiamy jak
zejdziesz.
Po tych słowach zostałam
sama w pokoju. I wcale nie poczułam ulgi. To co widziałam i
usłyszałam, nie miało racji bytu, ale jednak było prawdziwe.
Przebrałam się w rzeczy
przyniesione przez Madsa i ku zaskoczeniu, przyniosło mi to dziwną
pociechę. Nie biegałam już w obcym domu w koszulce nocnej, która
odkrywała za dużo. Naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie i
wyszłam z pokoju. W sumie nie wiedziałam dokąd iść, więc
kierowałam się słyszanymi dźwiękami. Doprowadziły mnie one do
przestronnego salonu, w którym siedzieli wszyscy, których widziałam
w kuchni.
– Mads, cholera. Nie dałeś
jej butów. – Blondynka, o wielkich, jasnoniebieskich oczach
rzuciła w niego poduszką, po czym wstała ze swojego miejsca. –
Clara. Jaki nosisz rozmiar?
– Cara. Trzydzieści siedem
– odpowiedziałam, gdy dziewczyna podała mi dłoń, a już po
chwili wręczyła mi niebieskie trampki.
– Niestety trzydzieści
osiem, ale jakoś powinnaś w nich przetrwać. – Uśmiechnęła się
słabo i wytknęła język na Madsa, który odrzucił jej poduszkę.
Wciągnęłam buty na bose
stopy, a gdy się wyprostowałam, oparłam się o próg, niezdolna
zrobić kroku w przód. Przyglądałam się zebranym uważnie.
Wyglądali na zupełnie normalnych ludzi, ale nimi nie byli. Cały
czas oswajałam się z tą myślą, choć to wcale nie było łatwe
do zaakceptowania.
– Więc wy jesteście
czarownicami, a wy zamieniacie się w smoki. – Przygryzłam dolną
wargę, zastanawiając się czy za chwilę nie wybuchną śmiechem.
– Nie zamieniamy się.
Jesteśmy Smokami. – Ewan poinformował mnie rzeczowym tonem, po
czym wzruszył ramionami. – To taka rasa.
– I mówisz o tym tak
spokojnie. – Zaśmiałam się nerwowo, choć czułam coraz większy
niepokój.
– Dla nas to normalne. Dla
ciebie też by było, gdyby nie wysłali cię do Mereti. – Moja
twarz musiała wyrażać konsternację, bo blondynka uśmiechnęła
się delikatnie i zaczęła tłumaczyć. – Świat, w którym
obecnie przebywamy, to Indria. Jeśli wyjrzysz przez okno, to
przekonasz się, że wszędzie jest śnieg. Drzewa są większe, mają
inne liście i kolor, a jak będziesz miała szczęście, to
zobaczysz stworzenia żyjące w lesie, których nigdy nie widziałaś.
Mereti, to świat, który znasz jako Ziemia. Jest ich jeszcze kilka,
ale nie wszystkie nadają się do życia, albo zwyczajnie mają
nieprzyjacielskich mieszkańców. W Indrii panuje rasa Aserenów,
która utrzymuje stabilizację tego świata. Znalazły się
jednostki, które uważały, że nasz świat świetnie poradzi sobie
sam. Znaleźli poparcie i chcieli wybić Aserenów. Gdy się
urodziłaś, oddano cię w ręce dwóch czarownic, żeby opiekowały
się tobą do osiągnięcia dojrzałości. Po dwudziestych pierwszych
urodzinach miałaś przejść pod naszą ochronę i przejąć tron.
– A co jeśli jesteście w
błędzie?
– Nie jesteśmy. – Mads
popatrzył na mnie twardo, przez co zupełnie nieświadomie się
wyprostowałam.
– Ale co jeśli, tamci mieli
rację? Jeśli ten wasz świat nie potrzebuje przywództwa.
– Jeśli Asern nie obejmie
tronu, to magia rozsadzi Indrię od środka. – Emili popatrzyła na
mnie smutno. – Już to przerabialiśmy. Cara, my wszyscy tutaj
jesteśmy znacznie starsi. Widzieliśmy już co się może stać, gdy
nikt nie zapanuje nad magią. Poza tym, ta moc sama sobie wybiera kto
będzie jej panem.
– Tak się dzieje od tysięcy
lat i to, że coś ci się nie podoba, nie oznacza, że to się
zmieni. – Mads wstał z fotela. Odwrócił się w stronę moich
współlokatorek i uśmiechnął się krzywo. – Wasza misja
dobiegła końca. Możecie się ładnie pożegnać i wypieprzać z
mojego domu.
Widziałam tylko jak Amy
zrobiła się czerwona na twarzy i zapewne chciała się rzucić na
niego z pazurami, ale Em przytrzymała ją za rękę i pokręciła
przecząco głową. Obie podeszły do mnie sztywno, a ja mimo
wszystko poczułam przemożny żal. Nieważne kim były. Dla mnie
były przyjaciółkami, nie wyobrażałam sobie, jak mogę przejść
przez cokolwiek bez nich. Kiedy mnie przytuliły, zaczęłam płakać.
W jednym momencie stały tuż
przede mną, a gdy mrugnęłam, już ich nie było. Po prostu
zniknęły.
Otarłam rękawem łzy,
starając się zapanować nad szlochem, dławiącym moje gardło.
– Zbierajcie się. Za pół
godziny wyruszamy.
Spojrzałam zdezorientowana na
Madsa, ale on tylko mnie wyminął i odszedł. Wszyscy z ociągnięciem
wstali ze swoich miejsc, a blondynka westchnęła głośno.
– Cara, chodź. – Skinęła
na mnie ręką i uśmiechnęła się przyjaźnie. – On jest...
Trudny. Z czasem idzie przywyknąć, a nawet można go polubić. –
Chwyciła moją dłoń, po czym pociągnęła za sobą.
– Nie lubi mnie. Prawda? –
zapytałam, choć wcale nie wiedziałam po co, skoro to było
oczywiste.
– Nie lubi Aserenów. Może
gdybyście spotkali się w innych okolicznościach. – Wzruszyła
ramionami.
– Dlaczego? – Nie
potrafiłam odpuścić tego tematu.
Wydawało mi się, że
odpowiedź jest istotna. Wręcz byłam przekonana, że to może
zmienić wszystko, choć nie miałam pojęcia, co mogę usłyszeć.
– Kiedyś jeden z Aserenów
zaklął nasze dusze w kryształach i w ten sposób zmusił nas do
służenia wam.
Zaczerpnęłam gwałtownie
powietrza, jakbym co dopiero wypłynęła na powierzchnię. Mads
uważał, że to zarówno moja winna jak i każdego, kto został
przez nich nazwany Aserenem. Tylko ja nie miałam o tych sprawach
zielonego pojęcia. A już na pewno nie zmuszałabym nikogo, żeby
mnie chronił, służył, czy co oni mieli robić. Jak można było
zabrać komuś duszę i uwięzić ją w kamieniu dla własnych
korzyści? Nie byłam w stanie tego pojąć.
– Gdzie są te kryształy?
– Nie wiem, ale pewnie jak
przekażą ci tron, to je dostaniesz. – Clara uśmiechnęła się
słabo. Wyglądała, jakby się pogodziła z faktem, że ktoś ma jej
duszę, ale mi się to w ogóle nie uśmiechało. – Polecisz z
Madsem. Jedyny jest ognistym, a na zewnątrz jest bardzo zimno.
Mogłabyś zamarznąć.
– Ognistym? – Otworzyłam
jeszcze szerzej oczy, wpatrując się w blondynkę, która wyciągała
z szafy gruby sweter.
– Yhmm... – mruknęła i
podała mi ciepłe ubranie. – Ja i Ewan jesteśmy lodowymi Smokami,
Tilda to elektryk, a Matt i Lucas są związani z ziemią.
– Wolałam chyba nie
wiedzieć – bąknęłam pod nosem, na co Clara się zaśmiała.
– Będzie dobrze.
Wszystkiego się nauczysz.
Nawet się nie spostrzegłam,
a trzydzieści minut minęło. Znów stałam w salonie, wpatrzona w
swoje dłonie, zastanawiająca się, jak mogło do tego dojść. Z
zamyślenia wyrwało mnie nagłe poruszenie gdzieś w korytarzu.
Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam półnagiego bruneta,
który zmierzał w moją stronę. Wcisnął mi w dłonie jakiś
pakunek, po czym bez słowa popchnął w stronę holu. Gdy stanęłam
przed drzwiami objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, tak
że przylegałam plecami do jego ciała. W kolejnej sekundzie
lecieliśmy pomiędzy drzewami.
Początkowo byłam przerażona
i usilnie zaciskałam powieki. Słyszałam miarowe uderzenia skrzydeł
w powietrzu i czułam zapach mrozu, ale nie było mi zimno. Ciepło
promieniujące od Madsa, skutecznie mnie rozgrzewało. Gdy w końcu
otworzyłam oczy, oniemiałam. W dole widziałam pojedyncze domy,
gdzieś na prawo majaczyła szmaragdowa zieleń, która przypominała
zamarznięte jezioro. Na lewo, gęsto rosły drzewa w kolorze bieli,
a tuż pod nami biegło stado czegoś, co przypominało konie, ale o
zaskakującej barwie, bo czerń mieszała się z czerwienią i miały
po dwa srebrne rogi.
Poczułam szarpnięcie i
unieśliśmy się wyżej, tak że teraz już niczemu nie mogłam się
przyjrzeć. Nawet nie wiedziałam gdzie są pozostali, byłam tylko
ja i Mads. Uniosłam głowę, chcąc zobaczyć jak teraz wygląda.
Twarz miał ludzką, ale pokrytą delikatną, czerwoną łuską i
jego oczy też wyglądały inaczej. Był w nich ogień.
– Co? – Przestał się
wpatrywać w przestrzeń przed sobą i spojrzał na mnie.
– Zastanawiam się, czy
jeśli odzyskałbyś swoją duszę, nadal byłbyś takim dupkiem.
– Clara ci powiedziała? –
Uśmiechnął się krzywo. – Tak, byłbym.
Nie odezwałam się już
więcej, bo przed nami zamajaczyło coś, co przypominało największą
budowlę, jaką kiedykolwiek widziałam. Brunet obniżył lot i
zwolnił, a ja poczułam ucisk w okolicach serca. Dopiero co
przywykłam do myśli, że są inne rasy niż ludzie, a teraz
musiałam pogodzić się z tym, że ja nie jestem człowiekiem.
Wylądowaliśmy na skalnym
moście, a obok nas zaraz pojawili się pozostali. Przyglądałam się
im przez chwilę i musiałam przyznać, że wyglądali bajecznie. W
końcu nie na co dzień, widzi się magiczne istoty.
Przed bramą zmaterializował
się ogromny potwór
i automatycznie chciałam się cofnąć. Zapewne, gdyby nie nadal
obejmujący mnie Mads, to uciekłabym. Stwór podszedł bliżej, po
czym zmierzył każdego swym żółtym spojrzeniem. Przypominał
trochę poskręcane drzewo bez liści, ale stokrotnie straszniejsze.
– Smoki
– wychrypiał, a następnie pchnął bramę, której wrota
otworzyły się na oścież, wpuszczając nas do środka.
Dopiero gdy znaleźliśmy się
wewnątrz, brunet mnie puścił i wziął ode mnie pakunek, który
okazał się górnymi częściami garderoby Smoków.
W zamku było ciepło, choć
nie widziałam nigdzie niczego, co mogłoby świadczyć o jakimś
ogrzewaniu. Przeszliśmy do sali, w której znajdował się tron i
żadnej żywej duszy. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno
nie tego, że z bocznego wejścia, wyłoni się mój sobowtór.
Otworzyłam usta i po prostu
się na nią gapiłam. Wyglądała identycznie jak ja, tylko że ona
miała na sobie długą, bladozłotą suknię, delikatny makijaż i
biżuterię, na którą nigdy bym nie zarobiła. Spojrzałam
zdezorientowana na Madsa, który wyglądał na równie zaskoczonego,
co ja.
Dziewczyna uśmiechnęła się
delikatnie do mnie, co wydało mi się przerażające. Zaplotła
dłonie przed sobą, a wzrok przeniosła na Smoki.
– Zostawcie
nas same. – Zdecydowanie zabrzmiało to jak rozkaz, a nie jak
prośba.
Początkowo nikt się nie
ruszył, ale po chwili usłyszałam kroki. Miałam ochotę wybiec za
nimi, albo chociaż krzyknąć, żeby mnie nie zostawiali, ale nie
zrobiłam nic. Stałam i gapiłam się na... Siebie. Ona znów się
do mnie uśmiechnęła i choć w jej oczach widziałam życzliwość,
to cholernie się bałam.
– Przykro
mi, że to wszystko cię spotkało – zaczęła nieznajoma i
podeszła bliżej. – Ale cieszę się, że mimo niebezpieczeństwa,
nikt cię nie skrzywdził.
– Nie
rozumiem o czym mówisz – wyszeptałam, wpatrując się w jej
twarz.
– Nie
jesteś Aserenką. Jesteś zwykłym człowiekiem, choć posłużono
się tobą, żeby odwrócić uwagę ode mnie. Mam na imię Caliope.
Urodziłyśmy się tego samego dnia, a za pomocą zaklęcia
sprawiono, że wyglądamy identycznie.
– Czy
oni wiedzą? – zapytałam ze łzami w oczach, a ona pokręciła
przecząco głową.
– Musieli
wierzyć, że to ty jesteś następczynią, ale nie mieli pojęcia
jaka jest prawda.
– I
co teraz ze mną?
– Możesz
wrócić do swojego życia, albo możesz zacząć nowe tutaj. Wybór
należy do ciebie. – Już otwierałam usta, na co ona uśmiechnęła
się szeroko, jakby czytała mi w myślach. – Mam księgę
czarów i jest tam zaklęcie na wymazanie pamięci, ale też takie,
które spowoduje, że będziesz mogła żyć wśród nas. Chociaż
tyle mogę dla ciebie zrobić.
– Chciałabym,
żebyś zwróciła wolność Smokom. – Przygryzłam dolną wargę,
czekając na jej odpowiedź.
– Oby
był tego wart. – Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wyszła.
Przez dwa lata od spotkania
Aserenki o imieniu Caliope, w moim życiu wiele się zmieniło.
Uwierzyłam w magię, w istnienie różnych światów i ras. Zresztą,
moja obecność też miała duży wpływ na inne życia. Co prawda
Emili i Amy widywałam sporadycznie, ale za to zaprzyjaźniłam się
z Clarą i Tildą. A już zupełnie przewróciłam świat Madsa do
góry nogami. Początkowo nie był zadowolony z tego, że chcę
przemeblować dom, ale na jego nieszczęście, po ślubie miałam do
tego pełne prawo.
Stałam w holu naszego domu,
tuż przy schodach i czekałam, aż mój mąż w końcu wejdzie do
środka. Gdy tylko otworzył drzwi, po plecach przebiegł mi
przyjemny dreszcz. Nie widzieliśmy się kilka dnia, ale mimo to, nie
biegłam mu na spotkanie. W końcu wszedł w łunę bladego światła
i mogłam się przyjrzeć jego twarzy. Wyglądał na strasznie
zmęczonego.
Uśmiechnęłam się do niego,
ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu, tylko przyglądał mi się
uważnie. Nie zdziwił mnie tym w ogóle. Przywykłam do jego
trudnego charakteru.
– Nie śpisz – stwierdził
rzecz oczywistą, po czym odwiesił skórzaną kurtkę na wieszak. –
A powinnaś.
Uśmiechnęłam się szeroko
na myśl, że Mads nadal ma nadzieję, że podporządkuję się jego
zasadom. Powinien się cieszyć, że zgodziłam się zamieszkać w
Indrii i nauczyłam się tutaj żyć.
– I tak bym nie zasnęła. –
Wzruszyłam ramionami i przyglądałam się, jak wyciąga coś z
kieszeni kurtki, po czym podchodzi do mnie. Gdy nasze spojrzenia się
spotkały, aż zaparło mi dech. – Tęskniłam.
Mads nic nie odpowiedział,
tylko patrzył na moją twarz, a następnie przeniósł wzrok na już
widoczny brzuszek. Uśmiechnął się delikatnie i położył na nim
dłoń, a gdy na powrót spojrzał mi w oczy, widziałam w nich
miłość, radość, dumę.
– Mam coś dla niego. –
Uniósł dłoń, w której trzymał pluszowego
kota.
– Albo
dla niej. – Przygryzłam dolną wargę, wzięłam od niego maskotkę
i pogłaskałam mój brzuch. – Myślę, że to będzie dziewczynka.
Uniosłam głowę, chcąc
sprawdzić reakcję męża. Nadal lekko się uśmiechał, aż
nieświadomie wstrzymałam oddech. Mads delikatnie dotknął mojej
twarzy, gładził policzki opuszkami palców, kciukiem obrysowywał
kontur ust, zupełnie jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu
jestem, że jestem z nim. Jedną dłonią wsunął kosmyk włosów za
moje ucho, a drugą zjeżdżał po plecach, żeby zatrzymać ją na
ich dole i przyciągnął mnie bliżej siebie. Przymknęłam powieki
i wspięłam się na palce, chcąc wyjść na spotkanie ustom męża.
Poczułam gorący oddech na twarzy, a po plecach znów przebiegł mi
przyjemny dreszcz. Zanim mnie pocałował, uśmiechnęłam się
lekko, bo wiedziałam, że znalazłam idealne miejsce dla siebie, u
boku najwspanialszego mężczyzny.
A
teraz pozostało nam czekać na narodziny
naszego maleństwa i cieszyć się sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz