środa, 8 marca 2017

Przeznaczenie Aserenów - Adna


Dawno, dawno temu, za wysokimi górami, za gęstymi lasami i bezkresnymi morzami...
No może wcale nie tak dawno, bo od wydarzeń, które wywróciły moje życie do góry nogami, minęły zaledwie dwa lata. A już zupełnie nie było to tak daleko, choć... Zależy jak kto postrzega inny wymiar. Ale może zacznijmy od początku...

Natarczywe pukanie, zmusiło mnie do zwleczenia się z łóżka. Z przeciągłym ziewnięciem, poczłapałam w stronę irytującego dźwięku. Zanim jednak chwyciłam za klamkę, odwróciłam się w stronę budzika, który stał na nocnej szafce. Jęknęłam cicho, bo wyświetlacz wskazywał minutę po północy. Gdy zdecydowałam się otworzyć drzwi, aż cofnęłam się o kilka kroków, bo do mojego pokoju wpadła rozwrzeszczana burza, jasnych i ciemnych włosów.
– Sto lat! Sto lat! – śpiewały moje współlokatorki, wspólnie trzymając torcik.
– Zdmuchnij świeczkę! – zaszczebiotała Emilii, ale zanim zdążyłam to zrobić, brunetka odsunęła na moment ciasto. – Najpierw pomyśl życzenie!
Początkowa złość całkowicie wyparowała, a na ustach rozkwitł szeroki uśmiech. Jak miałam się na nie gniewać, skoro nie dość, że pamiętały o urodzinach, to jeszcze czekały do dwunastej, żeby złożyć mi życzenia. I jeszcze tort!
Życzenie? Spojrzałam podejrzliwie na mały płomyk. Czego niby miałam sobie życzyć. Przecież moje życie było dobre. Nie potrzebowałam życzeń. Ale skoro to urodziny, to pomyślałam, że po prostu chcę być szczęśliwa. Nabrałam powietrza do płuc, po czym dmuchnęłam, jakby tam było z dwieście świeczek, a nie jedna.
Okrzyki radości przetoczyły się przez pokój, a mnie zapiekły oczy od łez, które się tam zaczęły zbierać.
– Ubieraj się! – Amy klepnęłam mnie w tyłek, zarzucając blond grzywą, a w jej oczach pojawił się błysk. Znałam to spojrzenie aż za dobrze, żeby nie wiedzieć o co chodzi. Pokręciłam przecząca głową, ale dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i nie miała zamiaru słuchać moich protestów. – Cara, to twoje dwudzieste pierwsze urodziny. Zabieramy cię na imprezę i koniec dyskusji.
– Czekamy w kuchni, masz piętnaście minut – poinformowała radośnie Em, gdy zamykała za nimi drzwi.
Stałam zrezygnowana pośrodku pokoju. Nie miałam ochoty iść do klubu. Było tam dla mnie za tłoczno, ale wiedziałam też, że dziewczyny mi nie odpuszczą. I jeśli je do tego zmuszę, to wywloką mnie z mieszkania w piżamie. Wzięłam więc głęboki wdech i ruszyłam w stronę szafy.
Może nie miałam zbyt wielu ubrań na takie wyjścia, a szczerze, to nie miałam ich w ogóle, ale na poprzednie urodziny dostałam od dziewczyn sukienkę – sięgająca przed kolano, z dekoltem, na który w normalnych warunkach bym sobie nie pozwoliła. Ona zdecydowanie nadawała się na imprezę.
Zrzuciłam z siebie koszulkę i szorty, po czym zastąpiłam je bielizną, a na nią wciągnęłam czarny, dopasowany materiał. Boże! Jak się cieszyłam, że zanim się położyłam, to zrobiłam sobie wieczór spa. Jeśli miałabym jeszcze depilować nogi, z całą pewnością nie zdążyłabym w kwadrans.
– Jeszcze chwila! – rzuciłam do współlokatorek, gdy biegłam z pokoju do łazienki, a one w kuchni obżerały się tortem.
Przed lustrem spojrzałam na siebie krytycznym wzrokiem. Co ja niby miałam ze sobą zrobić? Dziewczyny były przyzwyczajone do pindrzenia się, bo co weekend wychodziły na miasto, a ja byłam raczej szarą myszką. Makijaż, który nakładałam, był niemal niewidoczny.
Wypuściłam powietrze zrezygnowana, patrząc wprost w swoje czekoladowe oczy.
– Nigdy, nikt cię nie zauważy, jeśli będziesz się chować przed światem, Caro – wyszeptałam do swojego lustrzanego odbicia i zacisnęłam usta, aż stały się pojedynczą, cienką linią.
Otworzyłam szufladę, w której znajdowały się moje kosmetyki i zmarszczyłam nos. Nawet jeśli chciałam coś ze sobą zrobić, to z tym co widziały moje oczy, nie było szans.
– Mogłaby mi któraś pomóc? – Wystawiłam głowę zza drzwi łazienki i popatrzyłam na koleżanki.
Nic nie odpowiedziały, tylko zerwały się jak poparzone i pognały w moją stronę. Amy otworzyła zarówno swoją jak i szufladę Emili, po czym zaczęła wyciągać z nich przeróżne cienie, tusze, szminki, aż zaczęło przerażać mnie to, że zdecydowałam się, prosić je o pomoc.
Em postawiła hoker naprzeciw lustra i poleciła mi usiąść. Skoro sama się w to wplątałam, to nie było sensu się opierać. Gdy tylko moje pośladki dotknęły powierzchni siedziska, w łazience rozpętał się armagedon.
– Ty zajmij się włosami, a ja zrobię makijaż. – Blondynka rozdzieliła zadania, a Em tylko skinęła i już rozgrzewała prostownicę.
Dziesięć minut później, nie mogłam poznać się w lustrze. Moje brązowe włosy były delikatnie podkręcone i swobodnie opadały na ramiona. Policzki miałam lekko zaróżowione, za sprawą różu, a na powieki Amy nałożyła grafitowy cień i przeciągnęła eyelinerem, a rzęsy podkręciła tuszem. Nie zrobiły nic nadzwyczajnego, ale wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam seksowna, uwodzicielska. Z pewnością zarumieniłam się, ale pod podkładem nie było tego widać.
Emili podała mi przezroczysty błyszczyk, a gdy go od niej przyjęłam, to spryskała mnie swoimi perfumami, które zawsze uwielbiałam.
Uśmiechnęłam się nieśmiało do swojego odbicia, a już po chwili przeniosłam wzrok na koleżanki, które wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Tylko załóż te czarne szpilki, a nie baleriny. – Em zmrużyła oczy, ale gdy przytaknęłam, przestała bawić się swoimi niemal czarnymi włosami, uśmiechnęła się szeroko i posłała mi całusa.
Przed pierwszą znalazłyśmy się przed barem, o osobliwej nazwie „Minotaur”. Byłam w szoku, bo to było wręcz niepodobne do moich współlokatorek, że wybrały jakąś knajpę, a nie klub. Jednak zachowałam te myśli dla siebie i pozwoliłam, żeby wprowadziły mnie do środka. Od razu otoczył nas zapach dymu papierosowego, a na uszy napierała rockowa muzyka, wymieszana z odgłosami rozmów. Rozejrzałam się dookoła szeroko otwartymi oczami. Krzyknęłam wystraszona, gdy podbiegła do mnie grupka osób.
– STO LAT! STO LAT! – śpiewali, albo raczej krzyczeli, wciągając mnie w głąb pomieszczenia.
Oszołomiona nadal rozglądałam się wokół, a obcy ludzie przyłączali się do śpiewu, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Otrzeźwiałam dopiero, gdy Amy szturchnęła mnie łokciem w bok. Popatrzyłam na nią, po czym uśmiechnęłam się szeroko. Objęłam jej szyję rękoma i mocno do siebie przytuliłam.
– Dziękuję – wyszeptałam wprost do jej ucha.
Blondynka odsunęła się ode mnie i pogładziła po policzku. Była jak siostra, której nigdy nie miałam, choć to Emili była jej najlepszą przyjaciółką. Kochałam obie. Nigdy nie sprawiły, żebym czuła się przez nie odtrącona. Poznały mnie ze swoją paczką, za co byłam im niezmiernie wdzięczna, tym bardziej, że sama miałam problemy z nawiązywaniem nowych znajomości.
Gdy w końcu przestali śpiewać, każdego z osobna przytuliłam i podziękowałam za to, że są tu ze mną.
– No kochanie – zaczął Zack podchodząc do mnie z kieliszkiem. Zlustrował całą moją sylwetkę i nabrał powietrza w płuca, po czym je wypuścił. – Odjęło mi mowę. Wyglądasz bosko!
Zaśmiałam się wesoło, bo Zi już był wstawiony, a w takim stanie przystawiał się do każdej laski. Wzięłam od niego alkohol, który jak się okazało, każdy dzierżył w dłoni. Uniosłam szkło delikatnie w górę, wzruszyłam ramionami, po czym opróżniłam zawartość, a pozostali poszli moim śladem. Jakiś młody chłopak podszedł do nas, postawił tacę na stoliku i pościągał z niej napełnione kolorowym alkoholem kieliszki i pozbierał puste. Najwidoczniej był kelnerem, a my dziś mieliśmy zamiar upić się shotami.
Nie jestem pewna ile czasu minęło, ile alkoholu upłynęło, ale zaczynało szumieć mi w głowie. Wstałam z kanapy, zachwiałam się nieznacznie, ale gdy tylko złapałam pion, dziarskim krokiem skierowałam się do toalety.
W małym pomieszczeniu przyjrzałam się swojemu odbiciu i zrobiłam kilka głębszych wdechów. Musiałam chwilę odpocząć od towarzystwa, albo przynajmniej ominąć kilka kolejek, bo padła bym trupem, a nie miałam najmniejszej ochoty, żeby ktoś odnosił moje zwłoki do mieszkania.
Z jednej, z trzech kabin wyszła dziewczyna, w wściekle różowych włosach. Zmierzyła mnie od góry do dołu, a na jej usta wypłynął dziwny uśmiech. Chciałam zwrócić jej uwagę, że ma się nie gapić, ale zwyczajnie nie mogłam. Zupełnie odjęło mi mowę i stałam z rozdziawioną buzią. Oderwała ode mnie wzrok, umyła ręce i zniknęła za drzwiami, dopiero wtedy odzyskałam zdolność panowania nad sobą. Rzuciłam się w stronę wyjścia z toalety, żeby jeszcze ją złapać, choć w sumie nie wiedziałam po co. Miałam zaiste refleks szachisty.
Wypadłam na korytarz i nim się spostrzegłam, wylądowałam na jakimś kolesiu. Chociaż lepszym określeniem było, że się od niego odbiłam i wylądowałam na podłodze.
– Jak łazisz?! – warknął mężczyzna, sprawdzając czy go przypadkiem czymś nie oblałam.
Podniosłam wzrok na jego twarz i mnie wmurowało, a po plecach przebiegł dziwny dreszcz. Facet przede mną, wyglądał jak diabelnie seksowny kryminalista, aż zaschło mi w ustach. Nie wiedziałam czy to wina alkoholu w mojej krwi, czy późnej pory, ale pierwszy raz w życiu zareagowałam tak na jakiegoś kolesia. Z jednej strony mnie przerażał, a z drugiej miałam ochotę rzucić mu się w ramiona.
Wodziłam cielęcym wzrokiem po jego sylwetce, a że nadal tkwiłam na podłodze, to pierwszym co przyciągnęło moją uwagę, były ciężkie, motocyklowe buty, oczywiście niezawiązane. Później zwykłe, niebieskie jeansy, opinające się na udach. Przełknęłam z trudem ślinę, gdy mój wzrok powędrował wyżej. Czarna koszulka z jakimś nadrukiem, przylegała do szerokich ramion, podkreślając umięśnione ciało mężczyzny. Od prawego nadgarstka biegł tatuaż, który pokrywał całą rękę i chował się dopiero pod rękawkiem, zostawiając wyobraźni to, gdzie mógł się kończyć. Na drugim nadgarstku miał zegarek na srebrnej bransolecie i opaskę z ćwiekami, na co zmarszczyłam brwi. No ale skoro taki miał styl, to nic mi do tego.
W końcu przyjrzałam się dokładnie jego twarzy. Ostre rysy, mocno zarysowana szczęka, dwudniowy zarost. Ciemne włosy miał wygolone po bokach na jakieś trzy centymetry, a reszta była dłuższa i zaczesana do tyłu. Dopiero gdy spojrzałam w jego czarne oczy, zadrżałam. W jego spojrzeniu było coś takiego, co wręcz krzyczało, żeby schodzić mu z drogi.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, choćby przeprosić, po prostu mnie wyminął, a do moich uszu dobiegło jeszcze jedno, wypowiedziane przez niego słowo – idiotka.
Wypuściłam powoli powietrze, znów zdolna normalnie oddychać. Podźwignęłam się na nogi i wróciłam do stolika. Gdy tylko usiadłam wciśnięto mi w dłoń kieliszek, ale już zupełnie przeszła mi ochota na zabawę. Za to wzrokiem wodziłam po pomieszczeniu z nadzieją, że gdzieś go zobaczę. I był. Siedział z kilkoma osobami, a dziewczyna w różowych włosach opierała się o jego ramię, śmiejąc się przy tym głośno.
– Coś się stało? – Amy wyszeptała mi do ucha. – Gdzie się tak gapisz?
Blondynka powiodła za moim wzrokiem, a na jej usta wypłynął krzywy uśmieszek. Szturchnęła mnie łokciem i uniosła wysoko jedną brew. Nic nie powiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową i wlałam w siebie zawartość szkła.
– Wpadłam na niego – burknęłam pod nosem i się zarumieniłam, choć teraz mogłam zrzucić to na wypite shoty.
– Lubimy złych chłopców? – Am uśmiechnęła się szeroko, niezrażona moim wściekłym spojrzeniem. – Mads. Nie jedna już do niego wzdychała, ale na żadną nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi. Siedzi tylko z tą podróbą Pink, blondyną i trzema kolesiami. Ale – dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej – jeśli chciałabyś poznać Madsa...
– Nie – zaprzeczyłam szybko, kręcąc głową dla podkreślenia, jak bardzo tego nie chcę.
Ku mojemu zaskoczeniu Amy skinęła, że się zgadza i chwyciła kolejny kieliszek, po czym opróżniła go do dna. Na co odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie miałam ochoty, stawać z nim twarzą w twarz. Odebrałoby mi znów mowę, a on znów nazwałby mnie idiotką.
W pewnym momencie poczułam się słabo. Musiałam wyjść na świeże powietrze. Poinformowałam o tym fakcie blondynkę i na chwiejnych nogach ruszyłam do wyjścia. Na zewnątrz zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów. Od razu rozjaśniło mi to w głowie. Kiedy chciałam wrócić do baru coś mnie zaniepokoiło. W bocznej uliczce ktoś był i mi się przyglądał. Zrobiłam krok w stronę wejścia, a nieznajomy ruszył pospiesznie w moją stronę. Nie myślałam nad tym co robię, tylko rzuciłam się do ucieczki.
Serce w piersi waliło jak oszalałe, a po chwili zaczęło brakować mi tchu. Dodatkowo na nierównym chodniku i w szpilkach, bieg był katorgą. Poczułam szarpnięcie za ramię, przez co prawie straciłam równowagę, ale nieznajomy nie pozwolił mi upaść. Odwrócił mnie twarzą do siebie, a krzyk uwiązł mi w gardle. Gdy kaptur zsunął się z jego głowy, po policzkach spływały mi łzy. Może i napastnik przypominał człowieka, ale z pewnością nim nie był. Skórę pokrywały gadzie łuski, nie miał włosów, a w jego oczach źrenice były podłużne. Chciałam się cofnąć, ale mocniej zacisnął palce na moich ramionach, uśmiechając się przy tym z dziką satysfakcją. Jego zęby wyglądały jak dwa rzędy śmiercionośnych igieł.
Przybliżył twarz do mojej, a jego wężowy język tańczył na mojej skórze. Usłyszałam własny szloch, ale nie miałam odwagi na nic więcej. Zacisnęłam powieki, a w uszach cały czas rozbrzmiewał mi jego śmiech, wymieszany z sykiem.
Nagle wylądowałam na twardym podłożu. Przekoziołkowałam, ale nie wstałam, nie byłam w stanie. Choć nie do końca wiedziałam czy to ze strachu, czy z powodu obolałego ciała. Otworzyłam oczy, chcąc rozeznać się w sytuacji, ale ciemność i zawroty głowy mi to utrudniały. Jednak po chwili zobaczyłam przed sobą plecy, z których wyrastały ogromne skrzydła. Zupełnie takie, jakie są przedstawiane we filmach u smoków. Pisk wyrwał mi się z gardła i odczołgałam się kawałek do tyłu, ale moją uwagę przykuły buty. Już je widziałam. Gdy dotarło do mnie do kogo należały, poczułam zimny pot na ciele.
Ryk, który wydał z siebie mężczyzna przede mną, sprawił że otrzeźwiałam. Ściągnęłam szpilki, jakimś cudem udało mi się wstać i zaczęłam biec, ile miałam sił w nogach. Strach, który odczuwałam w tym momencie był moim sprzymierzeńcem. Nie paraliżował, tylko podnosił adrenalinę i pchał do działania, czyli w moim przypadku – tchórzliwej ucieczki.
Wybiegłam na asfalt, chcąc znaleźć się po drugiej stronie ulicy, ale zamarłam na środku jezdni, bo w moją stronę pędziły światła auta. Z mojego gardła wyrwał się krzyk, a po chwili poczułam potężne uderzenie. Myślałam, że to koniec, ale coś się nie zgadzało. Odsunęłam drżące dłonie od twarzy, a za sobą usłyszałam jęk. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Czyjeś ramiona obejmowały mnie w pasie, a na plecach czułam ciepło obcego ciała.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie, chcąc dotknąć to, czym byłam otoczona. Przełknęłam z trudem ślinę, a gdy dotknęłam gładkiej powierzchni, ona zadrżała. Cofnęłam wystraszona rękę, a w następnej sekundzie stałam na własnych nogach, uścisk na mojej tali zniknął, zresztą tak samo jak kokon, w którym się wcześniej znajdowałam.
Odwróciłam się, żeby sprawdzić kto mnie uratował przed zderzeniem z samochodem i aż zachłysnęłam się powietrzem. Przede mną stał Mads i mierzył mnie groźnym spojrzeniem. Koszulkę miał podartą, z łuku brwiowego sączyła się krew, a za nim majaczyły ogromne skrzydła.
Przycisnęłam dłonie do ust, żeby nie zacząć krzyczeć, a może wymiotować. Sama nie do końca byłam pewna, na co zdecyduje się moje ciało. To co wcześniej wzięłam za ochronny kokon, było niczym innym jak... Boże! Ten człowiek ma skrzydła!
Pisnęłam i cofnęłam się gwałtownie, gdy on zrobił krok w moją stronę. Westchnął poirytowany, po czym chwycił boleśnie za ramię i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku, niż droga do mieszkania. Wyrywałam się, ale miał zdecydowanie więcej siły niż ja. Po policzkach zaczęły toczyć się drobne kropelki, nad którymi nie mogłam zapanować. Jak zbawienie przyjęłam stukot szpilek na chodniku. Rozglądałam się za źródłem owego dźwięku, a gdy dostrzegłam dwie, dobrze mi znane sylwetki, uśmiechnęłam się z ulgą. Byłam pewna, że Amy i Emili mi pomogą, ale jak tylko do nas dotarły, zmieniłam zdanie.
– Jak jej pilnujesz, kretynie? – warknęła Am w stronę bruneta, po czym przeniosła wzrok na mnie, ale nie widziałam w jej oczach tej życzliwości co zawsze.
– Uważaj na słowa czarownico, nadal jest pod twoją opieką. – Głos mężczyzny był o dziwo łagodny, ale pobrzmiewała w nim nuta groźby.
Em uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i dmuchnęła mi w twarz jakimś pyłem. Zaniosłam się kaszlem, a potem ogarnęła mnie ciemność.

Z trudem uniosłam powieki. W pokoju panował półmrok, co przyjęłam z ulgą. Nadal byłam zmęczona, a na dodatek cała obolała, ale wracała mi pełna świadomość. Gdy tylko obrazy z moich urodzin ułożyły się w jeden spójny ciąg, zesztywniałam. Przecież to, co widziałam nie mogło być prawdziwe. Ludzie nie wyglądają jak gady i nie mają smoczych skrzydeł, a moje współlokatorki nie są czarownicami!
Potrząsnęłam energicznie głową, chcąc pozbyć się tych wspomnień, co oczywiście było niemożliwe. Usiadłam na łóżku i skupiłam się na otoczeniu. Z pewnością byłam w pokoju, ale nie swoim. Zsunęłam bose stopy na podłogę. Gdy wstałam, drewniane deski zaskrzypiały pod moim ciężarem, ale żaden inny dźwięk nie zmącił ciszy. Dopiero po kilku krokach, zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie czarnej sukienki, tylko satynową koszulkę nocną. Rozejrzałam się za czymś, w co mogłabym się przebrać, ale nic nie znalazłam.
Podeszłam do okna, chcąc sprawdzić jaka jest pora dnia i w jakiej części miasta się znajduję. Jeśli ten cały Mads mnie porwał, to może uda mi się stąd wydostać i znajdę najbliższy posterunek policji. Gdy odsunęłam zasłonę, znów doznałam szoku. Nie dość, że była noc, to wszędzie był śnieg, a mieliśmy środek lata. Poza tym, nie byłam już w mieście. Przynajmniej nie było widać, żadnych budynków, tylko ogród i ścianę lasu, choć drzewa wydały mi się nienaturalnie duże. Gwałtownie zasunęłam materiał, a moje serce podjęło szaleńczy galop.
Na palcach podeszłam do drzwi i chwyciłam za okrągłą klamkę. Na moje szczęście, nie byłam zamknięta na klucz. Wyszłam na wąski korytarz, ale wydawało się, że nikogo nie ma, więc korzystając z tej okazji, przemknęłam do schodów, które prowadziły na dół. Popatrzyłam na stopnie, które były już dość stare, przynajmniej o tym świadczyło wytarcie pośrodku każdego z nich. Modliłam się w duchu, żeby nie zdradziły mojej obecności.
Byłam już na ostatnim stopniu, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Zamarłam, nie wiedząc czy biec do drzwi, które majaczyły niemal na wprost mnie, czy uciec do pokoju, w którym się obudziłam. Po kilku sekundach w pole mojego widzenia wszedł młody mężczyzna. Bawił się czymś w dłoniach i ogólnie nie zwracał uwagi na otoczenie, jednak musiał dostrzec moje stopy, bo zatrzymał się i sunął wzrokiem w górę, aż napotkał moje wystraszone spojrzenie.
– Obudziłaś się – stwierdził i uśmiechnął się lekko. – Z pewnością jesteś głodna.
Chciałam zaprzeczyć, ale głośne burczenie w brzuchu, potwierdziły jego słowa.
– Może trochę – wyszeptałam.
– Chodź. – Mężczyzna odchylił się na moment, wpatrując się w jakiś punkt za sobą, po czym chwycił moją dłoń i pociągnął. – Na imię mam Ewan.
Weszliśmy do kuchni, w której nikogo obecnie nie było. Usiadłam na krześle i obserwowałam poczynania blondyna. Zachowywał się podejrzanie, jakby starał się każdą czynność wykonać jak najciszej. Z jednej z szafek wyciągnął pieczywo, z innej jakiś słoiczek, któremu się przez chwilę przyglądał, po czym postawił na blacie i sięgnął po kolejny. Z szuflady wyciągnął nóż i deskę. Z tym wszystkim podszedł do stołu. Zanim jednak usiadł, wstawił wodę i uszykował kubek. Dopiero wtedy wrócił do mnie i zajął się przygotowaniem kanapek.
– Mam dżem... Nie mam pojęcia jaki i krem o smaku mlecznej czekolady. – Posłał mi pytające spojrzenie.
– To może czekolada.
– Świetny wybór. – Zajął się smarowaniem kromki chleba. Gdy się z nią uporał, podał mi ją z przepraszającym uśmiechem na ustach. – Przepraszam, że tak skromnie, ale to nie mój dom i nie wiem gdzie, co jest.
– Też jesteś tu przetrzymywany? – Nim zdążyłam ugryźć się w język, zadałam pytanie.
– Przetrzymywany? – Popatrzył na mnie dziwnie, ale przerwał mu gwizdek. Ewan doskoczył do czajnika i ściągnął go z ognia. Przez moment wpatrywał się w kuchenne drzwi, ale chyba uznał, że nikt się nie zbliża, bo westchnął z ulgą. Nalał wody do kubka i podał mi gorący napój. – Nie jestem przetrzymywany, zresztą ty też nie. Ale teraz jedz i pij, bo jak się zorientują, że nie śpisz, to nie będzie czasu.
Blondyn wydał mi się szczery, a przede wszystkim przyjazny, choć z drugiej strony, czy mało było psychopatów, którzy wyglądali na sympatycznych ludzi? Nie pytałam już o nic, tylko jadłam. Kilka minut później zrozumiałam o czym mówił Ewan, bo do kuchni wszedł nie kto inny jak Mads. Najpierw zmierzył wściekłym spojrzeniem mnie, a później przeniósł je na blondyna, który i tak nic sobie z tego nie zrobił.
– Ty se, kurwa, jaja robisz?! Myślałem, że uciekła.
– Stary, przecież na cały teren jest nałożone zaklęcie. Niby jak miałaby uciec? Poza tym jest zima. Idiotką nie jest. – Blondyn westchnął głośno, po czym wzruszył ramionami i wskazał na stół. – Była głodna, a znając ciebie i czarownice, najpierw było by przesłuchanie, a może później, któreś łaskawie by ją nakarmiło.
– Nie tobie o tym decydować. – Mads warknął, a ja poczułam jak oblewam się zimnym potem.
Za drzwiami było słychać głosy, które stawały się coraz głośniejsze, a już po chwili błądziłam przerażonym wzrokiem po twarzach, które kolejno pokazywały się w wejściu do kuchni, ale chyba największy szok wywołała obecność Amy i Emili. Chwyciłam się skraju blatu, żeby nie zjechać z krzesła, a szczęki bolały od ich zaciskania.
– Co to ma znaczyć? – wyszeptałam, z ledwością powstrzymując łzy, które napływały mi do oczu.
Nikt nie kwapił się z udzieleniem odpowiedzi. Moje współlokatorki patrzyły na mnie dziwnie, jakby ze smutkiem, ale i ulgą, w oczach Ewana gościło współczucie, a w Madsa złość. Reszta była po prostu zaciekawiona.
– Cara, to nie jest takie proste. – Em zrobiła kilka kroków w moją stronę, a ja jak oparzona, poderwałam się z miejsca i uciekłam pod ścianę.
– Tam był jakiś stwór, on – wskazałam palcem na bruneta – miał skrzydła, a Amy nazwał czarownicą! – wykrzyczałam przez łzy. – A ty... Ty mi coś zrobiłaś.
– Użyłam pyłu, żeby cię uśpić – przytaknęła, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – Wszystko ci wytłumaczymy, ale chodźmy do salonu.
– Nie ruszę się, dopóki się nie dowiem, co to wszystko ma znaczyć. – Otarłam policzki i spojrzałam jej prosto w oczy, ale niemal natychmiast odwróciła wzrok.
– Boże! Skończcie z tą szopką! – Dziewczyna o różowych włosach przepchnęła się obok Madsa i uśmiechnęła się do mnie krzywo. – Te dwie ladacznice są czarownicami, my jesteśmy Smokami, a ty jesteś Aserenką.
Otworzyłam już usta, żeby ją wyśmiać, ale nikt nie zwrócił jej uwagi, że jest nienormalna, ani też nie zaprzeczył jej słowom. Kolana się pode mną ugięły i osunęłam się na podłogę. Byłam niemal pewna, że oszalałam. To wszystko, co działo się wokół mnie, było tylko wytworem mojej wyobraźni, w której się zatraciłam. Choroba psychiczna wyjaśniłaby wszystko.
Serce uderzało o moje żebra tak głośno, że pewnie i oni je słyszeli. Klatka piersiowa unosiła się w nierównym rytmie i byłam tylko o krok od załamania.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Mads podszedł i wziął mnie na ręce. Poczułam się jak zagubione, samotne dziecko. Zanim wyszedł ze mną z kuchni, zarejestrowałam jeszcze, że warknął na nich wszystkich.
Po kilku minutach znalazłam się w pokoju, w którym się obudziłam. Gdy posadził mnie na łóżku, zrobiło mi się zimno. Objęłam się ramionami i starałam zapanować nad drżeniem własnego ciała. Mads zniknął na chwilę za drzwiami, a gdy wrócił, kucnął przede mną.
– Powinny pasować. – Podał mi ubrania, zwinięte w kostkę. – Tilda mówiła prawdę. Jesteś Aserenką, a ja i inne Smoki, jesteśmy twoimi strażnikami.
Podniosłam na niego załzawione spojrzenie i wpatrywałam się w ciemne oczy, które równie dobrze mogły być studniami bez dna. Zamrugałam kilka razy i potrząsnęłam głową.
– Nie – wyszeptałam. – To nie może być prawda.
Brunet westchnął cicho, po czym wyprostował się i ściągnął koszulkę, a już po chwili z jego pleców wyrosła para skrzydeł, które ledwie mieściły się w pokoju. Jakby tego było mało, to w jego oczach zapłonęły płomienie, a skóra wydawała się być pokryta czerwoną łuską.
Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Początkowo sądziłam, że to jakaś sztuczka, po chwili jednak poczułam niepokój, ale ciekawość okazała się silniejsza. Wstałam z łóżka i z ręką wyciągniętą przed siebie, podeszłam do niego. Opuszkami palców dotknęłam jego brzucha, po czym przesunęłam je na klatkę piersiową. Przeszłam pod ogromnym skrzydłem i wodziłam dłonią po jego strukturze, aż zadrżał.
– Łaskocze – stwierdził, a w kolejnej sekundzie wciągał bluzkę przez głowę.
– Czym ty jesteś? – zapytałam już pewniejszym głosem.
– Smokiem. – Odwrócił się w moją stronę. – Tak jak Ewan, Tilda, Clara, Matt i Lucas. Różnimy się typem żywiołu.
– A Emili i Am, naprawdę są czarownicami?
– Tak. – Skinął głową, po czym skierował się do drzwi. – Do dwudziestych pierwszych urodzin, to one miały się tobą opiekować. Później przeszłaś pod naszą ochronę. Zresztą, ubierz się i porozmawiamy jak zejdziesz.
Po tych słowach zostałam sama w pokoju. I wcale nie poczułam ulgi. To co widziałam i usłyszałam, nie miało racji bytu, ale jednak było prawdziwe.
Przebrałam się w rzeczy przyniesione przez Madsa i ku zaskoczeniu, przyniosło mi to dziwną pociechę. Nie biegałam już w obcym domu w koszulce nocnej, która odkrywała za dużo. Naciągnęłam rękawy bluzki na dłonie i wyszłam z pokoju. W sumie nie wiedziałam dokąd iść, więc kierowałam się słyszanymi dźwiękami. Doprowadziły mnie one do przestronnego salonu, w którym siedzieli wszyscy, których widziałam w kuchni.
– Mads, cholera. Nie dałeś jej butów. – Blondynka, o wielkich, jasnoniebieskich oczach rzuciła w niego poduszką, po czym wstała ze swojego miejsca. – Clara. Jaki nosisz rozmiar?
– Cara. Trzydzieści siedem – odpowiedziałam, gdy dziewczyna podała mi dłoń, a już po chwili wręczyła mi niebieskie trampki.
– Niestety trzydzieści osiem, ale jakoś powinnaś w nich przetrwać. – Uśmiechnęła się słabo i wytknęła język na Madsa, który odrzucił jej poduszkę.
Wciągnęłam buty na bose stopy, a gdy się wyprostowałam, oparłam się o próg, niezdolna zrobić kroku w przód. Przyglądałam się zebranym uważnie. Wyglądali na zupełnie normalnych ludzi, ale nimi nie byli. Cały czas oswajałam się z tą myślą, choć to wcale nie było łatwe do zaakceptowania.
– Więc wy jesteście czarownicami, a wy zamieniacie się w smoki. – Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się czy za chwilę nie wybuchną śmiechem.
– Nie zamieniamy się. Jesteśmy Smokami. – Ewan poinformował mnie rzeczowym tonem, po czym wzruszył ramionami. – To taka rasa.
– I mówisz o tym tak spokojnie. – Zaśmiałam się nerwowo, choć czułam coraz większy niepokój.
– Dla nas to normalne. Dla ciebie też by było, gdyby nie wysłali cię do Mereti. – Moja twarz musiała wyrażać konsternację, bo blondynka uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła tłumaczyć. – Świat, w którym obecnie przebywamy, to Indria. Jeśli wyjrzysz przez okno, to przekonasz się, że wszędzie jest śnieg. Drzewa są większe, mają inne liście i kolor, a jak będziesz miała szczęście, to zobaczysz stworzenia żyjące w lesie, których nigdy nie widziałaś. Mereti, to świat, który znasz jako Ziemia. Jest ich jeszcze kilka, ale nie wszystkie nadają się do życia, albo zwyczajnie mają nieprzyjacielskich mieszkańców. W Indrii panuje rasa Aserenów, która utrzymuje stabilizację tego świata. Znalazły się jednostki, które uważały, że nasz świat świetnie poradzi sobie sam. Znaleźli poparcie i chcieli wybić Aserenów. Gdy się urodziłaś, oddano cię w ręce dwóch czarownic, żeby opiekowały się tobą do osiągnięcia dojrzałości. Po dwudziestych pierwszych urodzinach miałaś przejść pod naszą ochronę i przejąć tron.
– A co jeśli jesteście w błędzie?
– Nie jesteśmy. – Mads popatrzył na mnie twardo, przez co zupełnie nieświadomie się wyprostowałam.
– Ale co jeśli, tamci mieli rację? Jeśli ten wasz świat nie potrzebuje przywództwa.
– Jeśli Asern nie obejmie tronu, to magia rozsadzi Indrię od środka. – Emili popatrzyła na mnie smutno. – Już to przerabialiśmy. Cara, my wszyscy tutaj jesteśmy znacznie starsi. Widzieliśmy już co się może stać, gdy nikt nie zapanuje nad magią. Poza tym, ta moc sama sobie wybiera kto będzie jej panem.
– Tak się dzieje od tysięcy lat i to, że coś ci się nie podoba, nie oznacza, że to się zmieni. – Mads wstał z fotela. Odwrócił się w stronę moich współlokatorek i uśmiechnął się krzywo. – Wasza misja dobiegła końca. Możecie się ładnie pożegnać i wypieprzać z mojego domu.
Widziałam tylko jak Amy zrobiła się czerwona na twarzy i zapewne chciała się rzucić na niego z pazurami, ale Em przytrzymała ją za rękę i pokręciła przecząco głową. Obie podeszły do mnie sztywno, a ja mimo wszystko poczułam przemożny żal. Nieważne kim były. Dla mnie były przyjaciółkami, nie wyobrażałam sobie, jak mogę przejść przez cokolwiek bez nich. Kiedy mnie przytuliły, zaczęłam płakać.
W jednym momencie stały tuż przede mną, a gdy mrugnęłam, już ich nie było. Po prostu zniknęły.
Otarłam rękawem łzy, starając się zapanować nad szlochem, dławiącym moje gardło.
– Zbierajcie się. Za pół godziny wyruszamy.
Spojrzałam zdezorientowana na Madsa, ale on tylko mnie wyminął i odszedł. Wszyscy z ociągnięciem wstali ze swoich miejsc, a blondynka westchnęła głośno.
– Cara, chodź. – Skinęła na mnie ręką i uśmiechnęła się przyjaźnie. – On jest... Trudny. Z czasem idzie przywyknąć, a nawet można go polubić. – Chwyciła moją dłoń, po czym pociągnęła za sobą.
– Nie lubi mnie. Prawda? – zapytałam, choć wcale nie wiedziałam po co, skoro to było oczywiste.
– Nie lubi Aserenów. Może gdybyście spotkali się w innych okolicznościach. – Wzruszyła ramionami.
– Dlaczego? – Nie potrafiłam odpuścić tego tematu.
Wydawało mi się, że odpowiedź jest istotna. Wręcz byłam przekonana, że to może zmienić wszystko, choć nie miałam pojęcia, co mogę usłyszeć.
– Kiedyś jeden z Aserenów zaklął nasze dusze w kryształach i w ten sposób zmusił nas do służenia wam.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, jakbym co dopiero wypłynęła na powierzchnię. Mads uważał, że to zarówno moja winna jak i każdego, kto został przez nich nazwany Aserenem. Tylko ja nie miałam o tych sprawach zielonego pojęcia. A już na pewno nie zmuszałabym nikogo, żeby mnie chronił, służył, czy co oni mieli robić. Jak można było zabrać komuś duszę i uwięzić ją w kamieniu dla własnych korzyści? Nie byłam w stanie tego pojąć.
– Gdzie są te kryształy?
– Nie wiem, ale pewnie jak przekażą ci tron, to je dostaniesz. – Clara uśmiechnęła się słabo. Wyglądała, jakby się pogodziła z faktem, że ktoś ma jej duszę, ale mi się to w ogóle nie uśmiechało. – Polecisz z Madsem. Jedyny jest ognistym, a na zewnątrz jest bardzo zimno. Mogłabyś zamarznąć.
– Ognistym? – Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, wpatrując się w blondynkę, która wyciągała z szafy gruby sweter.
– Yhmm... – mruknęła i podała mi ciepłe ubranie. – Ja i Ewan jesteśmy lodowymi Smokami, Tilda to elektryk, a Matt i Lucas są związani z ziemią.
– Wolałam chyba nie wiedzieć – bąknęłam pod nosem, na co Clara się zaśmiała.
– Będzie dobrze. Wszystkiego się nauczysz.
Nawet się nie spostrzegłam, a trzydzieści minut minęło. Znów stałam w salonie, wpatrzona w swoje dłonie, zastanawiająca się, jak mogło do tego dojść. Z zamyślenia wyrwało mnie nagłe poruszenie gdzieś w korytarzu. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam półnagiego bruneta, który zmierzał w moją stronę. Wcisnął mi w dłonie jakiś pakunek, po czym bez słowa popchnął w stronę holu. Gdy stanęłam przed drzwiami objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, tak że przylegałam plecami do jego ciała. W kolejnej sekundzie lecieliśmy pomiędzy drzewami.
Początkowo byłam przerażona i usilnie zaciskałam powieki. Słyszałam miarowe uderzenia skrzydeł w powietrzu i czułam zapach mrozu, ale nie było mi zimno. Ciepło promieniujące od Madsa, skutecznie mnie rozgrzewało. Gdy w końcu otworzyłam oczy, oniemiałam. W dole widziałam pojedyncze domy, gdzieś na prawo majaczyła szmaragdowa zieleń, która przypominała zamarznięte jezioro. Na lewo, gęsto rosły drzewa w kolorze bieli, a tuż pod nami biegło stado czegoś, co przypominało konie, ale o zaskakującej barwie, bo czerń mieszała się z czerwienią i miały po dwa srebrne rogi.
Poczułam szarpnięcie i unieśliśmy się wyżej, tak że teraz już niczemu nie mogłam się przyjrzeć. Nawet nie wiedziałam gdzie są pozostali, byłam tylko ja i Mads. Uniosłam głowę, chcąc zobaczyć jak teraz wygląda. Twarz miał ludzką, ale pokrytą delikatną, czerwoną łuską i jego oczy też wyglądały inaczej. Był w nich ogień.
– Co? – Przestał się wpatrywać w przestrzeń przed sobą i spojrzał na mnie.
– Zastanawiam się, czy jeśli odzyskałbyś swoją duszę, nadal byłbyś takim dupkiem.
– Clara ci powiedziała? – Uśmiechnął się krzywo. – Tak, byłbym.
Nie odezwałam się już więcej, bo przed nami zamajaczyło coś, co przypominało największą budowlę, jaką kiedykolwiek widziałam. Brunet obniżył lot i zwolnił, a ja poczułam ucisk w okolicach serca. Dopiero co przywykłam do myśli, że są inne rasy niż ludzie, a teraz musiałam pogodzić się z tym, że ja nie jestem człowiekiem.
Wylądowaliśmy na skalnym moście, a obok nas zaraz pojawili się pozostali. Przyglądałam się im przez chwilę i musiałam przyznać, że wyglądali bajecznie. W końcu nie na co dzień, widzi się magiczne istoty.
Przed bramą zmaterializował się ogromny potwór i automatycznie chciałam się cofnąć. Zapewne, gdyby nie nadal obejmujący mnie Mads, to uciekłabym. Stwór podszedł bliżej, po czym zmierzył każdego swym żółtym spojrzeniem. Przypominał trochę poskręcane drzewo bez liści, ale stokrotnie straszniejsze.
– Smoki – wychrypiał, a następnie pchnął bramę, której wrota otworzyły się na oścież, wpuszczając nas do środka.
Dopiero gdy znaleźliśmy się wewnątrz, brunet mnie puścił i wziął ode mnie pakunek, który okazał się górnymi częściami garderoby Smoków.
W zamku było ciepło, choć nie widziałam nigdzie niczego, co mogłoby świadczyć o jakimś ogrzewaniu. Przeszliśmy do sali, w której znajdował się tron i żadnej żywej duszy. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że z bocznego wejścia, wyłoni się mój sobowtór.
Otworzyłam usta i po prostu się na nią gapiłam. Wyglądała identycznie jak ja, tylko że ona miała na sobie długą, bladozłotą suknię, delikatny makijaż i biżuterię, na którą nigdy bym nie zarobiła. Spojrzałam zdezorientowana na Madsa, który wyglądał na równie zaskoczonego, co ja.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie do mnie, co wydało mi się przerażające. Zaplotła dłonie przed sobą, a wzrok przeniosła na Smoki.
– Zostawcie nas same. – Zdecydowanie zabrzmiało to jak rozkaz, a nie jak prośba.
Początkowo nikt się nie ruszył, ale po chwili usłyszałam kroki. Miałam ochotę wybiec za nimi, albo chociaż krzyknąć, żeby mnie nie zostawiali, ale nie zrobiłam nic. Stałam i gapiłam się na... Siebie. Ona znów się do mnie uśmiechnęła i choć w jej oczach widziałam życzliwość, to cholernie się bałam.
– Przykro mi, że to wszystko cię spotkało – zaczęła nieznajoma i podeszła bliżej. – Ale cieszę się, że mimo niebezpieczeństwa, nikt cię nie skrzywdził.
– Nie rozumiem o czym mówisz – wyszeptałam, wpatrując się w jej twarz.
– Nie jesteś Aserenką. Jesteś zwykłym człowiekiem, choć posłużono się tobą, żeby odwrócić uwagę ode mnie. Mam na imię Caliope. Urodziłyśmy się tego samego dnia, a za pomocą zaklęcia sprawiono, że wyglądamy identycznie.
– Czy oni wiedzą? – zapytałam ze łzami w oczach, a ona pokręciła przecząco głową.
– Musieli wierzyć, że to ty jesteś następczynią, ale nie mieli pojęcia jaka jest prawda.
– I co teraz ze mną?
– Możesz wrócić do swojego życia, albo możesz zacząć nowe tutaj. Wybór należy do ciebie. – Już otwierałam usta, na co ona uśmiechnęła się szeroko, jakby czytała mi w myślach. – Mam księgę czarów i jest tam zaklęcie na wymazanie pamięci, ale też takie, które spowoduje, że będziesz mogła żyć wśród nas. Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić.
– Chciałabym, żebyś zwróciła wolność Smokom. – Przygryzłam dolną wargę, czekając na jej odpowiedź.
– Oby był tego wart. – Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wyszła.

Przez dwa lata od spotkania Aserenki o imieniu Caliope, w moim życiu wiele się zmieniło. Uwierzyłam w magię, w istnienie różnych światów i ras. Zresztą, moja obecność też miała duży wpływ na inne życia. Co prawda Emili i Amy widywałam sporadycznie, ale za to zaprzyjaźniłam się z Clarą i Tildą. A już zupełnie przewróciłam świat Madsa do góry nogami. Początkowo nie był zadowolony z tego, że chcę przemeblować dom, ale na jego nieszczęście, po ślubie miałam do tego pełne prawo.
Stałam w holu naszego domu, tuż przy schodach i czekałam, aż mój mąż w końcu wejdzie do środka. Gdy tylko otworzył drzwi, po plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz. Nie widzieliśmy się kilka dnia, ale mimo to, nie biegłam mu na spotkanie. W końcu wszedł w łunę bladego światła i mogłam się przyjrzeć jego twarzy. Wyglądał na strasznie zmęczonego.
Uśmiechnęłam się do niego, ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu, tylko przyglądał mi się uważnie. Nie zdziwił mnie tym w ogóle. Przywykłam do jego trudnego charakteru.
– Nie śpisz – stwierdził rzecz oczywistą, po czym odwiesił skórzaną kurtkę na wieszak. – A powinnaś.
Uśmiechnęłam się szeroko na myśl, że Mads nadal ma nadzieję, że podporządkuję się jego zasadom. Powinien się cieszyć, że zgodziłam się zamieszkać w Indrii i nauczyłam się tutaj żyć.
– I tak bym nie zasnęła. – Wzruszyłam ramionami i przyglądałam się, jak wyciąga coś z kieszeni kurtki, po czym podchodzi do mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, aż zaparło mi dech. – Tęskniłam.
Mads nic nie odpowiedział, tylko patrzył na moją twarz, a następnie przeniósł wzrok na już widoczny brzuszek. Uśmiechnął się delikatnie i położył na nim dłoń, a gdy na powrót spojrzał mi w oczy, widziałam w nich miłość, radość, dumę.
– Mam coś dla niego. – Uniósł dłoń, w której trzymał pluszowego kota.
– Albo dla niej. – Przygryzłam dolną wargę, wzięłam od niego maskotkę i pogłaskałam mój brzuch. – Myślę, że to będzie dziewczynka.
Uniosłam głowę, chcąc sprawdzić reakcję męża. Nadal lekko się uśmiechał, aż nieświadomie wstrzymałam oddech. Mads delikatnie dotknął mojej twarzy, gładził policzki opuszkami palców, kciukiem obrysowywał kontur ust, zupełnie jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu jestem, że jestem z nim. Jedną dłonią wsunął kosmyk włosów za moje ucho, a drugą zjeżdżał po plecach, żeby zatrzymać ją na ich dole i przyciągnął mnie bliżej siebie. Przymknęłam powieki i wspięłam się na palce, chcąc wyjść na spotkanie ustom męża. Poczułam gorący oddech na twarzy, a po plecach znów przebiegł mi przyjemny dreszcz. Zanim mnie pocałował, uśmiechnęłam się lekko, bo wiedziałam, że znalazłam idealne miejsce dla siebie, u boku najwspanialszego mężczyzny.

A teraz pozostało nam czekać na narodziny naszego maleństwa i cieszyć się sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz