– Za godzinę
powinniśmy być na miejscu – poinformowałam, wzdychając już nieco poirytowana.
– Tylko zadzwoń, jak już dojedziecie. – Usłyszałam
znów to samo, przez co miała ochotę krzyczeć.
– Po co mam
dzwonić, skoro ty robisz to co pół godziny, choć wiesz, że jeszcze nie
dojechaliśmy.
– Nie zaczynaj, dobrze? Po prostu zadzwoń.
– Dobrze,
mamo. Zadzwonię. Pa. – Rozłączyłam się, po czym rzuciłam telefon do wnęki pod
radiem.
– Nie
rozmawia się przez komórkę, gdy się prowadzi – skwitowała moja młodsza siostra,
nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
– Gdybyś ty
odbierała od niej, nie dzwoniłaby do mnie – wyrzuciłam z siebie i zacisnęłam
palce na kierownicy, żeby przypadkiem nie walnąć Octavii w łeb, gdy wzruszyła
ramionami.
– Chce mnie
kontrolować, a ja nie mam zamiaru jej na to pozwalać. – Zrobiła balon z gumy,
po czym wciągnęła go i przeżuła. – Nie wiesz jak to jest, bo mieszkasz z ojcem.
– Przestań –
warknęłam. – Sama chciałaś zostać z mamą i Paulem. Poza tym masz siedemnaście
lat i ona ma pełne prawo do tego, żeby cię kontrolować.
– Dziewczyny...
– Margot wsadziła głowę między siedzenia i popatrzyła na nas niemal błagalnie.
– Przepraszam
– odparłam, uśmiechając się do niej delikatnie, a moja siostra znów wzruszyła
ramionami.
Przyhamowałam
nieco zbyt ostro, bo auto przed nami zaczęło skręcać, bez wcześniejszego
włączenia kierunkowskazu, ale co się dziwić skoro za kierownicą siedział
Christopher. Octavia spojrzała na mnie spode łba i już otwierała usta, ale ją
uprzedziłam.
– Zamknij się
– syknęłam, nawet na nią nie spoglądając. Wzięłam głęboki wdech i skręciłam za
samochodem Chrisa.
Jeszcze nawet
nie dojechaliśmy na miejsce, a ja już miałam dość tego wyjazdu. Chciałam
spędzić miło czas z przyjaciółmi, a za to dostałam do pilnowania młodszą
siostrę. Zdecydowanie nie było mi to na rękę, zwłaszcza, że nasze relacje
znacznie się pogorszyły, choć tak naprawdę nie widziałam dlaczego. Może Octi
przechodziła jakiś okres buntu, co wydawało się wysoce prawdopodobne zwłaszcza
po rewelacjach, jakie usłyszałam od mamy, ale nigdy nie zachowywała się tak
wobec mnie.
Istniała tez
inna opcja, która sugerowała, że Octavia czuła się przeze mnie porzucona, tylko
dlaczego pokazywała to dopiero teraz? Przecież już osiem lat nie mieszkałyśmy
razem i wydawało mi się, że przywykła do tej sytuacji. Ona została z mamą i jej
nowym mężem, a ja wyprowadziłam się do taty. Do cholery! Doskonale wiedziała,
że nie potrafiłam dogadać się z Paulem. Wszyscy bez wyjątku mieli już dość
naszych kłótni.
Odruchowo
spojrzałam we wsteczne lusterko i napotkałam spojrzenie Margo, które wyrażało
zaniepokojenie. Ona nie musiała nic mówić, żebym wiedziała, że myślała o tym
samym, co ja. Przyjaźniłyśmy się od dziecka i praktycznie się nie
rozstawałyśmy. Przesiadywałyśmy u mnie albo u niej, i to nieważne czy za dnia,
czy w nocy. Nawet gdy rodzice się
rozwiedli i na kilka miesięcy się wyprowadziłam, utrzymywałyśmy kontakt, a gdy
wróciłam, znów przesiadywałyśmy u siebie nawzajem. Porozumiewałyśmy się bez
słów i to w naszej przyjaźni było cudowne.
Jakieś
czterdzieści minut później dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam auto obok
Chrisa i wysiadłam, a razem ze mną Margot, tylko Octavia została w środku z
słuchawkami w uszach i wyglądało na to, że nie miała zamiaru ruszyć się z
miejsca. A i został jeszcze Kenneth, który i tak całą drogę przespał, a gdy
Margo trzasnęła drzwiami, tylko poprawił bluzę pod głową i spał dalej.
– Twój barat,
to ma coś z leniwca. – Zaśmiałam się do przyjaciółki, gdy szłyśmy w stronę
ganku, na którym pozostali już na nas czekali.
– Całą noc
grał. Gdy weszłam, żeby go obudzić, to się zdziwił, że już wyjeżdżamy, a on się
jeszcze nawet nie położył, więc wiesz... – Margo zrobiła swoją potępiającą
minę, na co ja tylko pokręciłam z rozbawieniem głową.
– Przynajmniej
nie warczy na ciebie. – Westchnęłam ciężko i wróciłam do szukania kluczy w
plecaku.
– To taki
głupi wiek, przejdzie jej.
– Oby,
inaczej ją uduszę. – Uśmiechnęłam się szeroko, bo znalazłam klucze. – I
zobaczysz, że nie pójdę za to siedzieć.
Wskazałam
głową Margo, żeby otworzyła drzwi, a sam wystukałam wiadomość do mamy, że
dotarliśmy na miejsce, po czym zanim zdążyła zadzwonić, wybrałam numer taty.
– Co jest, skarbie? – Usłyszałam po kilku
zbyt długich sygnałach.
– Jesteśmy,
auto też całe.
– Li, nie rób ze mnie wrednego ojca, co? – Zaśmiał
się do telefonu, a na moich ustach pojawił się szczery uśmiech.
– To jest ten
moment, kiedy powinnam zacząć zaprzeczać, żebyś poczuł się lepiej?
– Dokładnie. I nie rozumiem dlaczego jeszcze
tego nie robisz. – I znów ten jego śmiech. – Li?
– Tak? – Gdy
tylko usłyszałam tę szczególną nutkę w jego już poważnym głosie, wiedziałam o
co albo raczej o kogo chciał zapytać. Spojrzałam na siostrę, która szła w moją
stronę z miną „mam wszystko w dupie” i czekałam, aż tata znów się odezwie.
– Jest tam gdzieś Octi?
– Tata
dzwoni, przywitasz się chociaż? – Zasłoniłam mikrofon dłonią i popatrzyłam
pytająco na siostrę, która właśnie mnie mijała. Spojrzała mi w oczy, robiąc
balon z gumy, który po chwili pękł, a ona po prostu odeszła. Wzięłam głęboki,
uspokajający wdech, żeby nie złapać tej gówniary za włosy i uderzyć jej głową o
najbliższe drzewo. – Przykro mi, tato.
– Nie przejmuj się. – Mimo że próbował
powiedzieć to beztroskim tonem, to ja i tak wiedziałam, że obojętność Octavii
go zabolała. – Kocham was, bawcie się
dobrze.
– My ciebie
też. Do zobaczenia. – Przeciągnęłam palcem po ekranie, kończąc tym samym
połączenie.
Stałam w
miejscu, ściskając w ręce telefon. Musiałam ochłonąć, bo w innym przypadku
rozszarpałabym siostrę na strzępy. Przetarłam dłonią twarz, a następnie
rozejrzałam się po okolicy. Od ostatnich wakacji spędzonych właśnie tutaj,
chyba nic się nie zmieniło, no może drzewa były ciut większe, a w jeziorze
przybyło wody. Wpatrywałam się w pomost, a na moich ustach pojawił się nikły
uśmiech. Doskonale pamiętałam, gdy tata uczył mnie i Octavię pływać. Smarkula
załapała szybciej niż ja i do końca dnia się ze mnie naśmiewała, a gdy zapadł
zmrok, tata ustawił auto tak, aby reflektory oświetlały taflę wody. Trzęsłam
się z zimna, ale za nic nie chciałam wyjść. W końcu popłynęłam. Octi liczyła
wtedy pięć lat, a ja dziesięć i nie miałyśmy takich problemów w komunikacji,
ale wtedy też stanowiliśmy rodzinę – tata, mama, ja i moja młodsza
siostrzyczka. Po tamtych czasach zostały już tylko wspomnienia.
– Dlaczego
nikt mnie nie obudził? – Przeniosłam wzrok na Kennetha, który zarzucił mi rękę
na ramię i ziewnął.
– Bo spałeś
jak suseł. – Skrzywiłam się, gdy jego oddech podrażnił mój nos. – I umyj zęby,
bo wali ci z paszczy.
– Jak zwykle
miła i pełna taktu. – Nachylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek.
– Powiem
Margo, że mnie źle dotykasz. – Wysunęłam się spod jego ramienia, ale zdążył
musnąć moją skroń. Ruszyłam w stronę domu, a Kenn szedł za mną z głupkowatym
uśmiechem na ustach.
– Stwierdzi,
że skoro ona ma mieć przerąbane, to i ty.
Roześmiałam
się, bo tak faktycznie mogło być. Pomimo że wciąż sobie dogryzali, to
Margot i tak powtarzała, że lepszego
brata rodzice nie mogli jej spłodzić. I chcąc nie chcąc, musiałam przyznać jej
rację, bo Kenneth zawsze stał murem za Margo, a i z czasem za mną. Nawet nie
zauważyłam, kiedy zaczęłam traktować go jak brata.
W domu
towarzystwo zdążyło rozsiąść się na kanapie i fotelach, w ogóle się nie
fatygując, żeby pościągać płachty materiału, które chroniły meble przed kurzem,
światłem i czasem, choć to ostatnie oddziaływało na wszystko wokół, a
szczególnie na nas samych. Rozejrzałam się po obszernym pomieszczeniu i przy
okazji twarzach znajomych. Wszyscy wyglądali na wycieńczonych, ale co się
dziwić, skoro jechaliśmy przeszło cztery godziny.
Odłożyłam
plecak na blat wysepki, która oddzielała kuchnię od salonu, a jednocześnie
służyła za stół. Sprawdziłam włącznik światła oraz odkręciłam kurki w kranie,
ale tak jak myślałam i zapewniał tata – wszystko było wyłączone.
– Ma ktoś
latarkę? – rzuciłam przez ramię, przeglądając kuchenne szafki i szuflady. –
Zostawiłam swoją w samochodzie.
– Ja mam! –
zaszczebiotała Helena i zanurkowała do swojej torby, a gdy już znalazła to,
czego tak zawzięcie szukała, przybiegła do mnie jak pies do właściciela. –
Proszę.
– Dzięki. –
Wzięłam od niej latarkę, ale jakoś nie miałam ochoty odwzajemnić przesłodzonego
uśmiechu.
Ta dziewczyna
działała mi na nerwy, a jak głębiej się nad tym zastanowić, to chyba mogła
konkurować z Octavią. Helena niby nic mi nie zrobiła, w sumie to jej nie znałam
zbyt dobrze, ale ciągłe próby wkupienia się w nasze łaski, doprowadzały mnie i
Margo do białej gorączki. Może reprezentowała sobą coś więcej niż cycki i
tyłek, ale jak na razie, to skrupulatnie to ukrywała. Gdyby nie fakt, że John
się z nią spotykał i to od przeszło roku, w ogóle nie zamieniłabym z nią
słowa... nigdy...
– Li! –
Kenneth wyszedł z łazienki ze szczoteczką w ustach. – Nie ma wody.
– Przecież
wiem, głupku. – Uniosłam teatralnie oczy do nieba. – Ale skoro się tym
zainteresowałeś, to idziesz ze mną do piwnicy.
– Przecież
tam na pewno są pająki. – Kenn skrzywił się lekko, a ja uśmiechnęłam się
szeroko.
– Właśnie
dlatego cię zabieram. Rzucę cię na pożarcie, a sama nawieję. – Mimo że Kenneth
nie wyglądał na zadowolonego z mojego pomysłu, to posłusznie poszedł za mną.
Akurat w kwestii tych małych kurwiszczy mieliśmy takie samo zdanie, czyli oboje
się ich panicznie baliśmy, choć on publicznie by się do tego nie przyznał.
Schodziłam
powoli po schodach, jedną ręką podtrzymując się ściany, a drugą trzymając
latarkę i oświetlając sobie drogę. Kenn natomiast dosłownie się do mnie
przyczepił, chwytając za moją koszulkę. Pokręciłam tylko z rozbawieniem głową i
brnęłam dalej w egipskie ciemności.
– Li? –
zaczął szeptem, jakby w tej piwnicy mogło nas coś usłyszeć.
– No? –
mruknęłam zbyt skupiona na tym, gdzie stawiałam stopy, niż na tym, co chciał mi
powiedzieć.
– Octavia ma
chłopaka? – Zatrzymałam się gwałtownie, a on przez to na mnie wpadł. Zamrugałam
lekko oszołomiona, po czym naprawdę powolutku się okręciłam.
– Zabujałeś
się w mojej siostrze?! – syknęłam, świecąc mu latarką prosto w oczy.
– No weź
się... – jęknął, próbując zasłonić dłonią światło. – Tylko pytam...
– Nie łżyj mi
tu! – zażądałam i nawet mi się nie śniło, żeby odpuścić jego oczom. – Ona nie
jest pełnoletnia! A ja już wiem, co ci chodzi pod tą rozczochraną kopułą!
– Liana. –
Głos Kennetha nagle przestał być jęczący, za to stał się twardy i pewny.
Chwycił moją dłoń, w której trzymałam latarkę i skierował ją w dół, dzięki
czemu w ciemnościach widzieliśmy swoje twarze. Moje serce na moment dosłownie
zamarło, bo prawie nigdy nie widywałam takiej powagi na twarzy przyjaciela. –
Musiałbym być skończonym kretynem, gdybym chciał zaliczyć Octi. Przecież
pamiętam, gdy uczyła się jeździć na rowerze. Ba! Sam za nią biegałem, bo tobie
się nie chciało.
– Do czego
zmierzasz? – Zmrużyłam podejrzliwie oczy, przyglądając mu się badawczo.
– Lubię ją.
Zawsze lubiłem, a jakiś czas temu dotarło do mnie, że każdą napotkaną
dziewczynę porównuję właśnie do Octavii... – Przez jego twarz przebiegł jakiś
dziwny grymas, którego wcześniej nie widywałam.
– Ty naprawdę
się w niej zadłużyłeś – stwierdziłam, jeszcze bardziej zszokowana niż na
początku tej dziwnej rozmowy. Przyjaciel przytaknął mi z ociągnięciem i patrzył
na mnie tak, jakby oczekiwał co najmniej błogosławieństwa. Chociaż z drugiej
strony, to był Kenneth, znałam go przecież od dzieciaka. Wypuściłam głośno
powietrze i wzruszyłam ramionami, a on się szeroko uśmiechnął. – Dobra, ale
pamiętaj, jeśli się dowiesz, że Octi chce nas wszystkich wymordować we śnie,
masz na nią donieść.
Odwróciłam
się plecami do przyjaciela i przesunęłam snopem światła po ścianie w
poszukiwaniu bezpieczników.
– Co wy tam
tak długo robicie?! – Margot stała na schodach i dosłownie darła się do nas,
jakbyśmy znajdowali się przynajmniej dziesięć kilometrów dalej.
– Walczymy ze
zgrają gnomów! – odkrzyknął Kenneth, a ja tylko przewróciłam oczami, bo już
wiedziałam, co będzie dalej. – Chcą odzyskać swoją królową! Margo Upierdliwa
Wielka Dupa Trzecia!
– Wal się,
dupku!
Czekały mnie
długie dwa tygodnie wakacji, gdzie
mogłam tylko pomarzyć o odpoczynku w
spokoju. Nie dość, że byłam skazana
na obrażoną Octavię, to jeszcze na ciągłe pyskówki mojego ulubionego
rodzeństwa, choć po nich mogłam się tego spodziewać. Zawsze jednak pozostawała
mi nadzieja, że Kenn jakoś dotrze do mojej siostry i odczepi się od Margot,
tylko wtedy ona będzie próbowała poderwać Christophera, John z Heleną zajmą się
sobą w sposób, o którym nawet nie chciałam myśleć, a ja zostanę na lodzie. Tak...
wakacje zapowiadały się wprost zajebiście.
Cofnęłam rękę
z latarką i niemal podskoczyłam z radości, bo na ścianie zamajaczyła upragniona
skrzynka z bezpiecznikami. Szybkim krokiem przemierzyłam odległość dzielącą
mnie od elektryczności i energicznym ruchem otworzyłam drzwiczki. Przebiegłam
wzrokiem po każdym oznaczeniu, aż w końcu z szerokim uśmiechem na ustach
przesunęłam kilka tych cholernych pstryczków ku górze. Rozejrzałam się po
suficie, ale nadal tkwiliśmy w ciemnościach. Przeniosłam pytające spojrzenie na
Kennetha, na co on tylko wzruszył ramionami.
– A włączyłeś
światło, czy raczej cały czas trzymasz się mojego tyłka? – Uniosłam wysoko
brwi, a on wyszczerzył się, po czym wepchnął szczoteczkę do buzi i ruszył w
kierunku włącznika.
– Voilà! –
krzyknął uradowany, gdy jasne światło oślepiło zarówno mnie, jak i jego.
Uśmiechnęłam
się półgębkiem, wyłączyłam latarkę i wskazałam głową na kilka rur, z których
dumnie wyrastały jakieś pokrętła. Kenneth podszedł do nich z potężną zmarszczką
na czole, która świadczyła o niezwykłej konsternacji. Obejrzał wszystko z
każdej strony, dwa razy kopnął jedną z rur czubkiem buta, po czym przekręcił
jeden zawór i ruszył w stronę schodów, a tuż za nim szłam ja. Wdrapaliśmy się
na górę, zawierając po drodze umowę, że rozmowa z piwnicy pozostanie między
nami, a jeśli Margo się o czymś dowie, to mnie rodzony ojciec nie pozna, i choć
to były pogróżki bez pokrycia, to obiecałam mu, że się nie wygadam. Poza tym aż
za dobrze wiedziałam, jak w takiej sytuacji zachowałaby się moja przyjaciółka,
czyli pierwsze co by zrobiła, to opowiedziała o wszystkim Octavii, ta z kolei
obraziłaby się na cały wszechświat, a Kenneth czułby się jak zbity pies, więc
tak, chciałam zachować wszystko tylko i wyłącznie dla siebie.
W kuchni
odkręciłam jeden z kurków przy zlewie, coś zacharczało, zadudniło, kilka razy
strzeliło, aż w końcu popłynęła woda. Przybiłam przyjacielowi żółwika, a on
zniknął za drzwiami łazienki, zapewne dokończyć mycie zębów.
Omiotłam
spojrzeniem salon, ale nigdzie nie dostrzegłam mojej siostry. Podeszłam do
Margot, która wydawała polecenia co do sprzątania i przy tym sama ściągała
materiał z fotela.
– Gdzie
Octavia? – Szarpnęłam białą tkaninę, która leżała na niskiej ławie.
– Na górze –
sapnęła, a po chwili kichnęła. – O mało co, a nie dostałam w twarz drzwiami.
Przygryzłam
wewnętrzną stronę policzka i spojrzałam w kierunku schodów prowadzących na
piętro. Zrobiłam głęboki wdech, postanawiając porozmawiać z siostrą i przy tym
się nie zirytować, co zapewne graniczyło z cudem.
Na górze
znajdowały się trzy pokoje, z czego tylko przy jednym zamknięto drzwi, a
znaczyło to tyle, że właśnie tam siedziała Octi. Weszłam do środka i się nie
pomyliłam, bo blondynka leżała na dużym łóżku ze słuchawkami w uszach i
wzrokiem wbitym w komórkę. Przysiadłam na skraju materaca, ale nawet nie
zauważyła mojej obecności. Szturchnęłam ją w nogę, a gdyby spojrzenie mogło
zabijać, to zostałaby ze mnie kupka popiołów.
– Co? –
Wyciągnęła jedną słuchawkę, ale trzymała ją w gotowości, żeby tylko umieścić ją
z powrotem w uchu.
– Pomogłabyś
posprzątać. – Naprawdę starałam się, żebym nie zabrzmiała, jakbym miała do niej
pretensje, czy o coś ją oskarżała, ale po jej wyrazie twarzy wnioskowałam, że
wszystko co powiem, tak odbierze.
– Nie
chciałam tu przyjeżdżać, więc nie mam zamiaru sprzątać. – Zacisnęła zęby, a ja
pięści.
– Z tatą też
nie chciałaś zostać.
– Nie jestem
już dzieckiem, które trzeba pilnować – wydusiła, patrząc mi prosto w oczy.
– Octi, do
cholery, chciałaś spędzić dwa tygodnie sama? – Patrzyłam na nią i nie
dowierzałam.
– Nie twój,
pieprzony, interes – syknęła i chciała włożyć słuchawkę do ucha, ale chwyciłam
za jej nadgarstek.
– Przecież
wiesz, że nie mogłaś jechać z mamą i Paulem. – Rzuciła mi pogardliwe
spojrzenie, wyrwała rękę i znów zajęła się swoim telefonem.
Przetarłam
dłońmi twarz, po czym po prostu wyszłam. Jeśli ona chciała zachowywać się tak
przez cały czas, to od razu mógł mnie ktoś zastrzelić. Z każdą kolejną chwilą,
coraz poważniej zastanawiałam się nad spaniem w salonie, a nie z nią w jednym pokoju.
Może nawet wolałabym pokój z Chrisem i Kennethem niż z własną siostrą, ale z
drugiej strony nie mogłam zostawić Margot samej.
Pogrążona w
ponurych myślach zeszłam na dół, aby pomóc reszcie w doprowadzaniu domu do
stanu używalności. Niestety było gorzej niż nam się wydawało na początku, przez
co porządki skończyliśmy późnym popołudniem, ale nawet to nie przeszkodziło nam
w oficjalnym rozpoczęciu wspólnych wakacji. Zaledwie pół godziny później
siedzieliśmy wszyscy przy ognisku i smażyliśmy kiełbaski, popijając przy tym
piwo. Nawet Octawia wyszła do nas, a co najważniejsze – nie stroiła fochów.
Usiadła z dala ode mnie, ale przynajmniej na chwilę zapomniała o swoim
telefonie, bo Kenneth zajął ją rozmową.
Po kilkunastu
opróżnionych butelkach już wszystkim szumiało w głowach, a wtedy Christopher
włączył muzykę w samochodzie i porwał Margo do tańca. Zawsze uważałam ich za
idealną parę, zresztą tak samo jak cała nasza paczka, ale tylko Chris tego nie
zauważał, no chyba że wypił trochę, bo wtedy dosłownie nie odstępował mojej
przyjaciółki na krok.
Przeniosłam
wzrok na Helenę, która siedziała na kolanach Johna, a po chwili na siostrę i
Kennetha. Wyciągnęłam się na krześle, krzyżując nogi w kostkach. Przez jedną,
krótką chwilę żałowałam, że pozostawałam sama, ale gdy tylko przypomniałam
sobie pieczenie policzka i maskowanie siniaka toną pudru, uczucie żalu
zniknęło. Wzięłam głęboki wdech i pociągnęłam łyk piwa. Tak zdecydowanie było
lepiej. Nie potrzebowałam fałszywej miłości.
Zmarszczyłam
brwi, bo coś usłyszałam. Skupiłam się na dźwięku, który zdawało się, że nie
posiadał swojego źródła; dochodził zewsząd i stawał się coraz głośniejszy, a do
tego nieprzyjemny. Zupełnie jakby otoczyło nas mnóstwo pszczół i z każdą
kolejną sekundą ich przybywało. W pewnym momencie ten uciążliwy dźwięk
zagłuszył nawet muzykę. Każdy rozglądał się dookoła w poszukiwaniu wyjaśnienia,
ale takiego nie znalazł.
W jednej
sekundzie irytujące brzęczenie zakończyło się hukiem i serią rozbłysków, które
rozchodziły się falami po niebie, aż docierały do ziemi, niosąc ze sobą
podmuchy powietrza. Na krótką chwilę w domu zrobiło się jasno, po czym
usłyszałam pękanie szkła. W autach reflektory również się zaświeciły, żarówki
strzeliły i zgasły. Zapanowała martwa cisza, mącona jedynie naszymi przyśpieszonymi
oddechami.
Zerwałam się
z krzesła, przy okazji je przewracając i pobiegłam do domu. Przesunęłam
włącznik światła, ale lampy nie zareagowały. Przeszłam przez salon do części
kuchennej, a pod moimi butami chrzęściły kawałki szkła. Odnalazłam po omacku latarkę,
którą dała mi Helena, lecz i tu żarówka pękła. Wyszłam na zewnątrz, gdy Chris
wysiadał akurat z auta.
– Akumulator
siadł – zakomunikował, a ja z kieszeni spodenek wyciągnęłam swoje kluczyki i je
mu rzuciłam.
– Wszystkie
żarówki szlag trafił, nawet latarka nie działa. – Podparłam ręce na biodrach,
czekając aż Christopher do nas wróci.
– Też padł. –
Przyjaciel wzruszył ramionami i oddał mi kluczyki. – A w domu jest prąd?
Najwyżej się coś pomyśli, żeby podładować.
– Nie wiem.
Światła nie ma, a do piwnicy nie zejdę po ciemku, bo sobie kark skręcę. –
Przygryzłam wargę, ale po chwili uświadomiłam sobie, że przecież mój telefon
miał latarkę. Przez chwilę siłowałam się ze sobą, żeby wyciągnąć komórkę z
kieszeni, ale gdy okazało się, że i ona nie działała, mój entuzjazm się
ulotnił. – Padła. A wasze?
Każdy bez
wyjątku sprawdził swój telefon, ale żaden nie dawał znaku życia.
– Widzieliście?
– Helena zmrużyła oczy, wypatrując czegoś pomiędzy drzewami. – Chyba coś tam
jest.
– Raczej za
dużo wypiłaś – skwitował John i zaczął się podnosić, czym zmusił Helenę do
wstania z jego kolan.
Zgarnęłam
kilka butelek z ziemi, żeby wrzucić je do skrzynki, która stała nieopodal
ogniska, ale zatrzymałam się w pół kroku, bo dostrzegłam ruch w miejscu, w
które tak zawzięcie wpatrywała się Helena. Gdy chmury przesunęły się na niebie,
a nikły blask księżyca padł na postać między drzewami, moje serce o mało nie
wyrwało się z piersi, i to z głośnym krzykiem.
– Uciekajcie
– wyszeptałam, nie spuszczając wzroku z intruza, który trzymał w dłoniach broń.
– Co? –
Margot zatrzymała się tuż obok mnie.
– Uciekajcie!
– wrzasnęłam w momencie, gdy rozległ się pierwszy strzał.
Wszystko
działo się błyskawicznie. Biegłam przed siebie ile tylko miałam sił, co chwilę
spoglądając przez ramię, czy ten koleś nie deptał mi po piętach. Nawet nie
zarejestrowałam momentu, w którym znalazłam się całkowicie sama pośrodku
ciemnego lasu. W jednej chwili widziałam przed sobą Octavię, a z boku Kennetha,
żeby w kolejnej sekundzie stracić oboje z oczu.
Opadłam na
ziemię za zwalonym pniem i oparłam się o niego plecami. Serce waliło w mojej
piersi jak oszalałe, a płuca piekły niemiłosiernie, żądając dostatecznej ilości
tlenu do funkcjonowania, ale mój oddech stał się na tyle płytki i urywany, iż
niewykluczonym było, że się uduszę.
Po kilku
próbach, w końcu udało mi się nad sobą zapanować. Zamrugałam kilkukrotnie,
chcąc wyostrzyć obraz, który w tych warunkach wydawał się jedna, ciemną plamą
barw. Wyjrzałam zza pień, ale nikogo nie widziałam. Przetarłam twarz dłońmi,
jednocześnie starając się wychwycić jakikolwiek dźwięk. Nie słyszałam już
żadnych wystrzałów, ani też krzyków. W lesie znów panowała cisza, a ja poczułam
pod powiekami pieczenie. Nie liczyłam ile razy ten ktoś strzelił i nie
wiedziałam czy kogoś trafił. Miałam tylko nadzieję, że wszystkim udało się
uciec i ten wariat ich nie znalazł.
Siedziałam na
ziemi z podciągniętymi kolanami do piersi, zastanawiając się, co powinnam
zrobić dalej. Tata zadbał o to, żebym wiedziała co robić w sytuacjach
zagrażających życiu, w końcu pracował w wojsku, więc znał się na tym jak mało
kto, ale skąd mógł wiedzieć, że w takim momencie mój mózg się wyłączy i każe
radzić sobie samej?
Przymknęłam
na moment oczu i wciągałam powietrze nosem, żeby przetrzymać je w płucach, a
następnie powoli wypuścić ustami. Powtórzyłam tę czynność kilka razy, aż
zaczęłam się uspokajać. Bezwiednie oblizałam suche wargi i podniosłam się na
nogi. Musiałam znaleźć przyjaciół, a przede wszystkim Octavię. W samochodzie
leżał klucz do kół, który mógł posłużyć do samoobrony, jeśli koleś nie
mierzyłby do mnie z broni, a najlepiej, gdyby stał tyłem. A jeśli udałoby mi
się obejść dom, to mogłabym dotrzeć do miasteczka, a tam znalazłabym pomoc.
Tak, mój plan był idealnie do bani, ale do głowy nie wpadł mi żaden
inny, więc zmusiłam się do ruszenia się z miejsca, co okazało się niezwykle
trudne, bo moje nogi w ogóle nie chciały ze mną współpracować.
Powoli
przesuwałam się w stronę, z której przybiegłam, a w moim sercu zatliła się
głupia iskierka nadziei, że psychol sobie poszedł i dom stanowił bezpieczne
miejsce. Objęłam się ramionami, a przy każdym kroku nasłuchiwałam, czy na pewno
nikt nie czaił się w ciemnościach. Na nawet najcichszy dźwięk moje mięśnie
spinały się boleśnie, a oddech wiązł w płucach i tylko cudem dotarłam do
miejsce, w którym stał dom, nie uciekając w popłochu.
Przykucnęłam
przy jednym z drzew i obserwowałam drzwi wejściowe, które były otwarte na
oścież. W głowie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, bo nie potrafiłam sobie
przypomnieć, czy zamykałam je za sobą. Wzięłam głęboki wdech, po czym
przeniosłam spojrzenie na miejsce, gdzie zrobiliśmy ognisko, które ktoś
zagasił. Krzesła leżały poprzewracane, butelki walały się na ziemi tak samo jak
kiełbaski i chleb. Jednak z ulgą przyjęłam, że nie widziałam ani siostry, ani
przyjaciół, co oznaczało, że musieli uciec. Chwyciłam się tej myśli kurczowo i
podniosłam się, ale nim zrobiłam krok, poczułam dłoń na ustach i uścisk w
pasie. Próbowałam się wyrwać, ale ten ktoś bez większego wysiłku podniósł mnie,
po czym wycofał się głębiej w las.
– Nie zrobię
ci krzywdy – wyszeptał męski głos tuż przy moim uchu, a ja znieruchomiałam.
Zamrugałam, chcąc powstrzymać wciąż napływające do oczu łzy, ale z marnym
skutkiem. – Rozumiesz mnie?
Skinęłam
głową na tyle, na ile pozwalała mi jego ręka i kłębiący się we mnie strach.
Chwilę trwaliśmy w bezruchu, gdy on wciąż przyciskał mnie do swojego ciała.
Przełknęłam z trudem ślinę i chwyciłam za jego rękę, chcąc odciągnąć ją od ust,
bo zaczynało brakować mi tchu.
– Puść mnie,
proszę – wyjąkałam przez łzy, gdy w końcu zabrał dłoń.
– Ciii... –
Usłyszałam znów przy uchu. – On tam nadal jest.
Otworzyłam
usta, ale nic nie powiedziałam, bo w progu pojawiła się postać. Gapiłam się
tępo i nawet nie wiedziałam na kogo, bo z pewnością nie na zwykłego wariata
biegającego z wiatrówką i strzelającego do ludzi. Ten ktoś miał na sobie
kombinezon, którego jeszcze nigdy nie widziałam, a przecież doskonale znałam
umundurowanie naszych wojsk – w końcu całe życie mieszkałam z żołnierzem pod
jednym dachem. Intruz skrywał twarz za dziwnym kaskiem, a w dłoniach trzymał
broń, która przypominała taką z gier Kennetha, a nie używaną w realnym świecie.
I dźwięk wystrzału był zupełnie inny, niż pistolety, z których strzelał ojciec.
Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam?
Obcy zniknął
w mrokach domu, a ja powoli odwróciłam głowę. Niemal pisnęłam, gdy zobaczyłam
obok siebie niemal identyczny kask, jaki posiadał tamten psychopata. Zadrżałam
mimowolnie, a moje serce znów podjęło szaleńczy galop.
– Zaraz
zwymiotuję – wyszeptałam, a wtedy on zabrał rękę z mojego pasa i stanęłam
pewniej na nogach.
Pochyliłam
się, opierając dłoń o najbliższe drzewo i wzięłam kilka głębokich wdechów. Nim
zdążyłam zupełnie spanikować, rzuciłam się przed siebie z nadzieją, że jeden z
mężczyzn mnie nie zauważy, a drugi nie złapie. Uświadomiłam sobie, jak błahe
były to nadzieję, gdy ostry ból przeszył moje udo, a twarzą zaryłam w liściach.
Przekręciłam się na plecy i chwyciłam za nogę, ale tylko sprawiłam sobie tym
więcej cierpienia. Zacisnęłam zęby, starając się odczołgać jak najdalej. Krew
spływa po mojej skórze i skapywała na ziemię, przez co znów zaczęłam płakać.
Dopiero gdy
nastała cisza, a nade mną stanął jeden z mężczyzn, dotarło do mnie, że
strzelali do siebie nawzajem. Podniosłam głowę, chcąc sprawdzić, z którym
przyszło mi się mierzyć i odetchnęłam z ulgą, gdy ten przede mną zarzucił broń
na plecy, żeby bez słowa podnieść mnie z ziemi.
– W bagażniku
mam apteczkę. – Wskazałam drżącą dłonią na terenówkę ojca.
– Mówiłem, że
nie zrobię ci krzywdy. Widziałaś go. – W głosie mojego obrońcy wyraźnie
pobrzmiewała złość. – Wy ludzie jesteście naprawdę głupi.
Zamrugałam
zdezorientowana, gdy postawił mnie na nogi. Wpatrywałam się w niego, nie
rozumiejąc, co miał na myśli, a może po prostu nie chciałam przyjąć do
wiadomości tego, co podsuwał mi umysł. Z jednej strony mogłam zrzucić moje
domysły na wypity alkohol, ale z drugiej adrenalina, która wciąż krążyła w
moich żyłach, sprawiła, że zupełnie wytrzeźwiałam.
– Kim jesteś?
– Głos mi się załamał i jęknęłam, gdy cofnęłam się o krok.
– Krwawisz –
rzucił, zupełnie ignorując moje pytanie. Otworzył bagażnik, po czym po prostu
mnie w nim posadził. Chwycił czerwone pudełko i wysypał jego zawartość.
– Kim jesteś?
– powtórzyłam, zaciskając dłonie w pięści. – Bo domyślam się, że nie
człowiekiem. A tamten? I czego chciał? Czego ty chcesz?
– Za dużo
pytań. – Odwrócił głowę w moją stronę, po czym kawałkiem gazy wytarł krew.
– Nie! –
Odepchnęłam jego rękę, starając się zignorować ból, który rozchodził się falami
od rany na nodze. – Chcę wiedzieć,
kim jesteś.
Odrzucił
poplamiony materiał na ziemię i nawet nie starał się ukryć złości. Rozejrzał
się dookoła, powiedział coś w nieznanym mi języku, po czym przyłożył dłonie do
własnej szyi. Usłyszałam ciche pstryknięcie, a w kolejnej sekundzie wpatrywałam
się w twarz obcego.
Gwałtownie
przesunęłam się do tyłu, przez co krzyknęłam z bólu, bo zawadziłam nogą o
karoserię auta.
– Zrobisz
sobie jeszcze większą krzywdę. – Spojrzał mi prosto w oczy i nawet nie mrugnął.
Przysłoniłam usta dłonią, a po moich policzkach znów popłynęły łzy. – Powtarzam
kolejny raz, że nic ci nie zrobię. Chcę ci tylko pomóc.
– Boli. –
Pokręciłam głową, chcąc zaprzeczyć, że płaczę przez niego. Może i jego wygląd
mnie przerażał, ale w tamtej chwili schodziło to na dalszy plan.
Jego wzrok
przeniósł się na ranę, a napięcie z twarzy zniknęło. Przynajmniej tak mi się
wydawało, bo co niby mogłam wiedzieć o mimice kosmitów, przecież ja nawet nie
wierzyłam w ich istnienie, a tu jeden zabierał się za opatrywanie mojej nogi.
– Będzie
bolało jeszcze bardziej. – Położył kask na ziemi i znów chwycił gazę. Gdy
wycierał krew, ja wpatrywałam się w jego czarne oczy z kocią źrenicą w kolorze
lawy. – Co?
– Mogę... –
Przygryzłam wargę i na moment spuściłam wzrok, ale gdy znów na niego spojrzałam,
on wpatrywał się we mnie wyczekująco. – Mogę dotknąć?
Uniosłam
dłoń, ale zatrzymałam ją kilka centymetrów od jego twarzy. Korciło mnie, żeby
sprawdzić jaką miał skórę w dotyku, czy twardą i szorstką, jak można by sądzić
po kolorze grafitu, który przywodził na myśl kamień.
– Nie.
– No weź. Ty
mnie dotykasz. – Spojrzałam wymownie na już zabandażowaną nogę.
– Krwawiłaś.
Pomogłem ci, a nie chciałem traktować jako eksperyment. – Chwycił kask i już
chciał go założyć, ale przytrzymałam się jego ramienia, zeskakując na ziemię,
co nie obeszło się bez głośnego jęknięcia. – Jeszcze kilka minut temu byłaś
przerażona.
– Nadal
jestem. – Wzięłam głęboki wdech. – Tak reaguję na stres. Poza tym nie chcesz
mnie skrzywdzić, tak? A mi znacznie łatwiej, gdy zajmę myśli choćby tobą, niż
trupem leżącym na ganku i dziurą w nodze.
– Dziwna
jesteś. – Przekrzywił delikatnie głowę. – Za grosz instynktu zachowawczego.
– A ty jesteś
niemiły. Nawet się nie przedstawiłeś. – Uniosłam dumnie głowę, jednocześnie
zakładając ręce na piersi.
– Nie
nadwyrężaj nogi, jeszcze sporo musisz przejść. – Wcisnął kask na głowę, po czym
ruszył przed siebie. – Na imię mi Ansel.
– Liana –
rzuciłam, po czym pokuśtykałam za nim. – Chciałabym zmyć krew.
Zdawało mi
się, że westchnął, ale bez słowa skręcił w stronę jeziora. Ostrożnie położyłam
się na pomoście, uważając, aby nie urazić rany. Skrzywiłam się, gdy w ciemnej
tafli zobaczyłam własne odbicie. Mój wygląd doskonale odzwierciedlał to, jak
się czułam. Z każdą sekundą zmęczenie dawało się coraz mocniej we znaki, a
adrenalina stopniowo opuszczała moje ciało, pozostawiając miejsce na strach i
niepewność.
Umyłam
dokładnie ręce i twarz, a nawet udało mi się zmyć krew z uda, nie sprawiając
sobie tym większego bólu. Podźwignęłam się na nogi, a raczej na jedną nogę, bo
lewa w zaistniałej sytuacji nie nadawała się do czegokolwiek.
Wzdrygnęłam
się, gdy deski zatrzeszczały. Gwałtownie odwróciłam głowę, a Ansel zatrzymał
się w pół kroku.
– W porządku?
– A jak
myślisz? – rzuciłam cynicznie. – Moja siostra i przyjaciele zniknęli, nawet nie
wiem czy żyją, zostałam postrzelona, a towarzyszy mi kosmita. Tak, zdecydowanie
wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– Twoim
przyjaciołom nic nie jest. Są w drodze do punktu ewakuacyjnego. – Otworzyłam
już usta, chcąc zasypać go pytaniami, ale ubiegł mnie. – Znaleźliśmy sześć
osób, powiedzieli, że ty zostałaś, dlatego tu jestem. Jeśli przez to będziesz
spokojniejsza, to wszyscy są cali i zdrowi.
– Skąd ta
pewność, skoro jesteś tutaj? – Zmrużyłam oczy, przyglądając się mu podejrzliwie.
– Cały czas
mam z nimi kontakt. – Uniósł lewą dłoń wewnętrzną stroną w moim kierunku.
Pośrodku rękawicy znajdował się jakiś przycisk. – Dzięki temu, gdy mówię, mój
oddział mnie słyszy.
– A ty ich? –
Przesunęłam się kawałek do przodu, przygryzając policzek od środka, a Ansel
skinął w potwierdzeniu głową. – Co z Octavią?
Wpatrywałam
się w mężczyznę, gdy zgiął dwa palce, które dotknęły pięciokątnego przycisku i
zaczął mówić. Jego rozmowa, a dla mnie monolog, trwała zaledwie kilka minut, w
czasie których nawet na ułamek sekundy nie odrywałam od niego wzroku.
– Nic jej nie
jest. Martwi się tylko twoim stanem.
– A to coś
nowego. – Uśmiechnęłam się ironicznie, po czym pokuśtykałam przez pomost.
– Mówisz tak,
jakby u was więzy rodzinne były czymś zaskakującym.
– Są różne
sytuacje. Ostatnim czasem się nam nie układa. – Spojrzałam na Ansela przez
ramię. – A właściwie skąd to wiesz? I dlaczego znasz mój język?
– Uczyłem się
o was. – Przeszedł obok mnie, po czym pomógł mi wejść pod górkę. – A nauka
języka zajmuje kilka waszych minut. Znam wszystkie te, których używacie na
Ziemi.
– Niby jak to
możliwe? – Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc, o czym on tak naprawdę
mówił. W porządku, mógł potrafić i wiedzieć więcej, skoro pochodził z innej,
ponoć bardziej rozwiniętej planety, ale nauka języka w chwilę? Nie, to po
prostu nie mieściło mi się w głowie, choć z drugiej strony wydawało się
naprawdę ciekawe. – Ja uczyłam się hiszpańskiego przez trzy lata i potrafię
powiedzieć tylko Hola! Me llamo Liana.
– Ludzkie
mózgi nie są w pełni wykorzystywane. Używacie tyle ile potrzebujecie, a reszta
jest uśpiona. Gdy przejdziesz przebudzenie
będziesz potrafiła mówić płynie w języku hiszpańskim i każdym ci znanym,
ale też Zjednoczonych Galaktyk, który swoją drogą zna każda sprzymierzona
jednostka we wszechświecie.
– Będziecie
na mnie eksperymentować? – Zatrzymałam się, czego Ansel w pierwszej chwili w
ogóle nie zauważył.
Stałam jak
wryta i starałam się przyswoić wszystko to, co mi powiedział, a jakaś część
mnie podpowiadała, że to tylko niewielki kawałek góry lodowej, która zmierzała
w moim kierunku, żeby mnie zmiażdżyć nadmierną dawką informacji. Zadrżałam na
samą myśl, że ktoś mógłby grzebać w mojej głowie, nawet jeśli chodziło o
poprawienie wydajności mózgu. Zdecydowanie wolałam nie znać języków, niż
pozwolić na szperanie w moich myślach.
– To nie są
eksperymenty. – Ansel stał pomiędzy wysokimi drzewami skierowany przodem do
mnie. – Każdy, z ocalonych planet, przez to przechodzi. Przebudzenie pomaga nam w utrzymaniu pokoju i ogólnym
porozumiewaniu się. Niestety wy jesteście jedną z bardziej zacofanych
cywilizacji, a przez to i agresywniejszych.
– Po czym to
wnioskujesz?
– Gdybyś
wtedy miała broń, wysłuchałabyś mnie, czy strzeliła? – Otworzyłam usta, ale
zamknęłam je z powrotem, bo do tarło do mnie, że nie chciałabym go słuchać. –
Właśnie. Nie przyjmujecie do świadomości, że nie jesteście jedynymi myślącymi
istotami, a na dodatek reagujecie złością, gdy okazuje się, że są znacznie
mądrzejsi od was.
– Jesteś
niesprawiedliwy – odparłam oburzona. – Mierzysz wszystkich jedną miarą, a
przecież każdy jest inny.
– A jakie ma
to znaczenie, skoro każdy z was reaguje w ten sam sposób? Jesteście samolubnymi
stworzeniami. – Po tych słowach Ansel się odwrócił i ruszył dalej w las.
Chciałam
zaprzeczyć jego poglądom, ale nie potrafiłam, bo miał rację. Sama w pierwszym
odruchu uciekłam, zostawiając Octavię i przyjaciół, a dopiero gdy pierwszy szok
minął, przypomniałam sobie o nich. W tamtym momencie byłam egoistką i doskonale
zdawałam sobie z tego sprawę. Ale nie umiałam stwierdzić, czy wtedy wybierałam
świadomie, czy zadział instynkt przetrwania.
Wzięłam
głęboki wdech, po czym skierowałam się w stronę, gdzie w ciemności zniknął mi z
oczu Ansel. Jeszcze tego mi brakowało, żebym zgubiła się w lesie, szukając
zarozumiałego kosmity, który jak na złość nie zamierzał za mną poczekać, tylko
parł do przodu.
W końcu się
poddałam. Każdy krok sprawiał mi coraz większy ból, a po nodze spływała kolejna
strużka. Dotknęłam palcami bandaża i uniosłam je na wysokość twarzy. Nawet mimo
panującego wszędzie półmroku, widziałam na opuszkach świeżą krew. Oparłam się o
najbliższe drzewo i przymknęłam na moment oczy. Musiałam chwilę odpocząć.
Szarpnięcie
wyrwało mnie z płytkiego snu. Podparłam się rękoma o ziemię i zamrugałam zdezorientowana.
Wpatrywałam się w grafitową twarz, nie wiedząc, co się tak właściwie wydarzyło.
Ansel pomógł mi usiąść i dopiero wtedy dotarło do mnie, że zasnęłam i
wylądowałam na suchych liściach.
– Mogłaś
powiedzieć, że chcesz odpocząć. – Wyciągnął coś z kieszeni, która znajdowała
się na jego kombinezonie i podał mi to. – Zjedz.
– Nie
zdążyłam. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, po czym z uwagą przyjrzałam się
czemuś, co przypominało czarną gumę do żucia. – Co to jest?
– Energia. –
Taki sam listek wsadził do swoich ust i przeżuł. – Wszystko to, co organizm
potrzebuje do funkcjonowania.
– Przecież
nasze organizmy są inne – zauważyłam przytomnie, ale ugryzłam kawałek tego
czegoś, co w smaku przypominało cytrynę i migdał, a w konsystencji faktycznie
było jak guma.
– Wbrew
pozorom są bardzo podobne. – Uśmiechnął się lekko, gdy wsadziłam resztę do
buzi. – Nasze łańcuchy genetyczne różnią się w niewielkim stopniu, ale to
wystarcza, żeby istniały różne gatunki. Zresztą takich kombinacji jest znacznie
więcej. Mój oddział liczy pięć jednostek, a każda pochodzi z innej planety. Ja
jestem lavianinem, jest też latianin, metriana, izadrian i nox.
Przekrzywił
głowę, przyglądając się zakrwawionemu bandażowi, po czym z innej kieszeni
wyciągnął jakiś materiał, który po rozłożeniu przypominał zwykłą chustę.
Ściągnął rękawice, a następnie przesunął się bliżej mnie, żeby mieć lepszy
dostęp do nogi.
– I żadne z
was nie ma macek? – zapytałam, nie spuszczając wzroku z jego dłoni, które w
blasku księżyca przypominały kolorem po części zastygłą lawę.
– Z tego co
mi wiadomo, to nie. – Spojrzał na chwilę mi w oczy, po czym wrócił do zawijania
chusty. – Niedobrze, że nie przestaje krwawić.
– Bo trzeba
to zaszyć. Samo z siebie nie przestanie. – Ansel uniósł wysoko białe brwi, co
potraktowałam jako pytanie, że niby skąd ja, głupie stworzenie, wiem takie
rzeczy. – Mój tata jest żołnierzem, nasłuchałam się i naoglądałam. Chciał,
żebym poszła w jego ślady, ale jakoś nie bawiło mnie bieganie po poligonie.
Ałć! – Odruchowo uderzyłam Ansela otwartą dłonią w ramię, gdy zacisnął materiał
na mojej nodze.
– Obecnie
musi wystarczyć to. W kolonii zajmą się tym porządnie. – Odsunął się ode mnie,
po czym założył rękawice. – Nie wydaje mi się, żebyś nadawała się na żołnierza.
Zamrugałam
szybko i przez chwilę błądziłam spojrzeniem po jego twarzy. Nic nie mogłam
poradzić na to, że przerażenie, które początkowo czułam na jego widok,
zamieniło się w fascynację i przez to ciężko mi było oderwać wzrok.
– Skąd taki
wniosek? – Przesunęłam się delikatnie w tył, żeby oprzeć się wygodniej o
drzewo, o ile chropowata powierzchnia w ogóle mogła nosić miano wygodnej.
– Twoje fale
mózgowe są... przyjemne. – Odgarnął białe włosy z czoła i sięgnął po
swój kask, co oznaczało, że zaraz ruszymy dalej, a rozmowa dobiegnie końca. –
Gdyby w odpowiedni sposób cię ukierunkować, to lepiej sprawdziłabyś się w
pomaganiu innym istotom, niż w ich zabijaniu.
– Jeszcze
niedawno mówiłeś, że jestem agresywnym gatunkiem i bez oporów strzeliłabym do
ciebie – odparłam raczej nieprzyjemnym tonem.
– I nadal tak
twierdzę, ale nie jesteś jednoznaczna. Masz w sobie dużo... wy mówicie na to
dobro. – Wstał z ziemi i wcisnął kask na głowę, po czym pomógł mi wstać. – I
zaskakująco dobrze znosisz moją obecność, choć wciąż myślisz o mnie jak o kosmicie.
– Bo nim
jesteś – prychnęłam pod nosem, a on w odpowiedzi się zaśmiał.
– Tak jak i
ty dla mnie. – Chwycił moje ramię, gdy zachwiałam się niebezpiecznie, bo noga
dosłownie się pode mną ugięła.
– W sumie
masz rację. – Westchnęłam ciężko i ruszyłam powoli przed siebie. – Choć nie
podoba mi się, że wiesz jakie mam fale mózgowe. I nie ma znaczenie, że są przyjemne.
– To akurat
nic niezwykłego. W ten sposób dobieramy się w pary. Sprawdzamy wzajemnie
kompatybilność fal i wiemy, czy uda się nam stworzyć zgodny związek, aby mieć
potomstwo.
– Żartujesz
sobie? – Rozszerzyłam oczy do granic możliwości. – A gdzie uczucia?
– Raczej mało
jednostek praktykuje tę formę.
– I tak sobie
latasz po galaktyce i sprawdzasz mózgi, żeby sobie dziewczynę znaleźć? –
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– Nie, nie
latam. W moim oddziale jest metriana, z którą mamy osiemdziesiąt trzy procent
kompatybilności.
– I ta
metriana, jak mówisz, jest twoją dziewczyną?
– Nie. –
Spojrzał przelotnie na mnie. – Jeszcze się nie zdeklarowałem.
– Skoro macie
taki duży procent, to dlaczego nie? Bo przecież nie chodzi o uczucia.
– Nie
potrafię tego określić. – Wzruszył ramionami. – Coś jest w jej falach
mózgowych, co mi nie do końca odpowiada.
– Nie są
przyjemne? – Zaśmiałam się pod nosem.
– Można tak
powiedzieć.
– A ile ja
mam tej spójności z tobą? – palnęłam zanim zdążyłam ugryźć się w język, a na
moje policzki wypływa rumieniec. – Tak z ciekawości.
– Niecałe
trzydzieści sześć procent.
Nie wiedzieć
dlaczego, poczułam się dotknięta tym wynikiem. Nie uważałam się za najlepszą
partię pod słońcem, może czasami moja samoocena szwankowała, ale ogólnie
uznawano mnie za całkiem znośną i dającą się lubić dziewczynę, a okazywało się,
że nie nadawałam się nawet dla kosmity.
Na drugie
powinnam mieć porażka, a nie Felicity.
Cała ochota
na dalsze wypytywanie Ansela zniknęła. Wolałam iść za nim i już w ogóle się nie
odzywać, niż znów usłyszeć, że byłam tylko agresywnym i samolubnym stworzeniem
o niskim ilorazie inteligencji.
Wzięłam
głęboki wdech, po czym wypuściłam powoli powietrze. Miało mi to pomóc odegnać
wszystkie myśli związane z tym, jak postrzegał mnie Ansel, ale zdawało się, że
nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Skupiłam się więc na swoim
samopoczuciu i z zaskoczeniem odkryłam, że zmęczenie ustąpiło, co prawdopodobnie
zawdzięczałam tajemniczemu listkowi od Ansela. Ból nogi trochę zelżał, choć
może już po prostu przywykłam i nie zwracałam na niego aż takiej uwagi.
W końcu
dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdowała się niewielka polana, ale nikogo na
niej nie widziałam. Moje serce zabiło na alarm, a w ustach zaschło. Podparłam
się ramieniem o drzewo, chcąc odciążyć trochę nogę, po której znów spływała
krew.
Ansel
rozglądał się dookoła i mówił coś w języku, którego ponoć miałam się w
przyszłości nauczyć. Gdy skończył rozmawiać, odwrócił się w moją stronę i
znieruchomiał, a mi po plecach przebiegł zimny dreszcz. Wyczułam za sobą ruch,
ale zareagowałam za późno. Coś wbiło się w moje plecy i wyszło przez klatkę
piersiową w okolicach serca. Przez całe ciało przetoczyła się tak ostra fala
bólu, że nawet nie mogłam krzyknąć. W momencie, gdy przedmiot został
wyszarpnięty, tuż obok mojej głowy przeleciał pocisk. Upadłam na kolana i
zamrugałam zdezorientowana, bo już nic nie czułam. Spojrzałam w dół, a na
niebieskiej koszulce pojawiła się niemal czarna plama, która powiększała się z
każdym kolejnym uderzeniem serca.
Podniosłam
wzrok na Ansela, który biegł w moją stronę, krzycząc, ale nie rozróżniałam
słów. Nawet nie umiałam określić w jakim języku mówił. Po drodze ściągnął kask,
a gdy znów mrugnęłam klękał obok mnie i przyciskał dłoń do mojej piersi.
Otworzyłam
usta, ale on tylko pokręcił głową. Siły opuszczały mój organizm razem z
kolejnymi kroplami krwi, które wsiąkały w ziemię i plamiły Ansela, choć zdawało
się, że on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wciąż podtrzymywał moją głowę
i dociskał rękę do rany, co rusz spoglądając na niebo. Powędrowałam za jego
spojrzeniem i uśmiechnęłam się delikatnie. Gwiazdy błyszczały i bez problemu
można było odczytać konstelacje.
Lubiłam patrzeć
w nocy na niebo, choć nigdy nie spodziewałam się, że poznam jednego z
mieszkańców obcej planety, a w dodatku okaże się dość sympatycznym kosmitą.
– Nie
zasypiaj! – Ansel potrząsnął mną, lecz nie potrafiłam się zmusić do otwarcia
oczu.
W jednej chwili ogarnęła mnie błogość. Chłód, który
wdzierał się do żył, zamienił się w przyjemne ciepło, a panująca wokół cisza
pieściła zmysły. Gdy mrok pod powiekami ustąpił miejsca światłu, z moich ust
wydobył się ostatni wydech.