Usiadłem wygodnie na kanapie
przed telewizorem, trzymając miskę z ramyeonem i włączyłem jakiś film. Cisza, spokój. Tylko ja, jedzenie i
kino akcji. W końcu mogłem odpocząć
w samotności. Cała noc miała być
moja. A przynajmniej tak mi się wydawało. Ledwo zjadłem swój ciepły
posiłek, gdy rozbrzmiał się dźwięk mojej komórki. Po dzwonku już wiedziałem, że
to Hyon. Leniwie sięgnąłem po telefon i odebrałem połączenie.
– Śpię już – rzekłem chociaż
kumpel wiedział, że kłamię. Z resztą też nie siliłem się na wiarygodny ton.
– Raczej porno oglądasz,
zboczeńcu – odparł bez ogródek. W tle słyszałem jakieś odgłosy typowe dla
miasta, więc od razu zorientowałem się, że musiał być poza domem. Zaraz się
domyśliłem, dlaczego zadzwonił do mnie.
– Z tobą w roli głównej. Nawet
ciekawe – odpowiedziałem, próbując, aby mój głos brzmiał całkiem poważnie. –
Gdzie leziesz?
– Do ciebie, byś miał porno na
żywo. Wiem, że tego chcesz – powiedział zalotnym głosem, ale zaraz oboje
zaśmialiśmy się. Pokręciłem tylko głową. Dobrze, że tego nie widział, chociaż z
drugiej strony, jakby był obok to by oberwał.
– Idiota – mruknąłem rozbawiony.
– Pytałem się, gdzie leziesz, dupo wołowa?
– No mówię, że do ciebie, perwersie.
Tylko weź się ubierz, bo… – urwał w połowie, a ja zacząłem bacznie się przysłuchiwać.
– Cholera – mruknął. Od razu wyczułem, że coś się musiało stać. Ton głosu Hyona
wskazywał na jego podenerwowanie.
– Co się stało? – zapytałem,
niezmiernie ciekawy, czekając z niecierpliwością na odpowiedź. Już sobie
dopowiadałem, że może spotkał swoją byłą i nie miał gdzie się ukryć, bo go
zobaczyła. Z całą pewnością takie zetknięcie nie należało do najmilszych dla
mojego kumpla.
– Później ci powiem – rzekł
krótko po czym rozłączył się. Jak zawsze zostawiając mnie w niewiedzy,
która mnie wręcz zżerała od środka. Nienawidziłem Hyona za to, bo bardzo często
najpierw podsycał moje zainteresowanie, a ostatecznie zostawiał mnie z moimi
domysłami i długo musiałem czekać, aby dowiedzieć się prawdy. I za każdym razem
miałem ochotę skopać mu za to dupę. Jakby ciężko było od razu wszystko
wyśpiewać, ale nie… On musiał najpierw pokazać mi ciastko, pokusić nim i
pomachać przed nosem, a potem albo je schować, albo samemu zjeść na moich
oczach. I weź tu człowieku z nim wytrzymaj.
Westchnąłem ciężko podnosząc się
niechętnie z kanapy i poszedłem do mojego pokoju. A raczej klitki, bo ledwo
mieściło się w nim łóżko i niewielka szafa. Do tego ściany miały okropny
niemalże sraczkowaty odcień i
to mnie wręcz odrzucało za każdym razem, ale jakoś nie mogłem znaleźć czasu
choćby na kupno farby. Chociaż w zasadzie to i chęci mi brakowało, ale nie
miałem zamiaru mieszkać tu zbyt długo. Było ono zdecydowanie za małe nawet na
jedną osobę. Albo to ja się dusiłem, mając swoją wersję klaustrofobii.
Nie musiałem nawet zapalać
światła, bo wiedziałem dokładnie, gdzie leżą moje ubrania. Całe też szczęście,
że miałem na sobie jedynie bokserki. Mniej roboty ze ściąganiem z siebie
ubrania, a jedynie musiałem coś na siebie założyć. Wróciłem do pokoju
połączonego z kuchnią i położyłem się na kanapie, czekając na przyjaciela.
Oglądałem film coraz bardziej znudzony, spoglądając co chwila na zegarek. Nie
miałem pojęcia, gdzie dokładnie był Hyon, ale jak minęło pół godziny to
zacząłem się niepokoić. Przecież nie miał ode mnie zbyt daleko. Mieszkał jakieś
góra dwadzieścia minut drogi od mojego mieszkania. Rozważałem też, że może
szedł z jakiejś knajpy, ale jak minął jeszcze kwadrans byłem coraz bardziej
niespokojny. Sięgnąłem po komórkę i wybrałem jego numer. Jednak nim usłyszałem
drugi sygnał, ktoś zadzwonił na domofon. Rozłączyłem się, energicznie
podrywając z kanapy. Bez namysłu wcisnąłem przycisk, aby wpuścić kumpla na
klatkę. Wyjrzałem przez judasza, czekając aż pokaże mi się ta menda i będę
mógł już od progu zrobić mu wyrzuty za spóźnienie.
Słyszałem, jak ktoś pośpiesznie
wbiegał po schodach, a nawet miałem wrażenie, że było kilka osób. Domyśliłem
się, iż Hyon musiał zgarnąć kogoś po drodze do wspólnej zabawy. Otworzyłem
drzwi, gdy kroki były coraz bliżej, ale jak tylko zobaczyłem kogo tak naprawdę
wpuściłem, od razu chciałem trzasnąć drzwiami, ale miałem za słaby refleks. Za
długo stałem osłupiały, a trójka dobrze znanych mi gnojków od razu wparowała mi
do mieszkania. Nie wiedziałem, co się dzieje i dlaczego mnie odwiedzili.
Jedynie przeczuwałem, że Hyon wpadł w niezłe kłopoty, a przez to i ja.
– Ej no, panowie, tak nie można.
W środku nocy robić komuś nalot na chatę? – zagadnąłem pół żartem, aby trochę
załagodzić napiętą atmosferę. Te trzy typki nie wyglądali wcale przyjaźnie, a
jeden łypał na mnie spode łba i oboje dobrze wiedzieliśmy dlaczego.
Uśmiechnąłem się do niego sztucznie, coby to trochę powkurzyć. – O, zoperowałeś
sobie nos? Wiesz co, wtedy wyglądałeś znacznie lepiej, jak miałeś lekko
trzaśnięty.
– Myślisz, że jesteś zabawny? –
odparł z kpiną w głosie.
– Właściwie to tak –
uśmiechnąłem się chytrze, ale ta chwila nie trwała długo. Niespodziewanie jeden
zaatakował mnie, próbując zadać cios, ale szybko schyliłem. Co jak co, ale
refleks miałem najlepszy. Problem polegał na tym, że ich było trzech, a ja
jeden, w dodatku mieli paralizator, którym mnie zaraz porazili. Prąd oraz ból
przeszedł przez moje ciało. Skrzywiłem się za wszelką cenę próbując nie wydać
z siebie żadnego dźwięku cierpienia. Nie miałem zamiaru dawać im tej
satysfakcji, ale nie miałem szans, gdy jeden podciął mi nogi. Leżałem na podłodze
i jeszcze starałem się chociaż dorwać jednego, aby przestał okładać mnie
pięściami, ale zaraz drugi psiknął mi prosto w twarz tak ostrym gazem
pieprzowym, że z trudem mogłem złapać powietrze. Oczy zaczęły piec mnie
niemiłosiernie i strasznie łzawić. Zakryłem twarz dłońmi, walcząc o każdy
kolejny oddech. Założyli mi coś na głowę, związali czymś ręce, a potem zmusili
mnie do wstania, choć ja wciąż dusiłem się przez ten cholerny gaz. Gdybym tylko
doszedł do siebie, to byłoby już po nich. Poczują, co to mój gniew.
O mało nie spadłem ze schodów.
Coraz bardziej nie wytrzymywałem, a moja granica cierpliwości z każdą chwilą
pękała, jednak powstrzymałem się, gdy usłyszałem coś, czego nie chciałem wiedzieć.
Jedynie to powstrzymało mnie od całkowitego wybuchu.
– Spokojnie. Zaraz spotkasz się
ze swoim kochasiem – zakpił jeden przy moim uchu, po czym wpakowali mnie do
bagażnika. Luksusy to nie były, ale pal licho to śmierdzące stęchlizną miejsce.
O jakim kochasiu on gadał? Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy,
był Hyon, chociaż nie miałem pojęcia, czemu te skurwiele tak myśleli. W każdym
bądź razie mogłem przypuszczać, że dlatego ta pierdoła się wtedy wystraszył. Ci
chuje go zapewne złapali, a potem przyszli po nie. Świetnie. Jak tylko spotkam
swojego kumpla to skopię mu dupę za wpakowywanie siebie i mnie w kłopoty. Ile
ja już razy mu mówiłem, by odpuścił, by nie zadawał się z nieodpowiednimi
ludźmi. Ta menda mnie nigdy nie słuchała. Dostanie porządny wpierdol ode mnie.
Samochód ruszył, a ja miałem
coraz bardziej dość tego cholerstwa na mojej głowie i tego okropnego smrodu i
pieczenia przez gaz. Nie mówiąc o paralizatorze. Oj, doigrali się. Byłem coraz
bardziej wkurzony, ale nie mogłem stracić panowania nad sobą. To jeszcze nie
był czas. Musiałem dowiedzieć się, co takiego zrobił Hyon, że go zgarnęli i
jakoś razem się z tego wyplątać. Przecież nie mógłbym go tak zostawić.
Cierpliwie czekałem aż w końcu
dojechaliśmy na miejsce i wyciągnęli mnie z bagażnika. Poczułem świeże
powietrze, ale tylko przez chwilę, bo zaraz kazali mi iść. Przez materiał
niewiele mogłem zobaczyć. Słyszałem jakieś rozmowy po Japońsku, a że w szkole
niezbyt przykładałem się do tego języka, mogłem wyłapać jedynie pojedyncze
słówka. W pewnym momencie posadzili mnie na krześle. Miałem dziwne wrażenie, że
ktoś był obok mnie i nie myliłem się. Gdy tylko ściągnęli mi to coś z głowy,
spojrzałem w prawo i zobaczyłem Hyona. Widać oberwał trochę po swojej buźce,
ale chyba i tak wyglądał lepiej ode mnie. A przynajmniej tak podejrzewałem.
– Aish – odezwałem się,
wzdychając ciężko i mierząc go wzrokiem, chociaż przez wilgotne oczy nie mogłem
widzieć wyraźnie. – Coś ty narobił, chuju?
– Wybacz, pizdo, ale nie moja
wina, że i ciebie zabrali – odparł Hyon. Nie wyczułem, aby czuł się chociaż
trochę winny.
– Coś odwalił? – zapytałem cicho
i rozejrzałem się. Musiał to być jakiś stary hangar, który sobie zbiry
przerobili na kwaterę główną. Akurat większość z nich stała wokół stołu, nad
którym wisiała lampa. Zerknąłem przez ramię, a za nami stało dwóch chudych Japończyków
w garniakach, pilnujących wyjścia. Oby tylko nie mieli gazu pieprzowego, bo na
dzisiaj miałem go dość. – Nie mów mi tylko, że to yakuza, bo cię kopnę w jaja –
powiedziałem szeptem. Z kim jak z kim, ale z yakuzą nie chciałem mieć nic do
czynienia. Wystarczyło mi jedno spotkanie w zeszłym roku z jednym od nich,
aby przekonać się, że te sukinsyny się nie bawią w nic.
– Spróbuj – zachęcił Hyon. – Trzeba
obmyślić jakiś plan.
– Siedziałeś tu chyba
wystarczająco długo, aby na jakiś wpaść – powiedziałem, czując zmęczenie
fizyczne i psychiczne. – Jakby co jestem pół ślepy, przez pieprzony gaz…
pieprzowy.
– Ja też. Nie założyłem
soczewek.
– Jaka pierdoła… Aigoo –
mruknąłem i dyskretnie rozglądałem się szukając jakiegoś punktu zaczepienia,
bezpiecznej drogi ucieczki. I jedynym sposobem było wykradnięcie auta.
– Już nie marudź tak, tylko myśl
do cholery – rzekł z dozą irytacji. Jakby to wszystko było moją winą. No cóż…
nie był to najmilszy wieczór mojego życia, ale skoro znalazłem się w takiej, a
nie innej sytuacji, trzeba wziąć się w garść i jakość wyplątać z tego
przeuroczego spotkania. Próbowałem wysilić swoje obumierające szare komórki,
żeby jakiś pomysł wpadł mi do głowy. Jednak nim zdążyłem wejść w swój tryb
„myśliwca” i wytężyć swój mózg, kumple moich porywaczy zaczęli się głośno
sprzeczać. Nagle ich przywódca miał wielkie problemy z obecnością moją oraz
Hyona. Tak, jakby to nie był do końca przemyślana decyzja, więc postanowili, że
nas gdzieś wywiozą. Miło było z ich strony, że rozmawiają o takich rzeczach w
naszej obecności. Byli niezwykle uprzejmi. Chociaż inaczej już potraktowali
nas, abyśmy wsiedli do samochodu. Jakiś łysol usiadł za kierownicą, a obok
niego śmierdzący fajkami chudzielec. Myślałem, że zaraz zwymiotuję przez ten
smród.
Wyjechaliśmy z hangaru. Było tak
ciemno, że ciężko było powiedzieć, gdzie dokładnie się znajdowaliśmy, ale
wiedziałem jedno, że wywieźli nas na jakieś kompletne zadupie. Zerknąłem na
Hyona i dyskretnie szturchnąłem go nogą. Ten spojrzał na mnie i widziałem w
jego oczach, że niemalże czyta mi w myślach. W końcu znaliśmy się już na tyle
długo, by móc porozumiewać się bez słów. Na znak kumpla, razem zaatakowaliśmy.
Ja musiałem niestety opleść szyję swoją ręką tego śmierdziela. A jego włosy
wcale nie pachniały lepiej, ale nie mogłem odpuścić, jeśli chciałem wyjść w
końcu z tego cholernego bagna. Łysy stracił panowanie nad kierownicą i zaczęło
nami nieco rzucać na prawo i lewo, ale trzymałem się twardo, dopóki moja ofiara
nie straci przytomności. W końcu facet zahamował i oboje ze swoim towarzyszem
próbowali się wyrwać i odwdzięczyć się nam. W akcie paniki wpadłem na pomysł,
aby spróbować wydłubać oczy, więc bez dłuższego myślenia tak zrobiłem.
Śmierdziel warknął głośno z bólu, ale był twardy, skubany. W końcu dałem mu
spokój, ale dosłownie na chwilę, bo zaraz zacząłem pięściami uderzać go w
głowę. Ich wina, że mi ręce związali. No i mogłem komuś się odpłacić za ten gaz
pieprzowy.
Tak dręczyłem gościa, dopóki nie
udało mu się wyjść z auta, a potem otworzył z rozmachem drzwi i wyciągnął mnie
siłą na zewnątrz. Przyłożył mi od razu, aż lekko mi pociemniało przed oczami.
– Skurwiel – warknął i chciał
znów mnie uderzyć, ale byłem szybszy. Schyliłem się przed atakiem, podciąłem mu
nogi i od razu kopnąłem w żebra. A potem znowu, aż zwijał się z bólu, choć
widać próbował złapać moją nogę. Zbyt wiele nie myślałem. Chciałem tylko mu
dowalić, pozbyć się problemu. Byłem zmęczony. Pragnąłem, aby to wszystko się
skończyło i mógłbym wrócić do swojego mieszkania i położyć się spać. Nie
umiałem już opanować swoich emocji, które targały mną w tym momencie. Jakaś
agresja zaczynała budzić się we mnie i próbować całkowicie zawładnąć. Było to
na tyle silne uczucie, że ocknąłem się, gdy Hyon w końcu mnie nieco odepchnął.
Inaczej bym pobił śmierdziela na śmierć. Facet leżał ledwo przytomny i cały
zakrwawiony. Nawet wybiłem mu zęba i miał teraz przerwę na papierosa. Mógł mi
za to podziękować.
Szybko jednak oprzytomniałem i
wsiadłem z Hyonem do auta. Ja po stronie pasażera, a przyjaciel za kierownicą,
co nie było zbyt dobrym wyjściem, ale to był po prostu impuls. Już bałem się o
swoje życie, a czasu na ucieczkę było coraz mniej. Trochę czasu zajęło nam
pozbycie się sznurów, którymi były związane nasze ręce, ale się udało.
– Jedziesz! – niemal krzyknąłem,
chcąc być jak najdalej od tych nieprzytomnych gnojków. Spojrzałem na kumpla,
który trochę się miotał i rozglądał. Przekręciłem mu kluczyk w stacyjce. Silnik
odpalił. Miałem nadzieję, że chociaż ruszy.
– Ale jak?! – odparł lekko
zdenerwowany.
– Wciśnij gaz!
– Co?! Jak? Czym?
– Pedałem!
– Którym?
– Tym chujowym! – rzekłem,
powoli tracąc cierpliwość. Wiedziałem, że to ja od razu powinienem siedzieć za
kółkiem. Hyon zawsze wolał motory i nigdy chyba nie jeździł samochodem, dlatego
w ogóle nie miał rozeznania. – Sprzęgło, popuszczaj powoli, aż auto ruszy, a
potem gazu. Tym pedałem po prawej stronie! – wytłumaczyłem pokrótce, wrzucając
pierwszy bieg. Przyjaciel zrobił, co kazałem, ale nie tak jak tego chciałem. Od
razu wcisnął pedał gazu, a po moim kolejnym wtrąceniu, wcisnął sprzęgło. W
końcu udało się, ale za to jak wyrwał do przodu, to aż wcisnęło mnie w fotel.
Musiałem zmieniać mu biegi. Oczywiście za każdym razem tłumacząc, jak powinno
się to dobrze zrobić i bez jego pracy nie pójdzie łatwo.
Bałem się o swoje życie. Hyon
gnał po tej nierównej polnej drodze. Tylko podskakiwaliśmy przez te dziury, a
on nawet nie uważał, aby omijać je. Ważne, że w reszcie oddaliliśmy się od
bandziorów i byliśmy wolni. Modliłem się tylko, abym przeżył do poranka. Jazda z Hyonem była
chyba bardziej niebezpieczna niż tamci skurwiele. Nie miałem pojęcia, gdzie nas
wiózł. Nie znałem tych rejonów, a coś mi mówiło, że będzie coraz gorzej.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? –
zapytałem, rozglądając się uważnie. Od tego podskakiwania zaczynało robić mi
się niedobrze. Mój żołądek był wrażliwy na takie rzeczy, dlatego z daleka
unikałem wszelkich kolejek górskich.
– W czarnej dupie, a niby gdzie
– skwitował Hyon, który również nie miał dobrego nastroju. – Zaraz gdzieś
wyjedziemy – dodał, chociaż miałem wątpliwości, co do tego.
Wjechaliśmy bardziej w jakieś
chaszcze, gdzie ledwo już było cokolwiek widać, a po chwili nagle Hyon wjechał
w dość spory staw. I to w sam jego środek! Auto utknęło i żadne gazowanie nie
pomagało wydostać się.
– No zajebiście – powiedziałem,
otwierając drzwi, przez co do środka wlała się woda. Sam chciałem wysiąść z
auta i to był mój błąd. Zaraz jak tylko wysiadłem, straciłem równowagę i padłem
jak długi. Był to mocny upadek, a okropnie lodowata woda wcale nie była taka
przyjemna. Ten wieczór był jednym z moich najgorszych chwil w życiu! Czy mogło
zdarzyć się coś jeszcze gorszego? Już chyba wykorzystałem cały limit pecha na
dzisiaj! – Kurwa jego mać! – wrzasnąłem, z trudem podnosząc się. Miałem dość.
Dość wszystkiego i jeśli ktoś by staną teraz na mojej drodze, to bym chyba
wręcz zabił!
Spojrzałem na Hyona, który z
trudem wychodził ze stawu, ale przynajmniej był w połowie suchy. Gdy wyszedłem
w końcu z tego cholerstwa i podszedłem do przyjaciela, trzęsąc się z zimna,
spojrzałem na niego morderczym i zmęczonym wzrokiem. Dobrze, że nie musiałem
nic mówić. Wiedział, co mam na myśli, a on pewnie miał to samo zdanie, co ja.
Ruszyliśmy w jakąś stronę,
pewnie od dupy strony, ale skąd mieliśmy wiedzieć, gdzie jesteśmy i jak
wyjść na prostą. Czy w ogóle kiedykolwiek byśmy wyszli do cywilizacji. Było mi
cholernie zimno. Przemokłem do suchej nitki, trząsłem się, jak galareta, a nie
mogłem inaczej określić skali wkurzenia, jak pięknym wkurwieniem. W dodatku
zaczynałem być głodny i strasznie zmęczony. Czy może być gorzej?
– Może rzeczywiście powinniśmy
zamieszkać w jakimś lesie i zbudować domek z patyków. Wtedy nikt nas nie
znajdzie – odezwał się w końcu Hyon, przerywając tą napiętą ciszę. Tylko
westchnąłem, co uznał za moją odpowiedź, bo zaraz kontynuował: – Ale
przynajmniej żyjemy.
Posłałem mu mordercze
spojrzenie.
– Ale zaraz ktoś tu zostanie
zamordowany – odparłem chłodno, zatrzymując się, bo czułem, że dłużej nie
wytrzymam. Byliśmy akurat bliżej jakiegoś lasku i miałem ochotę chwilę
odpocząć. – Lepiej zbieraj patyki na swój domek. Muszę ogrzać dupę – rzekłem
cicho, zbierając jakieś gałązki. Hyon również wziął się do pracy. Gdy
pozbieraliśmy trochę opału, Hyon wyciągnął zapalniczkę i próbował podpalić
stary paragon, jaki znalazł w kieszeni swoich spodni. Małe ognisko, ale coś tam
się tliło i było odrobinę cieplej, kiedy przykucnąłem. – Brakuje tylko pianek –
mruknąłem zmęczonym głosem i spojrzałem na gwieździste niebo. Było piękne, choć
to dziwny moment na podziwianie świecących punkcików.
– Muszę się odlać – powiedział
Hyon i odszedł trochę, za jakieś drzewo, aby załatwić swoją potrzebę. Nie
trwało to długo, bo zaraz usłyszałem jego nieco dziwny głos. – Kyoung…
– Ja się nie przyłączę –
odezwałem się, spoglądając w stronę miejsca, gdzie był schowany przyjaciel. –
Nawet na to nie licz. Nie jesteś w moim typie. Żadnego bromance’u w lesie.
– Ty pało, mam problem, a nie.
Ty tylko o jednym! – skarcił mnie, a w jego głosie słychać było lekkie
zdenerwowanie. – Kurwa mać – mruknął z poirytowaniem. – Kyoung…
– Czego znowu? – zapytałem ze
znudzeniem.
– Kleszcz przyczepił się do mnie
i nie mogę go oderwać – warknął, choć wiedziałem, że nie był zły na mnie, a na
samą sytuację. – Ja pierdole… Jak ja mam go usunąć? Jest w chuj mały, że nie
mogę go złapać.
Chciałem powiedzieć coś
dwuznacznego, ale czułem, że to nie byłyby zbyt odpowiednie słowa na tą chwilę,
więc sobie darowałem. Jednak moje myśli od razu podsuwały mi zabawne
scenariusze, przez które nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Musiałem chociaż
trochę zachować trzeźwość umysłu i pomóc przyjacielowi, ale sam nie wiedziałem
jak. Przecież nie poszedłbym do niego i… nie, nawet w moich myślach nie
chciałem dokańczać tej wizji.
– Trafił swój na swego –
wymsknęło mi się, ale chyba Hyon tego nie słyszał. Może był zbyt zajęty
usuwaniem kleszcza z swojego małego
przyjaciela. – Przypal go, może puści!
– Tak, już… Chyba muszę do
lekarza.
– Ciekawe skąd znajdę ci
jakiegoś doktora House’a. Jesteśmy na jakimś zadupiu. Dobra, zapinaj rozporek i
próbujemy iść. Może trafimy w końcu do miasta – westchnąłem, czekając na zgodę
Hyona, by móc zgasić ognisko i iść dalej.
Kumpel wyszedł z ukrycia z
lekkim grymasem na twarzy. Przysypałem piaskiem palące się patyki, po czym
ruszyliśmy znowu w wędrówkę. Całe szczęście, że księżyc mocno świecił, to
chociaż widzieliśmy cokolwiek.
– To kara za wpakowanie mnie w
kłopoty – zerknąłem na Hyona. – Czujesz jak cię gryzie? – zapytałem z cichy,
krótkim śmiechem.
– Bardzo zabawne – odparł
ironicznie. – Lepiej myśl, jak stąd wyjść albo jak mogę się pozbyć tego
dziadostwa. Gdybym chociaż miał telefon, a tak… kuźwa!
Przemilczałem. Tak, byliśmy w
czarnej dupie i nie wiedzieliśmy, jak z tego wyjść, ale w końcu po jakimś
czasie udało nam się dotrzeć do jakiejś drogi. Szliśmy wzdłuż niej, aż w końcu
na horyzoncie nie pojawił się samochód. Im był bliżej, tym większą miałem
nadzieję, że w końcu ktoś nam pomoże. Zaczęliśmy machać do kierowcy i krzyczeć
z prośbą by się zatrzymał.
I udało się!
Podbiegliśmy do auta i całe
szczęście za kierownicą siedział przemiły staruszek, który podwiózł nas do
miasta. Chociaż trochę krzywo na nas patrzył, bo dalej byłem mokry i zapewne
śmierdziałem okropnie, a Hyon w końcu miał niezłe limo pod okiem i na policzku
oraz ranę przy wardze. Jednak
nie odmówił pomocy, a gdy dotarliśmy do przedmieścia, gdzie nas wypuścił,
podziękowaliśmy i na pieszo ruszyliśmy w stronę najbliższego pogotowia. Trochę
minęło czasu nim znaleźliśmy ten budynek, ale się udało. Nad ranem dopiero
wyszliśmy, gdzie już słońce wschodziło. Czułem się, jakby mnie żaba przeżuła
i wypluła, bo jednak stwierdziła, że jestem bardzo niesmacznym kąskiem.
Nie miałem już dłużej siły, aby iść gdziekolwiek, więc powiedziałem Hyonowi, że
chociaż na chwilę pójdziemy i usiądziemy na ławeczce. Nie miał nic przeciwko. W
końcu sam był wycieńczony.
Westchnąłem ciężko, opierając
się wygodnie i przymknąłem oczy, chcąc odpocząć na moment. Chociaż ta cisza mi
umilała czas.
– Powinieneś się umyć.
Śmierdzisz na kilometr – oznajmił Hyon. Nawet nie chciało mi się spojrzeć na
niego i opieprzyć, że wcale nie pachnie lepiej.
Po prostu przemilczałem to, bo
już nawet nie miałem siły się więcej niepotrzebnie odzywać. A tą piękną chwilę
przerwało dziwne uczucie. Jakby ktoś mnie czymś polewał po nodze. Otworzyłem
oczy i spojrzałem w dół. Hyon oczywiście śmiał się cicho, a ja nie
wiedziałem już czy mam się bardziej wściec czy mieć już totalnie wyjebane na
wszystko.
– Świetnie. Nawet psy mnie
olewają. Dosłownie – westchnąłem ciężko, chociaż bardziej powarczałem na swój
ciężki los. – Piękny pierwszy dzień wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz